„Moja siostra robi karierę, a ja jestem służącą rodziców. Wierzę, że w końcu mój los się choć trochę odmieni”
„To ja smażę jajka, to ja zmywam po śniadaniu, ja wynoszę śmieci, podlewam kwiaty, zbieram pranie. Tata mówi, że jakby nie ja, to wszystko by się tu rozpadło. Mimo to ani razu nie zapytał, czy tego chcę”.

Siedzę przy kuchennym stole i obieram ziemniaki. W tle leci telewizor, ale nawet nie słucham, co mówią. Mama zawołała mnie, żebym zrobiła obiad – jak co dzień. Mam dwadzieścia osiem lat, nie mam pracy, nie mam życia, nie mam nawet własnego łóżka, bo śpię w pokoju dziecięcym. Moja siostra właśnie poleciała na konferencję do Brukseli. Mama chwali się nią wszystkim sąsiadkom. O mnie mówi tylko, że „pomagam w domu”. To jest życie za kogoś. I coraz częściej pytam samą siebie – czy tak już będzie zawsze?
Zawsze ta gorsza
– A twoja siostra to znowu w gazecie była! – mama aż się uśmiechała, pokazując mi zdjęcie Zuzki na ekranie telefonu. – Patrz, jak elegancko wygląda. Ten żakiet to pewnie drogi.
Skinęłam głową, choć w środku aż mnie ściskało. Zuza zawsze była tą lepszą. Ładniejszą, bystrzejszą, bardziej przebojową. W podstawówce zbierała medale z konkursów, ja ledwo przechodziłam z klasy do klasy. W liceum miała chłopaków, ja książki, bo nikt się mną nie interesował. Ona wyjechała na studia, ja zostałam w domu, żeby zająć się chorującym wtedy tatą.
Teraz? Ona robi karierę w ministerstwie, ja zmywam naczynia. I nawet nikt nie mówi mi „dziękuję”.
– Może byś też coś ze sobą zrobiła – rzuciła mama kiedyś znienacka. – Zamiast tak siedzieć w dresie. Włosy byś sobie chociaż ufarbowała. Zuzka to zawsze zadbana, to i ludzi do niej ciągnie.
– Mamo, ja nie mam za co kupić farby – odpowiedziałam cicho.
– Trzeba było iść do roboty, a nie wybrzydzać – prychnęła.
A przecież ja chciałam. Składałam CV, chodziłam na rozmowy. Tylko że po kilku latach przerwy i bez studiów patrzyli na mnie jak na balast. Raz mnie nawet zapytali, czy jestem opiekunką. Wtedy coś we mnie zgasło. Skoro i tak wszyscy mnie widzą tylko jako pomoc domową, to może po prostu już nią zostanę? W środku... nie mogłam się z tym pogodzić. Czułam, że zasługuję na coś więcej. Chociaż odrobinę.
Liczy się tylko jej kariera
Gdy Zuza wpadła ostatnio do domu, roznosiło ją od energii. Miała na sobie kremowy płaszcz, który wyglądał jakby kosztował więcej niż nasza lodówka. Rzuciła torebkę na fotel, dała mamie buziaka w policzek, a mnie obdarzyła uśmiechem z dystansu.
– Kochana, upiekłaś może te ciasteczka owsiane? Takie jak ostatnio? – zapytała, zdejmując szpilki.
Nie odpowiedziałam od razu. Poszłam do kuchni, sięgnęłam po blachę i postawiłam przed nią. Jasne, że upiekłam. Tak samo jak uprasowałam pościel w gościnnym, posprzątałam jej pokój i nastawiłam pranie z jej ulubionym płynem.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć – powiedziała, zajadając się ciasteczkiem. – U nas w pracy to wszyscy myślą, że mam prywatną pomoc domową. Tylko nie mówię, że to moja siostra, bo jeszcze by się zaczęli zastanawiać, czemu ja taka wystrzelona, a ty… taka zwykła.
Zakrztusiłam się powietrzem. Mama się zaśmiała, jakby to był niewinny żart. Poczułam, że wcale nie było mi do śmiechu.
– Nie każdy musi robić karierę – odpowiedziałam sucho.
– Ale każdy może chcieć czegoś więcej – Zuza wzruszyła ramionami. – No nie? Ja po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce. Ty też byś mogła, jakbyś tylko chciała.
Chciała. I to jak. Tylko że świat nie czekał z otwartymi ramionami. A ja coraz bardziej czułam się jak postać z drugiego planu w jej idealnym filmie.
Dom moim więzieniem
Obudziłam się jak zwykle przed siódmą. Mama już krzątała się po kuchni, chociaż od lat nie gotuje, tylko dogląda. To ja smażę jajka, to ja zmywam po śniadaniu, ja wynoszę śmieci, podlewam kwiaty, zbieram pranie. Tata mówi, że jakby nie ja, to wszystko by się tu rozpadło. Mimo to ani razu nie zapytał, czy tego chcę.
Własny pokój miałam kiedyś. Teraz śpię w starym pokoju dziecięcym, gdzie półki wciąż uginają się od pluszaków i książeczek z serii „Poczytaj mi, mamo”. Zuza nawet nie zauważyła, że oddałam jej swój pokój, gdy po powrocie z Londynu stwierdziła, że potrzebuje miejsca do pracy. Nie protestowałam. Bo niby jak? Z mamą nie było dyskusji.
– Ty i tak siedzisz tylko w domu, więc co ci za różnica – powiedziała. – Zuzi trzeba spokoju.
Tylko że dom przestał być dla mnie miejscem odpoczynku. Stał się klatką. Każdy dzień wyglądał tak samo. Zakupy, gotowanie, sprzątanie, czasem spacery z tatą, czasem latanie do przychodni po recepty. Marzyłam, by po prostu usiąść na ławce bez pośpiechu. Albo napić się kawy w kawiarni, jak ludzie, którzy mają życie poza tymi czterema ścianami.
Wieczorami patrzyłam w ekran telefonu i przeglądałam ogłoszenia o pracę. A potem zamykałam aplikację, bo wiedziałam, że nie dam rady. Że jak tylko wyjdę, to mama zadzwoni, że ziemniaki się przypalają, a tata nie może znaleźć skarpetek. Bo ja tu byłam nie do ruszenia. Ich wygoda była ważniejsza niż moja wolność.
Pachnę smażonymi kotletami
W sobotę od rana mama narzekała, że kotlety będą za suche, bo mięso jakieś dziwne w dotyku. Jakby to była moja wina. Przyniosłam je dzień wcześniej, pokroiłam, rozbiłam tłuczkiem, zamarynowałam, ale nie – znowu coś było nie tak.
– Bo ty nie masz tej ręki do gotowania, co ja – mamrotała pod nosem. – Za moich czasów to się wszystko robiło z sercem.
Zacisnęłam usta i nie odpowiedziałam. Chciałam po prostu usmażyć te kotlety i wrócić do siebie. Gdy stanęłam przy kuchence, tata przyszedł i bez słowa przestawił mi patelnię. Potem zaczął mieszać w zlewie, chlapiąc wodą po wszystkim.
– Tato, możesz chwilę poczekać? – zapytałam.
– A ty zawsze taka nerwowa. Zamiast się cieszyć, że masz co robić – odburknął.
I wtedy coś we mnie pękło. Odłożyłam łyżkę, zakręciłam gaz i wyszłam z kuchni. Mama spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– A kotlety?! – krzyknęła. – Goście przyjdą, a ty sceny robisz?
– Niech Zuza usmaży – rzuciłam przez zęby. – Albo zjedzcie na zimno.
Zamknęłam się w łazience i długo siedziałam na brzegu wanny. Pachniałam smażonym mięsem i złością. Myślałam o tym, ile jeszcze razy mam pozwolić się traktować jak służąca. Ile jeszcze razy połknę własny gniew, bo „rodzina jest najważniejsza”? Tylko że ja też istnieję. Też jestem ważna. Chyba.
Okno na świat
Kilka dni później, gdy rodzice oglądali teleturniej, a Zuza rozmawiała przez telefon w swoim pokoju, usiadłam przy laptopie. Włączyłam go bez większego celu, bardziej z przyzwyczajenia niż z planem. Wtedy mignęło mi ogłoszenie: „Zdalna praca przy wprowadzaniu danych – elastyczne godziny”. Kliknęłam. Opis był prosty. Wystarczyła podstawowa obsługa komputera i dokładność. Pomyślałam: przecież ja to potrafię. Wysłałam zgłoszenie.
Długo nie liczyłam na odpowiedź, jednak po trzech dniach dostałam maila. Zaproszenie do krótkiej rozmowy przez Zoom. Serce mi waliło jak szalone. Bałam się, że spanikuję, że się pomylę, że się zbłaźnię. Usiadłam przed ekranem, założyłam czystą bluzkę, spięłam włosy.
Rozmowa trwała dziesięć minut. I pod koniec usłyszałam: „Chętnie panią przyjmiemy na okres próbny. Dwa tygodnie. Zobaczymy, jak się pani sprawdzi”. Gdy skończyłam, długo patrzyłam w pusty ekran. W głowie mi się nie mieściło, że może być inaczej, że mogę coś robić poza gotowaniem i podawaniem tabletek. Że ktoś mi zapłaci za coś innego niż smażenie kotletów.
Nie powiedziałam nikomu. Jeszcze nie. To był mój mały sekret. Pierwszy krok. Może nie wielki, ale wystarczający, żeby poczuć, że jeszcze istnieje dla mnie jakieś „poza”. Poza tym domem. Poza byciem tą gorszą siostrą. Poza rolą służącej. Spojrzałam przez okno. Deszcz stukał o parapet, ale gdzieś w środku... poczułam coś ciepłego. Może to była nadzieja?
Mały promyk nadziei
Minął miesiąc. Praca nie była lekka – monotonna, wymagająca skupienia, czasem nużąca. Jednak była moja. Z każdym kolejnym zleceniem czułam się odrobinę silniejsza. Miałam swoje pieniądze. Niewiele, ale wystarczyło, by nie prosić mamy o drobne na szampon. Kupiłam sobie dżinsy – pierwsze od pięciu lat – i nie tłumaczyłam się nikomu.
Pewnego dnia Zuza spojrzała na mnie zdziwiona.
– Masz nową bluzkę? Ładna. A ta fryzura… pasuje ci. Wyglądasz jakoś inaczej.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. W środku czułam, że w końcu coś się zmienia. Nie były to rewolucje. Mama nadal wołała mnie do obiadu, tata wciąż pytał, gdzie są jego klucze. Zaczęłam mówić „nie”. Zaczęłam wybierać, na co poświęcam czas. I nie bałam się, że ktoś się obrazi.
Wciąż mieszkam w tym samym domu, śpię w tym samym dziecięcym łóżku. Już nie jestem tą samą osobą. Codziennie wieczorem siadam do pracy, a rano piję kawę nie dlatego, że ktoś mnie do tego zmusił, ale dlatego, że na nią zasłużyłam.
Nie wiem, co będzie dalej. Może wyprowadzę się za rok, może za pięć. Może znajdę coś lepszego, a może utknę znów. Teraz wiem jedno – nie stoję już w miejscu. Mam coś swojego. Swój kawałek świata. I to wystarczy, by wciąż wierzyć, że mój los się jeszcze odmieni. Może nie od razu. Może nie całkowicie. Może choć trochę.
Aldona, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłem paragon na zegarek za kilka tysięcy i pomyślałem, że żona ma kochanka. Ale prawda wbiła mnie w ziemię”
- „Spadek z Danii spadł mi prosto z nieba. Gdy lądowałem na lotnisku w Kopenhadze, czułem, że kryje się za tym tajemnica”
- „Mąż na oczach całej firmy podrywał moją najlepszą przyjaciółkę. Nigdy w życiu nie wybaczę mu takiego upokorzenia”

