Reklama

Byłyśmy z Hanią jak ogień i woda. Ona zawsze mówiła, co myśli – bez filtrów, bez zastanowienia, często w najmniej odpowiednim momencie. Ja raczej ważyłam słowa, zanim cokolwiek wyszło z moich ust. Hania potrafiła rzucić komuś w twarz prawdę, choćby miała zaboleć. Ja, jeśli już mówiłam coś ostrego, to tylko w przypływie naprawdę wielkich emocji. A jednak, mimo tych różnic, byłyśmy nierozłączne. Pamiętam, jak biegałyśmy po podwórku w dzieciństwie – Hania przewodziła bandzie dzieciaków, a ja byłam tą, która pilnowała, żeby nikt nie wrócił do domu z rozbitym kolanem. Tak było zawsze – ona szła przodem, ja tuż za nią.

Gdy powiedziała mi, że chce, żebym była jej świadkową, poczułam dumę, ale też odpowiedzialność. Od tygodni pomagałam w przygotowaniach – suknia, kwiaty, sala, menu… wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Ten dzień miał być idealny. Tylko… rano, w pokoju hotelowym, coś w jej zachowaniu było nie tak. Siedziała przy toaletce, poprawiała makijaż, ale nie patrzyła na mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, siadając na łóżku.

– Mhm – odpowiedziała krótko, nie podnosząc wzroku.

– Stres?

– Coś w tym stylu.

Zbyła mnie. Uznałam, że to normalne przedślubne nerwy. W końcu za chwilę miała wyjść za mąż…

Serce waliło mi w piersi

Sala była udekorowana tak, jak Hania sobie wymarzyła – białe obrusy, delikatne kwiaty w szklanych wazonach, ciepłe światło świec. Stałam tuż obok niej, kiedy ksiądz odczytywał kolejne słowa przysięgi. Patrzyłam na jej dłonie – lekko drżały, ale uśmiech miała pewny. Marek, w idealnie skrojonym garniturze, patrzył na nią tak, jakby poza nią nie widział nikogo innego. Goście szeptali między sobą, fotograf robił zdjęcia, a ja czułam dumę, że jestem świadkiem tego momentu.

Nagle Hania uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy Marka. W jej twarzy coś się zmieniło – zniknęło ciepło, pojawił się chłód. Usłyszałam wyraźnie, jak powiedziała:

– Zanim powiem „tak”, chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że mój przyszły mąż zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką.

Przez salę przeszedł szmer niedowierzania i oburzenia, a ja niemal czułam go na skórze. Ktoś z tyłu wypuścił powietrze z cichym sykiem, kilka osób spojrzało po sobie wymownie. Marek pobladł w mgnieniu oka, a Karolina, siedząca przy jednym ze stolików, wbiła wzrok w podłogę.

– Hania… – Marek spróbował coś powiedzieć, ale ona podniosła dłoń, jakby go uciszała.

– Nie mam ochoty wysłuchiwa twoich wyjaśnień – odparła chłodno. – Wszyscy mogą teraz zobaczyć, z kim miałam dzielić życie.

Usłyszałam z tyłu sali szept:

– To nie może być prawda.

Ktoś inny mruknął:

– Marek? Niemożliwe!

Stałam obok, zastygła, nie mogąc się poruszyć. Serce waliło mi w piersi, a w głowie kłębiły się pytania. Czy to jakiś okrutny żart? Próba zwrócenia na siebie uwagi? Nigdy nie widziałam Hani w takiej furii, a jednak jej głos był spokojny i wyważony.

Nie wiedziałam, co myśleć

Po tym, co powiedziała Hania, sala ożyła jak po nagłym podmuchu wiatru. Kilka osób wstało, ktoś wybiegł do korytarza, ktoś inny sięgnął po telefon. Rodzice panny młodej podeszli do niej szybko, niemal ciągnąc ją na bok, jakby chcieli ukryć ją przed wzrokiem gości. Marek stał jeszcze przez chwilę przy ołtarzu, ale po chwili ruszył w stronę Karoliny. Nachylił się do niej i zaczął coś szeptać, jednak ona odsunęła się, nie podnosząc wzroku.

Podeszłam do Hani, gdy udało mi się do niej przedostać przez grupkę szeptających gości.

Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, próbując odciągnąć ją w stronę bocznych drzwi.

– Nie teraz – ucięła krótko, nawet na mnie nie patrząc.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Marek pojawił się tuż obok.

– Kłamiesz – rzucił do Hani twardym tonem. – Wiesz, że to nieprawda.

– Prawda jest taka, że nie jesteś człowiekiem, któremu można ufać – odparła. – I lepiej, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli teraz, a nie później.

Goście zaczynali zbierać swoje rzeczy, ktoś głośno stwierdził, że to koniec uroczystości. Widziałam, jak niektórzy wychodzą, spoglądając na siebie porozumiewawczo, jakby byli świadkami czegoś, o czym będą opowiadać jeszcze długo. Stałam między Hanią a Markiem, nie wiedząc, po czyjej stronie powinnam stanąć. Hania była moją siostrą, ale jej zachowanie wydawało się czymś więcej niż tylko reakcją na zdradę. Marek wyglądał na zszokowanego, lecz w jego oczach było coś, co kazało mi myśleć, że ta historia ma więcej niż jedną wersję.

Chciałam wiedzieć wszystko

Wieczorem, gdy sala była już pusta, a ślub zamienił się w temat dnia dla połowy miasta, siedziałam w hotelowym pokoju i wpatrywałam się w sufit. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co się stało. Drzwi uchyliły się cicho i usłyszałam głos Hani. Rozmawiała z mamą w sąsiednim pokoju, pewnie myśląc, że nikt ich nie słyszy.

– Wiedziałam od tygodnia – mówiła Hania zmęczonym tonem. – Ale chciałam powiedzieć to przy wszystkich, żeby Marek poczuł wstyd, taki sam jak ja.

– Haniu, czy ty rozumiesz, co zrobiłaś? – matka mówiła ostro, bez owijania w bawełnę. – Zniszczyłaś nie tylko swój ślub, ale też naszą reputację. Ludzie będą o tym plotkować latami.

– Nie obchodzi mnie to – odparła Hania. – Nie pozwolę, żeby ktoś mnie upokarzał, a potem udawał idealnego narzeczonego przed wszystkimi.

Nie wytrzymałam. Wyszłam z pokoju i stanęłam w drzwiach.

– Chcę wiedzieć, co się stało – powiedziałam. – I nie chcę półsłówek.

Hania spojrzała na mnie z wahaniem, jakby zastanawiała się, czy powinna mówić przy mamie.

Dowody dostałam od kogoś z gości – zaczęła w końcu. – Wiadomości, zdjęcia. Nie było wątpliwości z kim się spotykał.

Zamarłam. Myśl o tym, że ktoś z obecnych mógł celowo dostarczyć jej takich informacji przed samym ślubem, była trudna do przełknięcia.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – zapytałam.

– Bo wtedy próbowałabyś mnie odwieść od tego, co zrobiłam – odpowiedziała bez namysłu. – A ja nie zamierzałam się wycofać.

Zaczynałam rozumieć, że za tym wszystkim kryło się coś więcej niż zdrada.

Nie chciała tego tuszować

Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, gdy Hania w końcu zaczęła mówić bez przerywania i omijania szczegółów. Jej głos był cichy, ale każde słowo brzmiało tak, jakby musiała wyrwać je z siebie siłą.

– To było tydzień temu – zaczęła. – Wyszłam wcześniej z pracy i chciałam zrobić Markowi niespodziankę. Zajechałam pod jego biuro, a on właśnie wychodził… z Karoliną. Widziałam, jak się śmieją, a potem… jak ją obejmuje i całuje.

Patrzyłam na nią w milczeniu, próbując ułożyć w głowie ten obraz.

– Może to było coś, co da się wytłumaczyć? – spytałam ostrożnie, ale Hania tylko pokręciła głową.

– Myślałam tak przez chwilę. Ale dwa dni później dostałam anonimową wiadomość. Kilka zdjęć, na których są razem w jego samochodzie. I korespondencję, której nie dało się pomylić z niczym innym. Było jasne, że to trwa od dawna.

Oparła łokcie na kolanach i wbiła we mnie wzrok.

– Olga, ja nie chciałam tego zatuszować. Mogłam odwołać ślub, ale wtedy wszystko rozmyłoby się w plotkach. On znalazłby sposób, żeby wyjść na ofiarę. Chciałam, żeby poczuł to, co ja – tę bezsilność, kiedy w jednej chwili wszystko, w co wierzyłaś, okazuje się kłamstwem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Rozumiałam jej gniew, ale sposób, w jaki to rozegrała, zniszczył coś więcej niż relację z Markiem. Patrząc na nią, miałam wrażenie, że zemsta dała jej więcej satysfakcji niż jakiekolwiek poczucie sprawiedliwości.

A może to nie zdrada?

Dwa dni po tamtej rozmowie umówiłam się z Karoliną. Spotkałyśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta, gdzie raczej nie było ryzyka, że ktoś z gości weselnych nas zobaczy. Przyszła punktualnie, w ciemnym płaszczu, z włosami spiętymi w wysoki kok. Usiadła naprzeciwko mnie i od razu zaczęła mówić, jakby chciała mieć to za sobą.

– Olga, to nie było tak, jak Hania opowiada – powiedziała bez wstępów. – Tak, pocałowałam Marka, ale to nic nie znaczyło. To był moment słabości.

– Moment słabości, który ktoś sfotografował – odparłam. – I który wyglądał na coś więcej.

Karolina westchnęła i upiła łyk kawy.

Marek chciał zerwać zaręczyny, ale nie wiedział, jak to zrobić. Wiem, jak to brzmi, ale mówił, że od dawna nie był pewny tego małżeństwa. Rozmawialiśmy, może zbyt szczerze, a potem… stało się. Ale to nie był romans w sensie, w jakim ona to przedstawiła.

– Czyli twierdzisz, że Hania przesadza? – zapytałam.

– Twierdzę, że widziała tylko część historii. I że postanowiła z niej zrobić przedstawienie.

Słuchałam jej chłodnym tonem, zadając pytania, które krążyły mi po głowie od dnia ślubu. Karolina odpowiadała wymijająco, czasem patrzyła w okno, jakby szukała tam ratunku. Nie wiedziałam, ile w tym było prawdy, a ile próby ratowania własnego wizerunku. Jedno było pewne – obraz zdrady, który miałam w głowie, zaczynał się rozmywać.

Nie wiem, co było prawdą

Kilka dni później siedziałam w swoim mieszkaniu, patrząc na nasze zdjęcie z dzieciństwa – ja w za dużym swetrze po kuzynie, Hania w sukience w czerwone grochy, z miną kogoś, kto zawsze wie, co robi. Myślałam o tym, że choć znałam ją całe życie, może wcale jej nie rozumiałam. Nie wiedziałam już, czy była ofiarą zdrady, czy wykorzystała plotkę jako pretekst, by uciec z relacji, w której sama nie chciała być.

Rodzina podzieliła się na tych, którzy popierali Hanię, i na tych, którzy uważali, że przesadziła. Marek zniknął z naszego otoczenia, Karolina wyprowadziła się z miasta. Ślub stał się lokalną sensacją – w sklepach, na przystankach, w kolejkach do lekarza ludzie szeptali o tym, co się wydarzyło. Ostatni raz widziałam Hanię kilka tygodni później. Spotkałyśmy się przypadkiem na ulicy. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.

– I co teraz? – zapytałam.

– Teraz… teraz po prostu żyję – odpowiedziała, ale jej spojrzenie było gdzieś daleko, jakby wcale nie była w tej rozmowie.

Chciałam dopytać, ale ona skinęła tylko głową i odeszła w przeciwnym kierunku. Stałam jeszcze chwilę, czując, że to, co się stało, już nigdy się między nami w pełni nie wyjaśni.

Olga, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama