„Leniwa synowa nie grzeszy rozumem. Żal mi syna, bo urabia się po łokcie, zajmuje się dziećmi, a hrabina leży i pachnie”
„On harował jak wół, a Paulina – jego żona – zdawała się żyć w zupełnie innym świecie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ugotowała porządny obiad czy wyprała zasłony”.

- Redakcja
Zawsze miałam dobre relacje z synem. Od dziecka był odpowiedzialny, pracowity, taki do rany przyłóż. Gdy poznał swoją przyszłą żonę, nie byłam zachwycona, ale nie chciałam się wtrącać. Uważałam, że każdy ma prawo do własnych wyborów. Mijały lata, a ja coraz częściej widziałam, że coś jest nie tak. On pracował od świtu do nocy, a ona... No cóż, powiedzieć, że nie była gospodarna, to nic nie powiedzieć. Z każdym kolejnym spotkaniem moje serce bolało bardziej. Mój syn gasł w oczach. A ja czułam, że muszę coś zrobić, zanim będzie za późno.
Gorzka codzienność mojego syna
– Tylko nie mów, że znowu zostajesz po godzinach – westchnęłam, słysząc głos syna w słuchawce.
– Mamo, sami nie dajemy rady, a szef jak zwykle się wypiął. Jak nie zostanę, to jutro będzie gorzej.
– Ale przecież macie dwójkę dzieci, Paulina sama ich nie ogarnia?
– No coś tam ogarnia – odpowiedział po dłuższej chwili. – Ale wiesz, ona się szybciej męczy. Zresztą, dzieciaki teraz przeziębione, więc ciężko.
Wiedziałam, że coś ukrywa. Taki był zawsze. Nigdy nie narzekał, nawet jak było mu źle. Ale ja swoje wiedziałam. On harował jak wół, a Paulina – jego żona – zdawała się żyć w zupełnie innym świecie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ugotowała porządny obiad czy wyprała zasłony. Wszystko wiecznie „na jutro”, „później”, „bo dzieci, bo zmęczenie”. Tyle tylko, że jak trzeba było jechać do galerii czy fryzjera, to jakoś siły się znajdowały.
Któregoś dnia podjechałam do nich bez zapowiedzi. Chciałam zabrać wnuki na spacer, żeby Paulina mogła chwilę odpocząć. Drzwi otworzyła w piżamie. Była czternasta.
– O, mama… – mruknęła zdziwiona. – Dzieci jeszcze nie jadły. Chciałam coś ogarnąć, ale mi się nie chciało. Może im zrobisz coś do jedzenia?
Patrzyłam na nią osłupiała. A potem weszłam do środka i poczułam zapach pełnych pieluch.
– A Marcin gdzie?
– W pracy. Jak zawsze.
Patrzyłam na to wszystko i czułam, jak zaciska mi się gardło. Mój syn był niewolnikiem we własnym domu.
Niedzielna wizyta mnie przeraziła
W niedzielę umówiliśmy się na obiad. Zapytałam wcześniej, czy coś przynieść – Paulina tylko rzuciła, że „coś się ogarnie”. Już wtedy czułam, że powinnam przygotować jakąś sałatkę, może ciasto, ale chciałam dać jej szansę. W końcu to ona była gospodynią. Przyjechałam punktualnie. Drzwi otworzył mój syn, zmęczony, w pogniecionej koszuli. W oczach miał smutek, ale jak zwykle udawał, że wszystko w porządku. Paulina krzątała się po kuchni. W garnku coś bulgotało.
– Rosół z kostki – powiedziała, jakby się chwaliła. – Wiesz, dzieci i tak nie wyczują różnicy.
Usiadłam przy stole, obok wnuków. Jeden miał na sobie brudną koszulkę, drugi płakał, bo był głodny. Mój syn rzucił:
– Może mama pomożesz rozłożyć sztućce?
Poszłam do kuchni i zobaczyłam stos brudnych naczyń, zlewozmywak po sufit. Otworzyłam lodówkę – pusta. Tylko masło i ketchup.
– A zakupy? – spytałam cicho.
Paulina wzruszyła ramionami.
– Nie miałam kiedy. Poza tym, przecież to on zarabia, niech sam sobie kupi, co chce.
– A dzieci?
– Mieli kanapki wczoraj.
Nie wytrzymałam. Poszłam do syna.
– Ty to widzisz?
– Widzę, mamo. Ale co mam zrobić? Jak zacznę się stawiać, to się obraża i chodzi dwa dni z fochem.
Milczałam. Po chwili dodał:
– Ja już nawet nie wiem, jak to powinno wyglądać normalnie. Taki mamy układ.
Układ. Tak nazwał swoje życie. A ja czułam się bezradna jak nigdy.
Nie ma prawdziwego obiadu
W poniedziałek nie mogłam spać. Wciąż przed oczami miałam ten pusty wzrok mojego syna i wnuki z brzuszkami burczącymi z głodu. Przez chwilę pomyślałam, że może przesadzam. Że młode małżeństwa tak mają – może i bałagan, może nie ma wystawnych obiadów, ale za to są uczucia, śmiech, bliskość. Ale tam nie było żadnych uczuć. Tam był chaos, zmęczenie i obojętność.
W środę zadzwoniłam do syna, żeby zaprosić ich wszystkich na obiad do siebie.
– Mamo, daj spokój, nie chcę ci dokładać roboty.
– Nie robię tego dla ciebie – rzuciłam. – Robię to dla dzieci.
Zgodził się. Przyjechali wszyscy. Paulina oczywiście się spóźniła. Weszła bez słowa, z telefonem w ręku, stukając paznokciami po ekranie.
– O, pachnie jak u babci – powiedziała, zerkając na stół. – Dzieci, zjedzcie, bo ja to chyba sobie tylko kawy zrobię. Nie jestem głodna.
Dzieci rzuciły się na rosół, jakby nie jadły od rana. Pewnie nie jadły. Po obiedzie zaproponowałam ciasto.
– O nie, dzięki. Trzeba dbać o linię – rzuciła Paulina i poszła... do łazienki. Siedziała tam dobre trzydzieści minut. A mój syn? Pozbierał talerze, pozmywał, usadził dzieci przed bajką i dopiero wtedy usiadł na chwilę przy stole.
– Dziękuję, mamo. Dzisiaj naprawdę nie miałem siły.
Spojrzałam na niego. Doroślał mi na oczach, a ja widziałam w nim znów tego małego chłopca, który przynosił mi laurki z przedszkola. Tyle że teraz już nikt jemu laurek nie dawał.
Nie spałam całą noc
Po tamtym obiedzie czułam, że muszę z synem porozmawiać sam na sam. Zadzwoniłam wieczorem, zaprosiłam go do siebie „na herbatę”. Przyjechał po dwudziestej drugiej, jak dzieci już spały, a Paulina – jak sam powiedział – oglądała seriale z maseczką na twarzy.
– Ty w ogóle śpisz? – zapytał, wchodząc.
– Gorzej. Myślę. A to gorsze niż bezsenność – odpowiedziałam, nalewając mu herbaty.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem zaczęłam ostrożnie:
– Synu... Czy ty jesteś szczęśliwy?
Westchnął. Pokręcił głową i uśmiechnął się gorzko.
– Chyba już nie wiem, co to znaczy. Mam dzieci, które kocham nad życie. Ale jak patrzę, jak Paulina traktuje mnie i je... Mam wrażenie, że to wszystko się rozjeżdża.
– A rozmawiałeś z nią?
– Tysiąc razy. Najpierw było, że ma baby bluesa. Potem była zmęczona. Potem „to wszystko przez ciebie, bo nie pomagasz”. Chciałem dać jej czas. Ale minęły trzy lata, mamo. Trzy. A ona dalej nie gotuje, nie sprząta, nie wychodzi z dziećmi. Ja robię wszystko.
– I czemu to znosisz?
Zamilkł. Po dłuższej chwili powiedział:
– Bo jak jej coś mówię, zaczyna płakać. Krzyczy, że jestem tyranem, że ją kontroluję. Straszy rozwodem. A ja… ja nie chcę rozbijać dzieciom domu.
Spojrzałam na niego i zrozumiałam, że już go nie uratuję słowami. On był w klatce z poczucia winy i obowiązku. A ja nie wiedziałam, jak wyrwać go na wolność.
Plan, który miał wszystko zmienić
Następnego dnia obudziłam się po niespokojnej nocy. Kręciłam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę, każde słowo, które padło. W końcu wstałam i zaczęłam pisać listę. Nie był to list do Pauliny, nie – to była lista rzeczy, które muszę zrobić, żeby pomóc mojemu synowi. Bo on sam już nie miał siły.
Najpierw pojechałam do nich, niby tylko z zupą dla dzieci. Paulina otworzyła drzwi z telefonem przy uchu, znudzona jak zawsze. Nie zaprosiła mnie nawet do środka. Powiedziała, że ma „calla z pracy”, choć nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek pracowała. Zostawiłam zupę, a potem... poczekałam na syna pod blokiem.
– Co ty robisz? – spytał zdziwiony, widząc mnie opartą o samochód.
– Porywam cię – uśmiechnęłam się smutno. – Jedziemy na kawę.
Usiedliśmy w kawiarni niedaleko jego pracy. Podałam mu kartkę z moją listą. Spojrzał na mnie pytająco.
– To nie plan zemsty, synu. To plan ratunku. Dla ciebie. Punkt pierwszy – twoje zdrowie. Idziesz do lekarza. Punkt drugi – urlop. Tydzień. Wezmę dzieciaki do siebie, a ty masz odpocząć. Punkt trzeci – konsultacja z prawnikiem. Tylko rozmowa. Musisz wiedzieć, jakie masz prawa.
– Mamo...
– Nie. Żadnych „mamo”. Ty tu nie jesteś chłopcem, który nie wie, co robić. Jesteś ojcem. I masz dzieci, które cię potrzebują w dobrej formie. A nie w stanie wiecznego upodlenia.
Patrzył na mnie długo. I po raz pierwszy od lat widziałam w jego oczach... nadzieję. Małą, ale była.
Wybaczenie, którego nikt nie chciał
Minęły trzy miesiące od tamtej rozmowy. Mój plan nie zadziałał tak, jak sobie wyobrażałam. Nie było cudu. Nie było też natychmiastowego przebudzenia Pauliny. Ale coś się zmieniło. Syn wziął urlop. Przez tydzień mieszkał u mnie, spał po dziesięć godzin, wychodził na spacery, jadł obiady bez pośpiechu. Zaczął znowu oddychać. Dzieci były szczęśliwe, że mają tatę tylko dla siebie.
Po powrocie do domu Paulina przez dwa dni się do niego nie odzywała. A potem wręczyła mu ulotkę z terapii małżeńskiej.
– Albo tam pójdziemy, albo ja naprawdę nie dam już rady – powiedziała bez emocji.
Zgodził się. Mówił, że nie dla niej, tylko dla dzieci. Spotkali się z terapeutką raz, potem drugi, potem trzeci. Nie było łatwo. Paulina płakała, oskarżała, a potem milczała. Ale pierwszy raz od lat ktoś im uświadomił, że oboje coś zawalili.
– Mamo, nie wiem, czy to uratujemy – powiedział mi syn ostatnio. – Ale przynajmniej przestaliśmy udawać, że wszystko jest w porządku. Ona zaczęła gotować, nawet zaprosiła mnie raz na kolację. A ja... ja przestałem ją nienawidzić. Po prostu jej współczuję. Może nikt jej nie nauczył, jak być żoną, jak być matką.
Wtedy zrozumiałam: nie zawsze trzeba wygrywać. Czasem wystarczy wyjść z roli ofiary. Zrobić krok w stronę prawdy. Nawet jeśli ta prawda boli. Nie wiem, jak zakończy się ich historia. Ale wiem jedno – mój syn nie jest już sam. I to już coś.
Helena, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pasierb i pasierbica traktują mnie jak śmiecia. Skoro mąż ma to gdzieś, to sama utemperuję tę bandę niewdzięczników”
- „Trzymałam w domu kopertę z pieniędzmi na czarną godzinę. Syn ukradł wszystko i zniknął bez słowa”
- „Emerytura nauczyła mnie skromności. Codziennie jem to, co jest w promocji – nie to, na co mam ochotę”

