Reklama

Znowu wszystko było na mojej głowie. Zakupy, gotowanie, sprzątanie, planowanie. Niby co roku to samo, a jednak z każdym rokiem trudniejsze. Miałam wrażenie, że nie szykuję świąt, tylko zarządzam projektem „Rodzina”, gdzie jestem szefową, kucharką i sprzątaczką. Oczywiście bez pensji. Bez wdzięczności.

Ojciec jak zwykle siedział przy stole w kuchni. Cichy, zmęczony, odcięty od świata. Od śmierci mamy zgasł. Nie mam o to do niego pretensji – może nawet trochę zazdroszczę. Tego, że może zniknąć, że nikt go nie woła, nie wymaga. Ja nawet na chwilę nie mogę przestać być obecna.

– Wiesz, że znowu wszystko na mojej głowie? – rzuciłam przy krojeniu buraków.

– A kto miałby to zrobić, jak nie ty? – odpowiedział spokojnie. Tak spokojnie, że aż mnie zmroziło.

To było jak policzek. A może bardziej jak smutna prawda, której nie chciałam słyszeć. „Kto jak nie ty” – czyli oczywiste, że ja. Marta nie, absolutnie. Marta przyjedzie jutro z uśmiechem i winem. Jak zwykle. A potem wszyscy powiedzą: „Dobrze, że jesteście razem”. A nikt nie zapyta, ile mnie to kosztowało.

Miałam dość słodkich słów

– Halo! Jestem! – krzyknęła Marta od progu, jakby była gwiazdą programu kulinarnego wjeżdżającą z niespodzianką.

W jednej ręce torba z prezentami, w drugiej butelka wina. Uśmiechnięta. Uroczo rozczochrana. Pachniała drogimi perfumami, świętym spokojem i... brakiem odpowiedzialności.

– Jezu, jak pięknie pachnie! – rzuciła, wchodząc do kuchni. – Barszcz? Czekaj, poznaję ten zapach! Grzybowa też? Bosko. Ty to masz rękę, Joasiu.

Odezwała się we mnie gorąca gula, która rosła od kilku dni.

– A może też byś coś ugotowała, co? Chociaż raz – powiedziałam, z pozoru spokojnie, ale aż mi ręce zadrżały, kiedy kroiłam jajka do sałatki.

– Oho... – Marta się skrzywiła. – Cześć, miło cię widzieć, siostrzyczko.

– Chyba nie jestem w nastroju na pogaduszki – odpowiedziałam sucho. – Ty znów przyjeżdżasz na gotowe. Jak co roku.

– Nie przesadzaj – zaśmiała się z politowaniem. – Ja nie jestem tobą. Nie muszę nikomu nic udowadniać.

– Nie chodzi o udowadnianie. Chodzi o zwykły szacunek – syknęłam. – Przynajmniej udawaj, że ci zależy.

– A może to tobie chodzi o potrzebę kontroli? – Marta spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.

Ojciec udawał, że nie słyszy. Zniknął z kuchni jak cień. A ja od lat tłumiłam w sobie ten żal. Zawsze ona była tą „fajną”, a ja – tą od obowiązków, odpowiedzialną. Tą, która „da sobie radę”. A teraz miałam dość.

Nic ją nie obchodziło

Marta zamknęła za sobą drzwi do kuchni. Zostawiłyśmy ojca w salonie. Wzięła głęboki wdech, oparła się o blat i spojrzała na mnie z chłodnym spokojem, który doprowadzał mnie do szału.

– Naprawdę masz mi za złe, że nie piekę pierników i nie kiszę buraków?

– Nie o pierniki tu chodzi. Chodzi o to, że ja od dziesięciu lat robię wszystko, a ty przyjeżdżasz, zjadasz i wyjeżdżasz. Nawet nie zapytasz, czy czegoś nie trzeba.

– A ty co? Robisz to z przymusu? – prychnęła. – Nikt cię nie zmuszał, Joasiu. Chciałaś być męczennicą? No to jesteś.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam, jak sernik w piekarniku rośnie, a we mnie – gotuje się złość.

– Zawsze myślałam, że kiedyś zrozumiesz, ile to wszystko kosztuje.

– Kosztuje cię to tylko to, że nikt ci za to nie klaszcze – odpowiedziała. – Ale to był twój wybór. Ty wybrałaś, że będziesz tą silną. Ja po prostu... nie chciałam być jak ty.

– Nie każdy ma luksus wyboru!

Nie każdy chce żyć jak ty – syknęła. – W napięciu, z kalendarzem, z perfekcyjnym menu. Może ja wolę mieć rozpięty guzik w spodniach niż ciasto bez zakalca.

Milczałyśmy chwilę. Patrzyłam na nią i nie wiedziałam, kim ona właściwie jest. To moja siostra? Czy obca kobieta? W kuchni pachniało wigilijnymi potrawami, a ja czułam, że święta się skończyły, zanim się zaczęły.

Prawda była okrutna

Zostawiłam Martę w kuchni. Chciałam uciec. Gdziekolwiek. Zaszyłam się w pokoju ojca. Siedział w fotelu, jak zwykle, wpatrzony w telewizor, którego nawet nie słuchał. Cisza aż dzwoniła w uszach.

Muszę coś zrozumieć – zaczęłam bez wstępów. – Czemu zawsze wszystko było na mnie?

Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz naprawdę mnie widział. Podniósł brwi, ale milczał.

– Czemu nigdy nie kazaliście jej mi pomóc? Nigdy. Nawet przy stole mogła usiąść jak księżniczka. A ja? Zawsze zmywałam, piekłam, sprzątałam, kiedy miałam piętnaście lat!

Ojciec westchnął.

– Bo ty dawałaś radę. A Marta… Ona była inna. Delikatniejsza. Matka mówiła, że ją trzeba chronić. Ciebie – uczyć życia.

– A mnie nie trzeba było chronić? – głos mi zadrżał. – Czy bycie starszą oznaczało, że nie mam prawa się zmęczyć?

– Joasiu… – wymamrotał. – Ty zawsze byłaś taka… mocna. Odpowiedzialna. Matka ci ufała.

– Ufała? Czy mnie wykorzystywała?

Zamilkł. Wiedziałam, że nie odpowie. Odpowiedź była zbyt brutalna. Słyszałam ją od lat – w gestach, spojrzeniach, oczekiwaniach. Byłam tą „ogarniętą”. A Marta – „uroczą”.

Całe życie próbuję zasłużyć na to, żeby ktoś mi powiedział: „Nie musisz”. Tylko że nikt nie mówi. Nikt.

Wstałam. W oczach miałam łzy, ale ich nie otarłam. Ojciec wpatrywał się we mnie bez słowa. Może coś zrozumiał. Może nie. Nie czekałam.

Zawsze tak było

Wyszłam z domu. Usiadłam na ławce pod blokiem, otulona zimnem i wspomnieniami, które wracały, jakby tylko czekały na ten moment. Dzieciństwo. Święta. Marta kręcąca się wokół choinki, śmiejąca się, a ja z wypiekami na twarzy, obierająca ziemniaki. Miałam może trzynaście lat.

Pamiętam, jak raz przypaliłam sernik. Miałam piętnaście lat. Mama weszła do kuchni, spojrzała na ciasto i powiedziała sucho:

Musisz się nauczyć lepiej. Jesteś starsza.

Nie zapytała, czemu płaczę. Nie przytuliła. W jej oczach był tylko zawód. Jakbym nie spełniła swojej roli. Marta w tym czasie siedziała w pokoju, malowała paznokcie. Mama przyniosła jej mandarynkę, powiedziała: „Żebyś się nie przemęczała, skarbie”.

Długo wierzyłam, że to ja jestem silniejsza. Muszę taka być, bo potrafię. Wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do Pauliny – mojej przyjaciółki z pracy. Jednej z niewielu osób, przy których mogę być sobą. Opowiedziałam jej wszystko.

– A może ja naprawdę przez lata robiłam z siebie męczennicę? – zapytałam cicho.

– Nie – odparła bez chwili namysłu. – Ty po prostu wzięłaś na siebie to, czego nikt nie chciał. A teraz masz żal. I słusznie.

Zamilkłam. Poczułam, jak bardzo jestem sama. Nikt mnie nie przytulił, gdy miałam piętnaście lat. Dziś też nikt nie powie: „Odpocznij, Asiu”. Wstałam z ławki. Przeszłam przez pusty park. Pomyślałam nagle: „a gdybym tak nie wróciła?”.

Ona też miała żal

Wróciłam do domu, kiedy było już ciemno. W przedpokoju paliło się tylko małe światło. Cisza była gęsta. Z kuchni dochodził szelest – Marta pakowała się nerwowo, jakby chciała zniknąć, zanim ktoś zdąży ją zatrzymać.

Wyjeżdżasz? – zapytałam, stając w drzwiach jej pokoju.

– Jadę na noc do hotelu. Jutro rano wracam do siebie – odpowiedziała, nie patrząc na mnie.

Usiadłam na brzegu łóżka. Nie miałam już siły na kłótnię.

– Wiem, że nie musisz być mną – zaczęłam cicho. – Nie chcę, żebyś była. Chciałam tylko… żebyś była tu dla mnie. Choć raz mnie zrozumiała i doceniła.

Marta westchnęła. Przysiadła naprzeciwko.

– A ja czasem mam wrażenie, że ty mnie w ogóle nie potrzebujesz – powiedziała. – Nie tylko moich rąk. Mojej pomocy. Jakbym była tylko kolejnym zadaniem do odhaczenia.

– Myślisz, że ja nie chciałam być zauważona? – spojrzałam na nią. – Zawsze byłam waszą gosposią. I nikt nie pytał, czy mi ciężko.

Zamilkła. Przez chwilę patrzyła w podłogę.

– Zawsze myślałam, że ty wszystko masz pod kontrolą – przyznała w końcu. – A ja… ja po prostu uciekałam. Bałam się, że jak zostanę, to mnie też wciągnie to wszystko.

Łzy napłynęły mi do oczu. Jej też. Nie przytuliłyśmy się. Siedziałyśmy w ciszy, jak dwie dorosłe kobiety, które zbyt długo grały role przypisane im w dzieciństwie. Nie wiedziałam, czy coś się właśnie skończyło, czy dopiero zaczęło.

Mam plan na przyszłość

Święta minęły cicho. Marta została na noc, ale wyjechała rano. Ojciec drzemał w fotelu, owinięty kocem, jakby było mu wszystko jedno, jaki mamy dzień. Na stole stały resztki wigilijnych potraw. Karp w galarecie, którego nikt już nie tknie. Sałatka, która za kilka godzin trafi do śmieci.

Siedziałam przy stole i patrzyłam w okno. Niebo było szare, bez żadnej dramaturgii. Nawet śnieg się nie pofatygował. Czułam się… nie tyle pusta, co wyczyszczona. Jakby wreszcie coś się we mnie wypaliło i zostawiło miejsce na coś nowego. Może na niezgodę. Może na rezygnację. Może na bunt.

Miałam ochotę nie myć garów. Nie zwijać obrusu. Nie planować. Po prostu zostawić ten dom taki, jaki jest – nieperfekcyjnym. Myślałam o Marcie. O tej ciszy między nami. Może jeszcze zadzwoni. A może nie. Może już zawsze będzie między nami ta luka, której nie da się zasypać. Za dużo rzeczy się nie wydarzyło, kiedy powinny.

Może już zawsze będę tą odpowiedzialną. Może któregoś dnia powiem „nie”. Nie ugotuję. Nie posprzątam. Nie ogarnę. I może wtedy… świat się wcale nie zawali. Może po prostu nikt nie będzie zadowolony. A może tylko ja – po raz pierwszy – poczuję się wolna.

Joanna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama