„Moja teściowa jest egoistką. Sprzedała dom i nie dała mi ani grosza. To, co wyprawia z kasą zakrawa pod kpinę”
„Zawsze powtarzałam sobie, że nie można liczyć na nikogo oprócz siebie. Ale wiecie, jak to jest – kiedy życie przyciska do muru, kiedy dzieci rosną szybciej niż spodnie w promocji, a w lodówce z każdym tygodniem więcej światła niż jedzenia, wtedy człowiek zaczyna się łudzić. Że może tym razem będzie inaczej. Że może ktoś z rodziny jednak wyciągnie rękę”.

- Redakcja
Mieszkaliśmy z Michałem i dziećmi – Tymkiem i Hanią – w ciasnym bloku z wielkiej płyty. Kredyt na mieszkanie ciążył jak kamień u szyi, a oboje pracowaliśmy na pełen etat, żeby tylko utrzymać się na powierzchni. Każdy miesiąc kończyliśmy na minusie, więc kiedy Halina – mama Michała – powiedziała, że planuje sprzedać swój dom na wsi i kupić coś bliżej nas, pojawiła się nadzieja. Mówiła, że część pieniędzy z tej sprzedaży przeznaczy na wsparcie nas i siostry Michała. Że wnuki są dla niej najważniejsze, że zasługują na więcej.
– Chciałabym, żebyście mieli lżej – mówiła, stukając palcem w szklankę z herbatą. – Żeby Tymek mógł iść na basen, a Hania miała swoje miejsce do nauki, nie kąt w kuchni.
Nie byłam z Haliną szczególnie blisko – zresztą nigdy nie próbowałam na siłę się z nią zaprzyjaźnić. Dzielił nas dystans i inny światopogląd, ale była poprawna. Uprzejma. Tylko tyle. Wierzyłam jednak, że może z czasem, jak zamieszka bliżej, wszystko się ułoży. Że będziemy chodzić razem na spacery z dziećmi, że Hania z dumą będzie pokazywać babci swój nowy plecak do szkoły.
Tyle że rzeczywistość jak zwykle miała inne plany.
Relacje teściowej z Instagrama
Siedzieliśmy z Michałem w kuchni. Hania układała puzzle na podłodze, a Tymek grał na starym tablecie, który już dawno powinien wylądować w szufladzie ze złomem. Michał bez słowa przesuwał palcem po ekranie telefonu. Co chwilę kręcił głową i wzdychał. Zauważyłam to dopiero po chwili.
– Co tak wzdychasz? – zapytałam, nalewając sobie herbaty.
– Zobacz sama – podał mi telefon. – Mama dodała nowe zdjęcia.
Spojrzałam na ekran. Najpierw zobaczyłam zachód słońca nad jakimś oceanem. Potem Halinę w kapeluszu, z koktajlem w ręce, w tle pokład statku. Kolejne zdjęcie: uśmiechnięta, z inną kobietą, obie w jasnych sukienkach, trzymały się pod ramię. A potem selfie z jakiegoś targu – świeże owoce, kolorowe tkaniny, znów ten sam beztroski uśmiech.
– To chyba Hiszpania – zauważyłam po tabliczce z nazwą miasta w tle jednego ze zdjęć.
– No właśnie – powiedział Michał. – Pisała ostatnio, że wybiera się na rejs po Morzu Śródziemnym. Ale nie wspominała, że to takie luksusy.
Oddałam mu telefon. Przez chwilę nic nie mówiłam. Patrzyłam na Hanię, jak próbuje dopasować kawałki obrazka, i czułam, jak ogarnia mnie fala złości. Te zdjęcia były jak cios w brzuch. Obiecywała, że pomoże. Mówiła, że dzieci są dla niej najważniejsze. A teraz... słońce, plaża, sukienki i uśmiechy. A my tu, w kuchni, z obierkami z ziemniaków i rachunkami, które leżały na stole.
– Zastanawiasz się, ile to wszystko kosztowało? – zapytałam cicho.
Michał przytaknął, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Za jedną sukienkę moglibyśmy kupić Hani nowe buty. Za ten rejs opłacilibyśmy czesne w przedszkolu na pół roku – wyrzuciłam z siebie, czując, jak zaciska mi się gardło.
Michał nie odpowiedział. Siedział sztywno, z rękami na kolanach, jakby też nie wiedział, co powiedzieć. Przecież ona obiecywała. Nie raz. Kiedy dzieci były chore, mówiła, że gdy sprzeda dom, pomoże, że to będzie też ich nowy początek. A teraz wyglądało na to, że to był początek tylko dla niej.
– A ja myślałam, że będzie chodzić z Hanią na spacery. Że Tymek będzie wpadał do niej na kakao po szkole – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do Michała.
Zamiast tego była tam, gdzieś daleko, i wyglądało na to, że ani trochę za nami nie tęskni.
Powrót teściowej i szokująca decyzja
Halina wróciła z rejsu pod koniec września. Pogoda już nie przypominała lata, dzieci nosiły bluzy, a ja znowu zaczęłam zabierać parasolkę, wychodząc rano do pracy. Michał zaproponował, żebyśmy zaprosili ją na obiad, tak po prostu, żeby pogadać. Zgodziłam się, choć nie bez oporów. Może dlatego, że wciąż miałam w oczach jej zdjęcie z plaży, kiedy my siedzieliśmy przy zimnej zupie.
Przyszła punktualnie, jak zwykle. Pachniała jakimiś nowymi perfumami, włosy miała rozjaśnione, a na palcu pojawił się pierścionek, którego wcześniej nie widziałam. Przyniosła Tymkowi układankę z delfinami, Hani zeszyt z kolorowymi naklejkami. Dzieci rzuciły się do prezentów z radością, a ja próbowałam się uśmiechnąć, choć czułam, jak mnie coś od środka uwiera.
Zjedliśmy obiad, rozmawialiśmy o pogodzie, o szkole, o tym, że Hania zaczęła już pisać całe zdania. I kiedy zapadła cisza, Michał spojrzał na matkę i zapytał:
– Mamo... co z tą pomocą? Dom sprzedałaś, tak?
Halina wzięła łyka wody, odłożyła szklankę, a potem spojrzała na nas ze spokojem, którego się nie spodziewałam.
– Tak, sprzedałam. I zdecydowałam, że przeprowadzam się do Hiszpanii. Na stałe.
W pokoju zrobiło się cicho. Nawet Hania przestała odklejać naklejki.
– Przeprowadzasz się? – Michał nie od razu zrozumiał. – Na stałe?
– Tak – przytaknęła. – Tam mi dobrze. Znalazłam mieszkanie, mam znajomych, jest ciepło, życie spokojne. I wiesz co, Michałku... mam prawo żyć dla siebie.
Zamknęłam oczy, bo inaczej chyba bym coś powiedziała. Ale nie wytrzymałam.
– A dzieci? – zapytałam. – A to wszystko, co obiecywałaś? Że będziemy bliżej, że wnuki cię potrzebują?
– Potrzebują was – powiedziała chłodno. – Macie siebie. Macie pracę, dom, dzieci. Ja przez całe życie dbałam o innych. Teraz czas na mnie.
– To znaczy, że już nas nie ma? – zapytałam, czując, jak drży mi głos. – Że nie ma potrzeby kontaktu? Obiecałaś, Halino. Przed dziećmi.
– Nie wiedziałam wtedy, jak się wszystko ułoży – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Zmieniłam zdanie.
Michał zamilkł. Po prostu siedział, jakby wszystko z niego uleciało. Dzieci patrzyły na nas, nie rozumiejąc jeszcze słów, ale wyczuwając napięcie.
A ja… przypomniałam sobie moją babcię. Jak siedziała przy mnie, kiedy miałam gorączkę. Jak piekła szarlotkę, jak zabierała mnie do parku i pozwalała jeść lody w listopadzie. Moje dzieci nie dostaną tego od swojej babci. Bo ona wybrała siebie.
Zerwane więzi
Następnego dnia po rozmowie z Haliną dzieci szykowały się do przedszkola i szkoły. Hania przez cały poranek tupała nogą i mówiła, że nie chce iść, bo babcia miała ją zaprowadzić pierwszy raz po wakacjach. Tymek, starszy o dwa lata, siedział na kanapie w przedpokoju, trzymając w dłoni laurkę, którą przygotował dla babci, „na powitanie z rejsu”.
– Mamo, babcia przyjdzie dzisiaj na moje przedstawienie? – zapytał nagle. – Wczoraj mówiłaś, że może przyjdzie.
Spojrzałam na niego i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo przecież jeszcze tydzień temu naprawdę tak myślałam. Że Halina kupi mieszkanie w okolicy, że dzieci będą mogły do niej wpadać po szkole, że będzie obecna, choćby tylko w tych drobnych momentach. Teraz to wszystko wydawało się naiwne.
– Babcia... ma ważne sprawy – powiedziałam, zbyt cicho i zbyt powoli. – Nie będzie jej przez jakiś czas.
Tymek zmarszczył brwi. Hania za to od razu się rozpłakała. Michał stał obok, w kurtce, gotowy do wyjścia, ale nie powiedział ani słowa. Widziałam, jak mocno zaciska szczęki.
– Dlaczego babcia nas nie lubi? – spytała Hania, ocierając rękawem policzek.
– Nie mów tak – poprosiłam, klękając przy niej. – Babcia... po prostu postanowiła trochę zmienić swoje życie.
– Ale ja też chciałam mieć babcię – wyszeptała.
Nie umiałam znaleźć słów, które miałyby sens. Michał w końcu podszedł, wziął Tymka za rękę i wyszli. Ja zostałam z Hanią, z jej łzami i z własnym poczuciem bezsilności.
Gdy później siedziałam sama w kuchni, wzięłam do ręki telefon i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Halina z dziećmi na pikniku, Halina dająca Hani buziaka w czapce Mikołaja, Halina z uśmiechem, który teraz wydawał się obcy. Przypomniało mi się, jak moja mama mówiła kiedyś, że bycie babcią to zaszczyt, nie obowiązek, ale zaszczyt, z którego się nie rezygnuje.
Zaczęłam się zastanawiać, czy może to ja przesadzam. Może Halina rzeczywiście ma prawo do spokoju. Do wolności. Do decyzji, które nie są wygodne dla innych. Ale potem pomyślałam o Tymku z laurką i o Hani z mokrymi oczami. I zrozumiałam jedno – jeśli nie potrafisz być dla nich w tych najprostszych chwilach, to może nie zasługujesz, żeby nazywać się babcią.
Wiadomość z Hiszpanii
Kilka tygodni po tamtym obiedzie zadzwoniła do nas przez wideo. Halina wyglądała jak z katalogu – opalona, z kieliszkiem w ręku, za plecami widok na morze i biały taras.
– No, jak tam u was? – zapytała radośnie, jakby nic się nie wydarzyło. – Tu jest cudownie, wiecie? Życie toczy się spokojnie, nikt się nie spieszy.
Michał odpowiedział chłodno, jednozdaniowo. Ja siedziałam z boku, obserwując, jak Tymek i Hania próbują jej coś pokazać – laurkę, rysunek, ale ona tylko przytakiwała, co chwilę odwracając wzrok.
– Kiedy wrócisz? – spytała Hania.
– Oj, kochanie, nieprędko. Tu teraz mój dom – odpowiedziała Halina z uśmiechem.
Po rozmowie dzieci zamilkły. Michał zamknął laptopa bez słowa. Wstałam i posprzątałam kubki, nie patrząc na nikogo.
Tamta rozmowa zostawiła we mnie pustkę. Nie tak miało wyglądać dzieciństwo moich dzieci. Nie przez ekran. Nie z osobą, która odwróciła się od nich, jeszcze zanim zdążyli ją naprawdę poznać.
Próba pogodzenia się z sytuacją
Wieczorem siedzieliśmy z Michałem w salonie, dzieci już spały. Światło było przygaszone, a cisza między nami bardziej mówiła niż jakiekolwiek słowa.
– Wiesz, że ona się już nie zmieni – powiedziałam w końcu.
Michał skinął głową. – Nie wiem, co boli bardziej. To, że wybrała siebie… czy to, że tak łatwo z nas zrezygnowała.
Patrzyłam na niego długo. Nie mówił często o uczuciach, ale widziałam, jak bardzo go to dotknęło. Nawet nie próbował się z nią kłócić. Po prostu się wycofał.
– Musimy teraz skupić się na dzieciach – powiedziałam. – Nie możemy ich trzymać w tej niepewności. Chyba trzeba im powiedzieć, że babcia nie wróci.
Michał westchnął. – Może nie musimy mówić wszystkiego. Ale niech wiedzą, że są kochane. I że nie są winne.
– Wiesz... może lepiej budować coś własnego, od zera, niż próbować łatać to, co i tak nigdy nie było nasze – dodałam.
Usiadł bliżej mnie i wziął moją dłoń. I może to był pierwszy wieczór od dawna, kiedy naprawdę poczułam, że jesteśmy razem. Że jeśli nie możemy liczyć na nikogo innego, to przynajmniej mamy siebie.
Wiktoria, 33 lata
Czytaj także:
- „Przepisałam mieszkanie synowi z miłości. On szybko odwzajemnił się, wyrzucając mnie na bruk jak śmiecia”
- „Teściowa robi z mojego synka małego księdza. Zamiast na plac zabaw, zabiera go do kościoła i każe mu klepać litanie”
- „Teściowa dała mi cenną poradę finansową. Teraz już się nie martwię, czy na pewno wystarczy mi do pierwszego”

