Reklama

Nie jestem typem teściowej, która wtrąca się w życie młodych. Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Mam 58 lat i odkąd pamiętam, staram się być wyważona. Zresztą, niełatwo mnie sprowokować… no, chyba że do rozmowy siada Karolina – żona mojego jedynego syna, Michała. Wtedy nawet herbata paruje ze złości.

Karolina ma 28 lat, długie blond włosy, zawsze idealnie ułożone, a w głowie? No cóż… do niedawna sądziłam, że głównie kosmetyki, seriale i karty lojalnościowe z drogerii. Od dnia, w którym Michał przyprowadził ją do domu jako swoją narzeczoną, miałam wrażenie, że to żart. Naprawdę nie wiedziałam, co on w niej widzi. Śliczna buzia, gładka mowa, ale w głowie pusto jak w niedzielę na parkingu przy urzędzie.

Moje serce mówiło: „odpuść, nie rób Michałowi przykrości”, ale codzienność z Karoliną wystawiała moją cierpliwość na ciężką próbę. Jej nawyki – te dziwactwa i „złote rady” – potrafiły doprowadzić mnie do szewskiej pasji. Aż w końcu przyszedł dzień, kiedy miałam dość. W gardle aż mi pulsowało, żeby jej wygarnąć wszystko. Już otwierałam usta… Nie spodziewałam się, że zanim zdążę powiedzieć choć jedno słowo, wydarzy się coś, co całkowicie zmieni moje spojrzenie na Karolinę.

Była jak katarynka

– Mamo, a może spróbowałabyś tej herbatki z czystka? Oczyszcza organizm z toksyn i świetnie wpływa na cerę! – paplała Karolina, stojąc przy moim kuchennym blacie w modnym, za ciasnym sweterku.

– Nie, dziękuję – powiedziałam chłodno, mieszając zupę.

– Ale serio, ja po niej czuję się o niebo lepiej. I jeszcze te moje włosy, zobacz! – zaczęła kręcić kosmyk na palcu. – Widzisz, jakie błyszczące? Zero rozdwajania się!

– Moje włosy mają się dobrze i bez czystka – mruknęłam.

Zignorowała ton mojego głosu. Karolina była jak zacięta płyta. Gadała bez przerwy, o wszystkim i o niczym – od kremów po rytuały jogi. Czasem aż mnie skręcało, jakby całe jej życie kręciło się wokół trendów z internetu. Przychodziła do mnie kilka razy w tygodniu, bo „lubi nasze pogaduchy”. Nie rozumiałam, po co. Przecież było jasne, że nie nadajemy na tych samych falach.

– A wiesz, że Michał teraz nie je mięsa? Bo mówiłam mu, że powoduje same problemy. No i wiesz, mężczyźni po trzydziestce... – zaczęła znowu paplać, a mi z nerwów aż łyżka w dłoni zadrżała.

– Michał nie je mięsa?! – przerwałam jej. – Całe życie lubił schabowe!

– Nooo… lubił. Ale teraz mówi, że po moich wegańskich kotletach z ciecierzycy czuje się o wiele lżej – zachichotała.

Zacisnęłam szczęki. Ciecierzyca zamiast schabowych. Co to za pomysł? Jeszcze chwila, a wygarnę tej dziewczynie, że robi z mojego syna króliczka doświadczalnego na diecie. Już miałam jej powiedzieć, co myślę o tym wszystkim – o jej wpływie, radach, o tych sztucznych uśmiechach. Coś mnie jednak powstrzymało. Może spojrzenie Michała, który właśnie wszedł do kuchni i z uśmiechem objął ją od tyłu?

– Mamo, cudnie pachnie! – rzucił. – To twoja słynna ogórkowa?

Nagle cała moja złość gdzieś wyparowała. Syn zawsze łagodził moje nerwy.

Jej pomysły mnie rozbijały

Nie zliczę, ile razy w myślach powtarzałam sobie: „Jeszcze tylko dziś. Jeszcze raz ją zniesiesz”. A potem i tak znów siedziała u mnie przy stole z jakimś dziwnym płynem w termosie i opowiadała, jak to na kursie medytacji wszyscy płakali, bo otworzyli czakrę serca.

Pewnego dnia przyszli oboje – Michał i Karolina – niby z wizytą, ale wiadomo, że Karolina miała konkretny plan. Tym razem przyniosła coś w słoiku.

– Mamo, zrobiłam dla ciebie domowy peeling z kawy i oleju kokosowego. Pomyślałam, że ci się przyda, no wiesz… na te miejsca, gdzie skóra traci jędrność – powiedziała z promiennym uśmiechem.

Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Spojrzałam na Michała. Wpatrywał się w ekran telefonu.

– Dziękuję – odparłam. – Ale wolę nie wcierać sobie porannej kawy w nogi.

Karolina zaśmiała się, jakby powiedziałam jakiś żart. Michał dalej milczał.

– No dobra, jak nie chcesz, to może ja ci zrobię kiedyś taką sesję pielęgnacyjną. Ostatnio robiłam mamie mojej przyjaciółki. Ma sześćdziesiąt lat, ale wygląda teraz na czterdzieści – ciągnęła.

– Ja mam pięćdziesiąt osiem – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

Wyszła na chwilę do łazienki. Michał westchnął i spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Mamo, nie bądź taka sroga. Przecież ona się stara.

– Stara się… doprowadzić mnie do szału – warknęłam, zniżając głos. – Nie widzisz tego?

– Widzę to, że ją kocham. A ona naprawdę chce być częścią rodziny. Czasem tylko... przesadza.

Spojrzałam na niego uważnie. Nie żartował. Naprawdę wierzył w jej dobre intencje.

Ty ją naprawdę kochasz?

– Tak, mamo.

Znowu to. Jakby ktoś ściszył we mnie ten gniew, ale tylko na chwilę. Potem wydarzyło się coś, co ostatecznie przelało czarę goryczy…

Miałam jej powyżej uszu

To była sobota. Od rana miałam gości – moja sąsiadka Wanda wpadła na kawę, potem doszła Ewa z ogródka działkowego, a chwilę później pojawiła się Karolina. Bez zapowiedzi jak zawsze.

Przyniosłam dyniowe muffinki – oznajmiła, wchodząc do salonu jak do siebie. – Bez cukru, bez glutenu i bez laktozy! No, idealne!

Wanda spojrzała na mnie z ukosa. Ewa zmarszczyła brwi.

Czyli bez smaku – mruknęła. – Dziękuję, kochana, ale ja to starej daty jestem. Lubię, jak ciasto smakuje jak ciasto.

Karolina roześmiała się, choć chyba nie wiedziała, jak to odebrać. Usiadła naprzeciwko i zaczęła opowiadać o swojej nowej pasji – rytuałach księżycowych.

– Wiecie, że każda kobieta powinna kąpać się przy pełni w naparze z lawendy i szałwii? To oczyszcza aurę i przyciąga dobre wibracje. Ja z Michałem zawsze wtedy gaszę wszystkie światła i zapalam świeczki.

Wanda spojrzała na mnie, unosząc brew. Ewa wzięła łyk kawy, ale się zakrztusiła.

– Mówisz, że mój syn kąpie się w szałwii przy pełni księżyca? – spytałam powoli.

– No tak, razem ze mną! – powiedziała z dumą Karolina.

Wstałam. Coś we mnie się przerwało. Ręce mi drżały. Oparłam się o blat kuchenny i już, już miałam wybuchnąć. Miałam jej powiedzieć wszystko: że zachowuje się jak pusta dziewczyna, że robi z Michała pantoflarza, że nie znoszę jej paplaniny i tych sztucznych uśmiechów.

– Karolina – zaczęłam lodowatym głosem.

Odwróciła się i wtedy spojrzałam jej prosto w oczy. Przez ułamek sekundy zobaczyłam w nich coś… czułego. Prawdziwego. I może trochę zagubionego. Zacisnęłam usta. Powstrzymałam się. Ostatni raz. Obiecałam sobie, że to już naprawdę ostatni raz.

– Idę po herbatę – rzuciłam i wyszłam do kuchni, zanim coś palnę.

Tego dnia jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo dobrze zrobiłam.

Wreszcie była szczera

Dwa dni później Karolina znowu zadzwoniła. Tym razem... żeby zapytać, czy może wpaść pomóc mi w ogrodzie. Tego jeszcze nie było.

– Wiesz, Michał mówił, że chcesz przesadzić te róże. Ja uwielbiam babrać się w ziemi, serio! Mam nawet swoje rękawiczki… z alpaką – dodała z entuzjazmem.

Nie chciałam się zgadzać. Ba, byłam bliska rzucenia „poradzę sobie sama”. Wtedy jednak coś mnie tknęło. Może ta chwila zawahania w jej głosie. Może wspomnienie jej spojrzenia tamtego dnia, gdy prawie jej wygarnęłam wszystko.

– No dobrze – powiedziałam chłodno. – Przyjdź.

Przyszła w legginsach, kaloszach i z pudełkiem własnoręcznie upieczonego ciasta. Tym razem nie bez cukru, glutenu i laktozy. „Zwykłe drożdżowe z kruszonką – takie, jakie lubi Michał”, powiedziała. Nawet nie spojrzałam na pudełko.

Zabrałyśmy się za róże. Ku mojemu zaskoczeniu – nie tylko nie przeszkadzała, ale naprawdę wiedziała, co robi. Milczała dłużej niż zwykle. Aż w końcu powiedziała coś, co mnie zamurowało:

Czasem się boję, że mnie nie lubisz. Staram się, naprawdę. Chyba jednak cię tylko drażnię.

Zamarłam z sekatorem w ręku. Karolina była na kolanach, podwijając rękawy, i naprawdę wyglądała na szczerą.

– Michał jest dla mnie wszystkim – dodała cicho. – I chcę, żebyś wiedziała, że nie jestem z nim tylko dla wygody. Pracuję, dokładam się, wspieram go… Codziennie. Nawet jak on się nie chwali.

Patrzyłam na nią osłupiała. Nie miałam pojęcia, że ona tak to widzi. I że... może wcale nie jest taka pusta?

– Przepraszam, że się tak wtrącam w twoje sprawy – dodała. – Po prostu lubię cię, serio. Chociaż pewnie mnie uważasz za idiotkę.

Naprawdę miała serce

Następnego dnia zadzwonił Michał.

– Mamo, mam prośbę. Karolina ci nic nie mówiła, ale organizuje dla mnie urodzinową niespodziankę. W sensie… organizowała. Teraz już nie niespodziankę, bo wszystko się wysypało.

– Co się wysypało? – spytałam zaniepokojona.

– Miała wszystko przygotowane – kolację, prezent, zaproszenia do znajomych, nawet jakieś zdjęcia z dzieciństwa ciocia Teresa jej podesłała. Ale dziś, jak wracała z pracy, zatrzymała się przy starszym panu, który przewrócił się na przystanku. Pomogła mu, odprowadziła do domu, wezwała lekarza… i zapomniała odebrać dekoracje z punktu odbioru. Nie dość, że tam na nią nakrzyczeli, to jeszcze zgubiła portfel albo ktoś jej ukradł. Dopiero teraz się przyznała.

Zamilkłam.

– I nic ci nie powiedziała wcześniej? – spytałam cicho.

– Nie. Przepraszała tylko, że urodziny będą „trochę mniej idealne”. Mamo, ja naprawdę ją kocham. I wiesz, Karolina ma czasem dziwne pomysły, ale… ona ma ogromne serce. Tylko nie każdy to widzi. A, no i dzwonię, żeby cię zapytać, czy urodziny możemy zrobić u ciebie – masz większy stół i w ogóle…

Zgodziłam się. Odstawiłam telefon i długo siedziałam w fotelu, nie ruszając się ani o centymetr.

Wieczorem Karolina przyszła z niewielkim tortem domowej roboty, z lekko krzywym napisem „Sto lat, Misiu”.

Przepraszam, że tak skromnie – powiedziała do Michała. – Miał być catering i balony, i zdjęcia z twoim psiakiem z dzieciństwa… Ale...

– I tak jesteś najlepsza – przerwał jej Michał i pocałował ją w czoło.

Patrzyłam na to i czułam, jak roztapia się we mnie ten cały lód, który przez miesiące trzymał się mojego serca. Nie powiedziałam wtedy nic. Tylko podeszłam i położyłam rękę na ramieniu Karoliny.

Zjesz z nami kawałek tortu? – zapytała ostrożnie.

– Zjem – odpowiedziałam cicho. – I może opowiesz mi jeszcze raz o tej herbacie z czystka.

Pierwszy raz od dawna uśmiechnęła się szczerze. Nie jak „pusta lalka”, nie jak z katalogu. Po prostu jak człowiek.

Dałam jej szansę

Długo potem siedziałam w swoim fotelu z kubkiem tej nieszczęsnej herbaty z czystka – smakuje jak trawa po deszczu, ale… nie była taka zła. Obserwowałam, jak Michał i Karolina zbierają się do wyjścia. On trzymał ją za rękę, a ona poprawiała mu szalik z troską, jakiej kiedyś w niej nie dostrzegałam.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego. Może Karolina nigdy nie będzie moją bratnią duszą, może nigdy nie pokocham jej tak, jak Michała. Ale czy to znaczy, że muszę ją z góry przekreślać? Przecież byłam o krok od wybuchu. O włos od tego, żeby wytknąć jej wszystkie „winy” – to, że zagaduje bez przerwy, że przestawia mi rzeczy w kuchni, że robi Michałowi „zdrowe śniadania”, których nie rozumiem.

Tymczasem ona robiła to wszystko z miłości. Ze szczerego zaangażowania. Nie robiła tego, żeby mnie zirytować – tylko dlatego, że tak potrafi kochać. Inaczej niż ja. Inaczej niż się tego spodziewałam, ale prawdziwie.

Pomyślałam sobie, że dobrze, że się wtedy powstrzymałam. Nie zraniłam jej słowami, których nie dałoby się już cofnąć. Nie odebrałam jej tej iskry, z którą przychodziła do mnie, może naiwnie, ale szczerze. Obiecałam sobie, że następnym razem, gdy znów powie coś o księżycu, czakrach albo jogurtach kokosowych, zamiast przewracać oczami, po prostu się uśmiechnę. Widzę teraz więcej: Karolina naprawdę dba o mojego syna. A to dla mnie znaczy więcej niż wszystko inne.

Helena, 58 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama