„Moja synowa kupiła wnusi pluszaka za 500 złotych. Ale na zajęcia z angielskiego to już jej szkoda kasy”
„Już wiedziałam, że coś się święci. Znałam ten jego nerwowy uśmieszek i spojrzenie w bok. Coś przeskrobał albo, co gorsza, jego żonka coś nawywijała. No i miałam rację”.

- Redakcja
Pamiętam, jak byłam mała, to największym skarbem był królik uszyty ze starej poszewki i wypchany watą. Zrobiła mi go babcia i traktowałam go jak najprawdziwszy skarb. Dziś? Dziś dzieci mają więcej zabawek niż ja sukienek przez całe życie. A i tak, oczywiście, zawsze „wszystkiego mają za mało”. Ale niech tam, niech dzieci mają. Tylko dlaczego ja mam patrzeć, jak moja wnuczka dostaje potwora – tak, potwora, nie pluszaka – za pięćset złotych, i jeszcze mam się tym zachwycać? Bo jak nie, to zaraz Justysia się oburzy, że „babcia znowu krytykuje”. A ja po prostu mówię, jak jest. Bo ktoś musi.
Bo wiecie, ile kosztują porządne zajęcia z angielskiego u dobrej lektorki? Sto pięćdziesiąt za miesiąc. Grosze w porównaniu z tą szmatą z wystającymi zębami, co wygląda, jakby ją pies przeżuł. A jednak – na to kasy już brak. Nie opłaca się. Niepotrzebne. „Za wcześnie” – mówi synowa. Dziecko ma pięć lat!
Po kolei. Bo czasem trzeba się wygadać, żeby nie zwariować. Bo choć wnusia jest moim oczkiem w głowie, to jak patrzę, co się wokół niej wyprawia, to aż mnie w dołku ściska. I niech mi nikt nie mówi, że to „nie moja sprawa”. Bo jak widzę absurd, to się odzywam.
Byłam zdziwiona
– Mamo, tylko nie mów nic przy dziecku – syknął do mnie syn, jak tylko otworzyłam drzwi.
Już wiedziałam, że coś się święci. Znałam ten jego nerwowy uśmieszek i spojrzenie w bok. Coś przeskrobał albo, co gorsza, jego żonka coś nawywijała. No i miałam rację. Z salonu wyszła Justynka z uśmiechem, niosąc... to coś. Wielki, futrzasty, różowo-fioletowy... potwór.
– No, i jak ci się podoba? – zapytała, jakby naprawdę chciała znać moją opinię.
– To jest… – zaczęłam powoli, żeby nie wybuchnąć – dość oryginalne.
– Prawda? – rozpromieniła się. – Zobaczyłam go w sklepie i od razu wiedziałam, że będzie idealny dla Ninki. Taki inny niż wszystkie.
– Oj, inny to on jest – mruknęłam. – Ile za to zapłaciłaś?
– Pięćset. Ale przecież to inwestycja! – odpowiedziała z przekonaniem.
– Inwestycja, mhm... A na angielski to „nie ma budżetu”, tak?
– Mamo… – jęknął Michał, jakby już wiedział, co będzie dalej.
– Nie, ja tylko pytam! Bo jak ostatnio mówiłam o zajęciach z angielskiego, to usłyszałam, że to „za drogo”.
– Mamo, Ninka ma dopiero pięć lat! – Justynka westchnęła teatralnie. – Jeszcze się nauczy!
– A do tego czasu będzie mówić językiem tego stwora?
Serce mi topniało na jej widok
– Babciu, patrz! – krzyknęła Ninka i wcisnęła mi tego stwora w twarz.
– O, nie... – mruknęłam i odsunęłam pluszaka na długość ramienia.
– Babciu, zobacz, jakie ma zęby! – powiedziała wesoło.
– Cudownie – powiedziałam z kamienną twarzą.
– No nie przesadzaj, mamo – Michał próbował załagodzić sytuację. – Dzieci lubią takie rzeczy.
– Jasne. A może od razu jej telewizor? Albo nie, taniej wyjdzie zamówić klowna na pełen etat.
Justynka przewróciła oczami.
– To tylko zabawka. Wyluzuj trochę.
– Wyluzuj? – parsknęłam. – Lepiej, żeby chodziła na angielski.
– To jest jej dzieciństwo, nie Oxford! – wypaliła z pretensją. – Daj jej być dzieckiem, a nie uczennicą roku.
– A może jedno nie wyklucza drugiego? – odpowiedziałam chłodno.
Wnusia spojrzała na mnie zdezorientowana. A mnie, choć serce mi topniało na jej widok, zaczynało kipieć coś innego.
Byłam oburzona
Po obiedzie Justynka zniknęła w łazience „na maseczkę”, a Michał usiadł ze mną przy kuchennym stole.
– Mamo, czemu ty zawsze musisz się czepiać? – zaczął cicho, jakby nie chciał, żeby żona słyszała.
– Ja się nie czepiam, ja tylko pytam – odparłam spokojnie. – Czy to naprawdę normalne, że dziecko bawi się gadziną za pięć stów, a ty nie jesteś w stanie zapisać jej na angielski?
– Przecież powiedziałem, że teraz nie mamy na to pieniędzy – westchnął. – Może za jakiś czas.
– Ale na głupoty macie pieniądze. Co się z tobą stało? Kiedyś liczyłeś, ile zaoszczędzisz na herbacie, a teraz nie przeszkadza ci, że twoja żona wydaje pieniądze na szmelc?
– To nie takie proste – Michał spuścił wzrok. – Jak jej się coś uprze, to nie ma zmiłuj się. A jak ja się sprzeciwiam, to potem tydzień ciche dni.
– Czyli po prostu dajesz się terroryzować – prychnęłam. – Gratuluję, synku.
– No nie przesadzaj... – mruknął. – A poza tym, Ninka była taka szczęśliwa, jak zobaczyła tego stwora...
– Bo dzieci cieszą się z wszystkiego. Nawet jak im dasz kijek i powiesz, że to smok. A jak raz im powiesz „nie”, to zrobią wielkie oczy. I może się nauczą, że nie wszystko wolno.
– Ty to zawsze wiesz lepiej – uśmiechnął się gorzko.
– Bo ja już byłam tam, gdzie wy dopiero idziecie. I wiem, gdzie się kończy pobłażanie, a zaczyna głupota.
Przeczuwałam, co się święci
Wróciłam do domu późnym popołudniem. Chciałam już odpocząć, napić się herbaty, może poczytać gazetę. Ale nie, telefon oczywiście zadzwonił.
– Możemy porozmawiać? – usłyszałam w słuchawce głos Justyny.
– Słucham.
Usiadłam, bo już przeczuwałam, co się święci.
– Bo widzisz, chciałam ci powiedzieć, że twoje komentarze... no, nie zawsze są pomocne. Czasem czuję się przez ciebie oceniana.
– A nie przyszło ci do głowy, że czasem warto posłuchać kogoś, kto już jedno dziecko wychował? – odparłam chłodno.
– Rozumiem, że masz swoje poglądy, ale świat się zmienia. Teraz dzieci wychowuje się inaczej.
– Ach, czyli teraz się je rozpieszcza do granic przyzwoitości i uczy, że wszystko im się należy?
– Nie, wychowuje się je z szacunkiem. A nie jak w wojsku.
– Szacunek to nie jest dawanie pięciolatce potwora, a potem mówienie, że na angielski „przyjdzie czas”. Czas to jest teraz. Za dwa lata już ci nie będzie chciała słuchać. I wtedy sobie przypomnisz moje słowa.
– Może nie każde dziecko musi być geniuszem?
– A może każda matka powinna spróbować dać dziecku szansę? Bo jeśli nie ty, to kto?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Usłyszałam tylko, jak westchnęła.
– Dobrze. Porozmawiam o tym z Michałem.
Znieruchomiałam
Tydzień później miałam wnusię u siebie. Justynka w końcu się przełamała i pozwoliła Nince przyjść na noc. Dziecko bawiło się spokojnie, bez wyjców, bez plastikowych cudów. Wystarczyły kredki, stara lalka i opowieść o królewnie, którą sama wymyśliłam. Po kolacji Ninka podeszła do mnie i zapytała cicho:
– Babciu, a ty mnie zapiszesz na angielski?
Znieruchomiałam.
– A kto ci to powiedział, złotko?
– Tatuś. Mówił, że znajdziesz mi taką panią, co uczy dzieci. Ja bym chciała umieć jak ta dziewczynka z YouTube. Ona mówiła „hello, welcome” i śpiewała piosenkę o motylkach.
Poczułam, jak mięknie mi serce.
– No pewnie, że ci znajdę. I będziesz mówiła jak księżniczka z Londynu, zobaczysz.
Mała się uśmiechnęła i przytuliła do mnie z całej siły. Następnego dnia zadzwonił Michał.
– Mamo, umówiłem Ninkę z tą twoją lektorką. Raz w tygodniu. Justyna… nie protestowała. Powiedziała, że spróbujemy.
– A co z potworem?
– Wylądował w szafie. Ninka sama powiedziała, że się go boi w nocy.
– A nie mówiłam?
– Mówiłaś, mamo… jak zwykle.
Westchnęłam ciężko, ale w duchu się uśmiechałam. Bo ja nie jestem złośliwa. Po prostu widzę trochę dalej niż czubek własnego nosa. I czasem warto się uprzeć. Nawet jeśli przez chwilę wszyscy cię mają za jędzę.
Wzruszyłam się
Tydzień po pierwszych zajęciach Ninka przyszła do mnie z zeszytem w ręku.
– Babciu, a jak jest „kot” po angielsku?
– Cat – odpowiedziałam, a ona od razu to zapisała, literka po literce. Zrobiła jeszcze kocie uszy z palców i miauknęła z dumą.
Wzruszyłam się. Tylko nie dałam po sobie poznać.
– A jak jest „babcia”?
– Grandmother. Ale możesz mówić „granny”. Tak mówi się do wyjątkowych babć – uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po głowie.
Wieczorem, Justyna unikała mojego wzroku. Jednak w końcu się odezwała.
– Ninka bardzo zadowolona z tych zajęć. Nawet zrezygnowała z jakiejś bajki, żeby się nauczyć piosenki.
– A mówiłam, że warto – odparłam spokojnie, poprawiając sweter.
– No, mówiłaś... – przyznała niechętnie. – Może faktycznie miałaś rację.
– O, to ja muszę to zapisać w kalendarzu – parsknęłam.
Justyna też się zaśmiała.
– Żeby nie było – dodałam. – Ten potwór nadal jest brzydki.
– Wiem. Schowałam go za strychu.
– I tam jego miejsce.
Pojechali, a ja zostałam sama. Usiadłam przy stole, zaparzyłam sobie herbatę malinową i spojrzałam na zeszyt Ninki, który zostawiła. Na górze strony widniało koślawe: Granny is the best. No i co tu dużo mówić – czasem warto się posprzeczać. Dla zasady. I dla wnuczki.
Krystyna, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie były mąż zabrał mi wszystko, nawet chęci do życia. Tę szarą rzeczywistość zmienił kurs hiszpańskiego”
- „Syn potraktował mnie jak trującego grzyba i zdeptał. Zemścił się, bo zostawiłem jego matkę”
- „Syn mógł mieć każdą kobietę, a wybrał rozwódkę z dzieckiem. Nie będę udawać, że to moja wnuczka”

