Reklama

Moja teściowa, Marzena, była dla mnie do niedawna dość neutralną figurą. Nie miałam ochoty iść do niej na imieniny w tym roku, ale nie tylko dlatego, że to żadna frajda. Byłam właśnie w zaawansowanej ciąży i na myśl o stole zastawionym sałatkami z majonezem i śledziami już robiło mi się niedobrze. Do tego ta cała gadka o polityce i pogodzie wychodziła mi bokiem nawet wtedy, gdy dobrze się czułam.

– Może pójdziesz sam? – zaproponowałam mężowi. – Proszę, tak będzie dla wszystkich najlepiej.

No coś ty, sam się zanudzę – jęknął Krzysiek. – Ala, proszę…

– A jak nie wytrzymam przy stole i zwrócę to dopiero będziesz miał rozrywkę – ostrzegłam zdenerwowana.

Byłam na niego zła

Wreszcie po krótkiej dyskusji ustaliliśmy, że pojedziemy do teściów na jakąś godzinę, żeby przekazać prezent, a później wymkniemy się pod pretekstem (choć to prawda) mojego złego samopoczucia.

Nie do końca rozumiałam, po co w ogóle musimy tam iść i dlaczego groźba obrażonej teściowej z powodu nieobecności na jej imieninach robi takie wrażenie na moim mężu. Chyba matka Krzyśka doskonale wie, jak czuje się kobieta pod koniec ciąży, skoro sama ma dwoje dorosłych dzieci.

Mimo wszystko Krzysiek pojechał po kwiaty i jakiś prezent odpowiedni dla jego mamy, a potem ruszyliśmy na spotkanie z rodziną.

Gdy tylko weszliśmy, przywitały nas głośne rozmowy i rozbawione krzyki gości.

Przyszedł mój syn ze swoją ciężarówką! – wypaliła zarumieniona teściowa, a mnie prawie opadła szczęka. – Ale jesteś wielka, Ala! – rzuciła, obracając mnie dookoła.

Goście wybuchnęli śmiechem, a ja nie wiedziałam, co dopowiedzieć. To miał być żart? Jakby tego nie było dość, podeszła do nas szwagierka i po przywitaniu rzuciła kąśliwie:

– No, no, wiesz, dziecko nie waży aż tyle… Pomyśl o tym, jak wyjdziesz już ze szpitala.

Miałam ochotę zapytać o jakieś porady, bo patrząc na nią, matkę dwójki, to one jednak nie działają. Nie chciałam jednak zaczynać awantury. Ugryzłam się w język i pomyślałam, że będę odliczać każdą minutę tego spotkania.

Czas dłużył się niemiłosiernie

Gdy udało nam się zasiąść za stołem, dowiedziałam się, że goście dyskutują na temat jednej z sąsiadek z okolicy. Niedawno zmarł jej drugi mąż, a ta kobieta, nie zważając na nic, chyba rozgląda się za trzecim… Jak gdyby tego było mało, pojechała aż do Ciechocinka, zapewne w celach matrymonialnych, bo nikt nie wie nic o tym, by na cokolwiek chorowała.

– Ech Marzenko, dobrze, że ty się nie wybrałaś na taką kurację. Wiadomo, że mogłabyś oddać mnie na reklamację już dawno temu, hehe! – rzucił żartem teść. – Po tylu latach wspólnej doli…

Teściowa nic nie powiedziała, tylko ukradkiem przesunęła flaszkę alkoholu ze stołu na meble.

Po chwili wyciągnęła tort i nie dała się przekonać, że nie jestem skłonna go spróbować. No jak to? Nie odmawia się solenizantce! Wzięłam wreszcie talerzyk, mieszając widelczykiem w górze cukru i masła, udając, że cokolwiek jem. Nie miałam zamiaru zrobić nic więcej, jak tylko spróbować „wypieku”.

Atmosfera się rozkręcała – teściowa się zaśmiewała z żartów gości, szwagierka wtrącała swoje trzy grosze przy każdej okazji, a mężowie tych dwóch kobiet co jakiś czas wbijali im słowne szpileczki, z których pozostali panowie się śmiali.

Patrzyłam na ludzi wokół mnie i zastanawiałam się, czy ja i mój mąż za kilkanaście lat będziemy tacy sami. Miałam nadzieję, że nie, ale kto wie…

Taki był przecież plan

Gdy minęła ustalona godzina, spojrzałam na męża porozumiewawczo. Powoli podniosłam się zza stołu. Nie trzeba było wcale kłamać ani udawać – naprawdę słabo się czułam. Połączenie aromatycznych potraw, wśród których, jak się spodziewałam, pojawiły się śledzie, dymu papierosów zza okna, gdzie palili goście i niewybrednych żartów na temat ciąży już dawno sprawiły, że chciałam uciekać.

Chcieliśmy podziękować za gościnę i życzymy jeszcze raz najlepszego, mamo… – zaczęłam mówić, przesuwając się do drzwi.

Obok mnie stanął Krzysiek, gotowy do wyjścia.

Chyba nie zamierzacie już iść? Przecież ciąża to nie choroba! – rzuciła wyświechtane hasło teściowa.

– Tak, żegnamy się, bo naprawdę źle się czuję – tłumaczyłam.

Teściowa stwierdziła, że przesadzam, bo przecież pod koniec ciąży nie ma już mdłości. Szwagierka natychmiast poparła jej słowa i zaczęła coś opowiadać o swoich ciążach.

Teściowej się nie odmawia, zwłaszcza na imieninach. Bo się obrażę… – rzuciła niby żartem, ale oczka się jej zaświeciły i zwężyły.

Utkwiłam błagalne spojrzenie w mężu, ale on skapitulował na kolejne prośby matki i musieliśmy zostać.

Czułam się fatalnie

Wtedy dopiero się zaczęło! Staliśmy się tematem numer jeden. Posypały się pytania o to, czy wiemy, jaka będzie płeć dziecka, a jeśli nie, to dlaczego i jak to? A skąd wiemy, jakie kupować ubranka i dodatki do pokoju?

Okropnie mnie kusiło, by rzucić tekstem, że nie będziemy korzystać z tradycyjnych kolorów, bo przecież zielony i żółty pasuje do każdego, a choćby i różowy dla chłopca raczej nie wpłynie na niego w jakiś szczególny sposób. Na myśl przychodziły mi jeszcze ostrzejsze odpowiedzi, ale trzymałam się dzielnie w milczeniu albo uprzejmym odpowiadaniu półsłówkami. W końcu uciekłam do łazienki. Napisałam SMS do męża, że naprawdę ledwo żyję i że chcę wracać, i nie obchodzi mnie to, jak to załatwi!

– Moim zdaniem będzie dziewczynka! – upierała się teściowa, którą usłyszałam, gdy tylko wyszłam. – A to dlatego, że Ala tak się rozrosła. Przy chłopcu tylko brzuszek się zwiększa, a nie wszystko…

I zaczęła opowiadać, jak to wyglądało przy ciąży z Krzyśkiem. Ze szczegółami wspominała, jak wyglądał jej brzuch, a jak karmienie, a jak potem sobie radziła. Prawie wszyscy byli już mocno upojeni i wsłuchiwali się w te opowieści jak urzeczeni. Nawet teść wychylił się zza drzwi tarasowych z papierosem. Wtedy poczułam kolejną falę mdłości i obróciłam się w kierunku łazienki, ale…

Nie uniknęłam tego

Niestety nie dotarłam zza stołu do toalety. Cały stół nadawał się już tylko do uprzątnięcia. Wszyscy w ciszy patrzyli na to, co się wydarzyło.

– Alicja! – rzuciła do mnie teściowa. – Jak mogłaś to zrobić?

– Proszę, dajcie mi wyjść! – odpowiedziałam płaczliwie i zaczęłam przedzierać się do drzwi.

Krzysiek już nic nie powiedział. Zabrał nasze rzeczy i wyszeptał przeprosiny. W pośpiechu odprowadził mnie do wyjścia. Wreszcie!

Całą drogę do domu spędziliśmy w milczeniu, a po powrocie nic się nie zmieniło. Poszłam się wykąpać i postanowiłam położyć się spać. Dopiero wtedy Krzysiek przyszedł, najpierw zapytał, jak się mam, a potem, dodał, czy specjalnie to zrobiłam. Nie chciało mi się nawet kłócić, więc tylko pokazałam mu palcem na czoło i zamknęłam oczy. Co za koszmar!

Kolejny dzień to była niedziela, więc nie musiałam wcześnie wstawać. Spałam długo, a potem powoli powlokłam się do kuchni. Zamiast powitania, mąż coś mruknął i odwrócił się do okna.

Moja mama dzwoniła – powiedział.

Miałam wrażenie, że powiedział to z jakąś pretensją w głosie.

Czeka, żebyś ją przeprosiła. Jest podłamana tym, co się stało – burknął.

– Może ty ją przeprosisz? – wkurzyłam się na niego. – Przecież mówiłam kilka razy, że fatalnie się czuję. Nie kłamałam. Napisałam ci nawet SMS. Prosiłam, żebyśmy wracali! Nikt mnie nie słuchał!

Zaczął się tłumaczyć, że myślał, że przesadzam, że tylko chciałam się zerwać z imprezy, bo mi się nie podobało. A mojej wiadomości nawet nie odczytał, bo tam jest słaby zasięg i wyłączył smartfona.

– Przez ciebie mama ma zepsute imieniny – wypalił.

– Szkoda, że nie zaczęłam rodzić, dopiero bym je zepsuła – prychnęłam.

Wzięłam kubek herbaty i wróciłam do sypialni. Nie miałam zamiaru nikogo przepraszać. Dobrze im tak, bo przecież mówiłam od początku, jak się czuję. Jeśli przez tę sytuację teściowa się na mnie obrazi, to dobrze. Przynajmniej nie będę wysłuchiwać niewybrednych żartów na swój temat. Może się już nawet nigdy do mnie nie odezwać.

Alicja, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama