„Moja siostra okrada własne dziecko. Prawda wyszła na jaw, gdy dałam pełną kopertę na Komunię, a pieniądze zniknęły”
„– To nie były twoje pieniądze! Dałam je Lenie! – podniosłam głos. – Na prezent, nie na twoje zasłony i meble! – Wielka mi sprawa – prychnęła. – Przecież Lena też siedzi w tym salonie, nie? Zaniemówiłam. Jej bezczelność była okropna”.

- Redakcja
Do dziś nie wiem, jak to się stało, że znowu dałam się w to wciągnąć. Zamiast kupić prezent komunijny mojej siostrzenicy Lenie – coś, co naprawdę by ją ucieszyło – przekazałam pieniądze jej matce, mojej siostrze Kornelii. I teraz czuję się, jakbym wrzuciła gotówkę do studni bez dna. A tą studnią są wiecznie niezaspokojone potrzeby Kornelii i jej męża. Nie pierwszy raz zresztą – ona nie ma żadnych oporów, żeby wydawać pieniądze przeznaczone dla własnej córki. I co najgorsze, zdaje się być przekonana, że jestem naiwna i niczego się nie domyślam. A ja po prostu… zbyt długo milczałam.
Kornelia potrafi z ogromnym wdziękiem opowiadać bajeczki. Raz, że lodówka się zepsuła, raz, że Lena potrzebowała nowych okularów – za każdym razem tłumaczyła się tak, że czułam się niemal winna, że w ogóle pytam, co się stało z pieniędzmi. A ja, zamiast zachować czujność, znów zaufałam. Ale tamtego dnia, gdy niespodziewanie odwiedziłam ich w domu, coś zaczęło się we mnie zmieniać. Już nie umiałam tak łatwo przełknąć tego, co zobaczyłam. A potem Lena powiedziała coś, co całkowicie odebrało mi mowę.
Byłam zaskoczona
Miesiąc po komunii Leny niespodziewanie trafiła mi się delegacja do Torunia, gdzie mieszka Kornelia. Ponad trzysta kilometrów od mojego miasta – rzadko się widujemy, głównie dzwonimy do siebie raz na jakiś czas. Ucieszyłam się na myśl, że zobaczę siostrę i Lenę. Ale Kornelia wcale nie podzielała mojego entuzjazmu.
Kiedy przez telefon zapytałam, czy mogę się u niej zatrzymać na dwa dni, zawahała się. Dosłownie przez chwilę, ale zdążyłam to wyczuć. W końcu zgodziła się, trochę wymuszenie: „No jasne, jak zwykle”. Gdy weszłam do jej mieszkania, z wrażenia aż otworzyłam usta. Salon był kompletnie odmieniony – nowe meble, świeżo malowane ściany, firanki jeszcze pachnące sklepem.
– Kornelia! Ale tu się zmieniło! – wykrzyknęłam. – Kiedy ty to wszystko zrobiłaś?
– A, wiesz… jakoś tak wyszło – wymamrotała, zerkając na mnie niepewnie.
„Jakoś tak wyszło”? Przecież zawsze wcześniej dzwoniła, radziła się mnie w sprawie wystroju, kolorów, dodatków. A teraz nawet nie wspomniała słowem? Ugryzłam się w język. To w końcu jej dom.
Siostrzenica była smutna
Wieczorem siedziałyśmy z Kornelią przy herbacie, kiedy do domu wróciła Lena. Dziewczynka, którą zawsze uwielbiałam i z którą miałam świetny kontakt, teraz zachowywała się jak nie ona. Zamiast rzucić mi się na szyję, jak to miała w zwyczaju, podeszła, dała buziaka w policzek i bez słowa poszła do swojego pokoju.
– Co się stało? – zapytałam siostrę. – Lena wydaje się jakaś przygaszona.
– A tam, wymyślasz – machnęła ręką Kornelia. – Przechodzi bunt, wiesz, dorastanie i te sprawy.
Ale znałam Lenę zbyt dobrze, by dać się zbyć. Kiedy Kornelia wyszła na chwilę do sklepu, zapukałam do pokoju dziewczynki.
– Skarbie, coś się stało? Jakaś taka cicha jesteś.
Początkowo milczała, ale po chwili westchnęła ciężko.
– Wszyscy jadą na wycieczkę klasową, a ja nie mogę… – powiedziała cicho.
– Ale dlaczego?
– Mama mówi, że nie ma pieniędzy.
Zatkało mnie. Przecież niedawno przekazałam Kornelii sporą sumę – prezent komunijny dla Leny. Na pewno wystarczyłoby na wyjazd. Zanim zdążyłam zapytać, Lena spojrzała na mnie poważnie i powiedziała:
– Ciociu, przecież ty wiesz, jak to jest z mamą.
Zamarłam. W tej jednej chwili zrozumiałam więcej niż z godzin rozmów z Kornelią. Poczułam wstyd. I złość. Że znowu dałam się zmanipulować. Że znowu uwierzyłam, że „tak będzie najwygodniej”. Że po raz kolejny siostra wykorzystała pieniądze własnego dziecka.
Siostra nie widziała problemu
Kiedy Kornelia wróciła ze sklepu, nie czekałam. Chciałam znać prawdę i przestać się oszukiwać.
– Skąd wzięliście pieniądze na ten remont? – zapytałam od razu, patrząc jej prosto w oczy.
Zrobiła wielkie oczy, ale po chwili wzruszyła ramionami.
– A, Paweł dostał premię.
Poczułam, jak we mnie coś eksploduje. Jeszcze niedawno płakała mi w słuchawkę, że Paweł może stracić pracę, bo firmie grozi likwidacja. A teraz nagle premia?
– Premię? – powtórzyłam lodowato. – To ciekawe, bo jeszcze miesiąc temu twierdziłaś, że nie macie z czego żyć.
– No bo wtedy nie mieliśmy, teraz się trochę poprawiło – odpowiedziała wymijająco.
– Czyli mówisz, że ani złotówki z tego, co ci dałam na komunię dla Leny, nie wydałaś na ten salon?
Kornelia skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła teatralnie.
– Przestań robić aferę. Pożyczyłam tylko. Oddam, jak się trochę odbijemy. Nie dramatyzuj.
– To nie były twoje pieniądze! Dałam je Lenie! – podniosłam głos. – Na prezent, nie na twoje zasłony i meble!
– Wielka mi sprawa – prychnęła. – Przecież Lena też siedzi w tym salonie, nie?
Zaniemówiłam. Jej bezczelność była okropna. I właśnie w tej chwili zrozumiałam: Kornelia nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności. Ani wobec mnie, ani wobec własnego dziecka.
To nie był pierwszy raz
Zanim otworzyłam usta, w głowie zaczęły mi się przewijać wspomnienia. To przecież nie pierwszy raz, kiedy Kornelia sięgnęła po pieniądze Leny. I nie pierwszy raz, kiedy ja – jak idiotka – dałam się nabrać. Przypomniałam sobie chrzest. Dałam wtedy Kornelii kilkaset złotych, żeby kupiła coś porządnego – miała plan: elegancki chodzik, później może bujaczek, mówiła z zapałem, nawet wysłała mi linki do sklepów. Byłam zachwycona. Ani chodzika, ani bujaczka nigdy nie zobaczyłam.
Po paru miesiącach, gdy zapytałam, Kornelia z typowym dla siebie zrezygnowaniem wyznała, że musieli wtedy zapłacić za ubezpieczenie samochodu, bo „akurat się kończyło” i „nie było innego wyjścia”.
– Przecież Lena też jeździ tym autem – dodała z uśmiechem, jakby właśnie mnie przekonała.
Wtedy machnęłam ręką. Uznałam, że może faktycznie miała trudną sytuację. Że to był wyjątek. Ale to nie był wyjątek. Gdy Lena miała dwa latka, na urodziny dałam pieniądze „na coś praktycznego”. Miał być rowerek. Były zdjęcia, obietnice, podekscytowanie. A potem… cicho. Rowerka nie było. W zamian w domu pojawiły się nowe panele w salonie. A Kornelia? Uśmiechała się tylko i tłumaczyła, że „Lena też przecież będzie po nich chodzić”. I znowu przemilczałam. Mama powiedziała, że nie powinnam się czepiać. Że najważniejsze, że dziewczynka ma dach nad głową. Teraz czułam, jak zbierają się we mnie miesiące frustracji i poczucia bycia wykorzystywaną.
Od tamtej rozmowy z Kornelią minęło kilka tygodni. Nie dzwoniłam. Nie pisałam. Potrzebowałam dystansu, żeby ochłonąć i podjąć decyzję. Zastanawiałam się, czy to ze mną jest coś nie tak. Czy może faktycznie jestem zbyt surowa? Zbyt małostkowa, jak kiedyś powiedziała mama. Ale ile razy można dawać się wykorzystywać?
Kiedy mój syn Jakub był mały, każde pieniądze, które dostawał – od ciotek, dziadków, znajomych – odkładałam na jego konto. Teraz, mając prawie osiemnaście lat, wie, że może liczyć na te środki, choćby na samochód czy studia. To była dla mnie oczywistość – że pieniądze przeznaczone dla dziecka, należą do dziecka.
Kornelia ma inne podejście. Ona widzi w prezentach dla Leny ulgę dla domowego budżetu. Nie zrozumie tego, co ja. Ale ja nie muszę się już na to zgadzać. Od tej pory będę robić inaczej. Kupować Lenie konkretne prezenty. Albo, jeśli znów zdecyduję się przekazać pieniądze – wpłacę je na jej własne konto, które założę po cichu. Niech zbiera. Niech ma coś swojego. Coś, czego nikt jej nie zabierze. A Kornelii już nie uwierzę. Choćby opowiadała najbardziej wzruszające historie – moja naiwność się skończyła.
Kamila, 45 lat
Czytaj także:
- „Pod sklepem znalazłam portfel wypchany pieniędzmi. Musiałam zdecydować, czy zachować się uczciwie, czy spełnić marzenia”
- „Liczyłam, że mój skok w bok nigdy nie wyjdzie na jaw. Ktoś życzliwy jednak zadbał, by mąż poznał każdy szczegół”
- „Matka traktowała moją dziewczynę jak śmiecia, bo była słoikiem spoza Warszawy. Musiałem wybrać tylko jedną z nich”

