Reklama

Nie wiem, czy zawsze tak było, czy dopiero z wiekiem to zauważyłam, ale z Iwoną wszystko miało swój cennik. Nawet życzliwość. Czasem była za darmo, kiedy miała dobry humor. Częściej jednak za coś – za uznanie, za uwagę, za wdzięczność. Iwona zawsze była „ta lepsza” – ładniejsza, pewniejsza siebie, lepiej zarabiała. Mówiła żartem, że wyszła za Marka „z rozsądku, ale się opłaciło”, a ja słuchałam tego, patrząc na mojego Tomka, który wstawał o piątej rano, żebyśmy jakoś spięli budżet do pierwszego.

Zbliżały się święta. W naszym mieszkaniu znów pachniało goździkami i przypalonym ciastem. Mimo zmęczenia czułam satysfakcję – szyłam dzieciom nowe poszewki, nakryłam stół jak w katalogu. Chciałam, żeby czuli się wyjątkowo. Nawet jeśli prezenty kupowałam na raty.

Iwona przyjeżdża? – zapytał mąż, kiedy rozwieszałam pranie przy choince.

– Tak. Z Markiem. I babcia też.

– Czyli znowu będą opowieści o wakacjach w Hiszpanii, o tym, że „nie każdy musi żyć w betonach” i że dzieci powinny znać smak trufli – rzucił z przekąsem.

Uśmiechnęłam się, ale coś mnie ścisnęło w środku. Ja nie zazdrościłam Iwonie torebek, marmuru w kuchni czy tej jej modnej lampy za dwa tysiące. Zazdrościłam jej tej bezczelnej pewności, że wszystko jej wolno. Że nie musi się oglądać na nikogo. Że może wjechać w czyjeś życie jak walec – i jeszcze nazwać to prezentem.

Nie mogłam tego przyjąć

– No chodź już, Sylwia, czekają! – zawołał Tomek z salonu, a ja jeszcze poprawiłam włosy w lustrze i odruchowo zerknęłam na paznokieć, który odprysnął mi przy zmywaniu.

Weszłam do pokoju i od razu zobaczyłam ją – Iwona rozsiadła się na kanapie jak królowa. Usta miała czerwone jak w reklamie, a na szyi wisiała jakaś nowa błyskotka. Marek trzymał kieliszek wina i śmiał się cicho z czegoś, co powiedziała babcia Janina.

– Sylwunia! – zawołała Iwona. – Mam coś dla ciebie!

Podeszła i wręczyła mi pudełko. Złote, ciężkie, z kokardą.

– No, otwórz. To od nas – dodała z uśmiechem, który już znałam – ten, co mówił „bądź wdzięczna”.

Ostrożnie rozwiązałam wstążkę. Torebka. Skórzana, jasna, z metką. Drogą metką, wręcz luksusową. Zapadła cisza.

– Ojej… Iwona, to chyba za dużo… – wyjąkałam, czerwieniąc się po szyję.

Nie wygłupiaj się. Mnie by nie pasowała. Noś na zdrowie! – machnęła ręką.

– Chociaż raz coś porządnego w tym domu – rzuciła babcia z kąta, poprawiając okulary.

– Mamo… – syknęłam, ale ona tylko uniosła brwi.

Dzieci natychmiast podbiegły.

– Mamo, a to prawdziwa? – zapytał Antoś.

– Ciocia, a ile ona kosztuje? – dodała Lenka.

– No, trochę… Ale nie mówmy o pieniądzach w święta – zaśmiała się Iwona. – Najważniejsze to mieć styl, prawda?

Tomek spojrzał na mnie twardo. Później, w kuchni, powiedział:

– Wiesz, co to było? To jak napluć ci w twarz. Wszyscy wiedzą, że cię nie stać, ale musiała to pokazać. Pokazać wszystkim.

Nie odpowiedziałam. Trzymałam tę cholerną torebkę i czułam się, jakby ktoś wepchnął mi w rękę cudze grzechy.

Wyznała coś dziwnego

Zamknęłam zmywarkę i niemal podskoczyłam, kiedy Iwona stanęła w drzwiach kuchni.

– Masz chwilę? – zapytała jakby mimochodem, ale jej ton był zbyt miękki, by nie zapalił mi czerwonej lampki.

Wskazałam jej krzesło. Usiadła i od razu sięgnęła po kieliszek z winem, który zostawiła tam wcześniej.

Nie jesteś zła? – zapytała nagle.

– Na co?

Za ten prezent. Ta torebka.

Milczałam chwilę, zbyt długo.

– Jest... piękna. Tylko że... chyba nie o to w tym chodzi, wiesz? Żeby się chwalić pieniędzmi.

– Wiem – westchnęła, opierając się łokciami o stół. – Dlatego muszę ci coś powiedzieć.

Popatrzyłam na nią. Miała minę jak wtedy, gdy jako dzieciak stłukła ulubiony wazon babci, a potem godzinami chodziła z tajemnicą w brzuchu.

– Dostałam ją. Od... kogoś – szepnęła.

Zamarłam. Powiedziała to tak, jakby chodziło o ulotkę z drogerii, a nie o prezent za kilka tysięcy.

– Od kogoś?

– Od… faceta. Spotykaliśmy się. Przez chwilę. Nic wielkiego. Chciał mi zrobić prezent. Nie mogłam tego trzymać w domu, Marek grzebie czasem po szafach. A ty… jesteś… bezpieczna.

– Bezpieczna?! – prawie warknęłam. – Ja nie jestem twoim sejfem!

– Sylwia, nie przesadzaj – machnęła ręką. – To był skok w bok. Zdarza się. Ty byś nie zrozumiała, całe życie z jednym facetem.

Zacisnęłam dłonie. Nagle za drzwiami coś zaskrzypiało. Spojrzałam w stronę korytarza.

– Marek?! – zawołałam, ale było już za późno. Wiedział. Widziałam to w jego oczach, gdy wszedł do kuchni. Widziałam to ciche pęknięcie.

To była katastrofa

– To był prezent od kogo, Iwona? – zapytał Marek. Cicho, ale tak, że wszyscy zamilkli.

Siedzieliśmy już przy stole. Barszcz wystygł, dzieci śmiały się jeszcze z żartu babci. I nagle – ten głos. Jak nóż wbity w stół. Iwona zamarła. Zamarło wszystko.

– Marek, proszę, nie tutaj – próbowała się uśmiechnąć, ale drżały jej kąciki ust.

– Odpowiedz mi. Od kogo jest ta torebka?

– Kochanie... To nie ma znaczenia...

– Ma. Właśnie usłyszałem, że była od faceta. Od „kogoś”. Od kogoś, z kim spałaś. Czy to prawda?

Tomek zerwał się z krzesła.

– Marek, może porozmawiacie na osobności?

– Nie – powiedział Marek twardo. – Skoro tu to przyniosła, to tu się rozwiąże.

– Mamo, co się dzieje? – zapytała Lenka, ale nikt jej nie odpowiedział.

– Tak, Marek. Zdradziłam cię – powiedziała nagle Iwona. – Przespałam się z kimś. Parę razy. I dał mi tę cholerną torebkę. Zadowolony?

– A więc to wszystko warte było kilku upojnych nocy i skórzanej torby? – głos Marka się załamał.

– Nie przesadzaj. Nic nie rozumiesz.

– Nie, Iwona. To ty nie rozumiesz. Ty właśnie rozbiłaś nasze małżeństwo. Przez ten drogi śmieć i własną pychę.

Wstał, ściągnął obrączkę i położył ją na stole. Cisza. Jak po trzęsieniu ziemi.

– Wychodzę. Nie licz, że wrócę.

I wyszedł. Lenka zaczęła płakać. Babcia Janina tylko mruknęła pod nosem:

A nie mówiłam?

Tomek spojrzał na mnie i bez słowa wstał, zabierając dzieci do pokoju. A ja siedziałam obok Iwony. Obok jej piekielnego prezentu. Nie wiedziałam, co mam czuć.

Zostały tylko pretensje

Iwona siedziała w kuchni przy stole z kieliszkiem wina i rozmazanym makijażem. Światło było zgaszone – tylko lampka nad zlewem rzucała żółte plamy na jej twarz. Weszłam cicho. Nie spojrzała na mnie, ale wiedziała, że to ja.

– No i stało się – powiedziała, upijając łyk. – Jak teatr. Dramat w trzech aktach. Torebka, wyznanie, scena.

Jesteś z siebie dumna?

– Nie wiem. Może. Może po prostu ulżyło mi, że nie muszę już udawać idealnej żony.

Usiadłam naprzeciw niej.

– Dlaczego zamieniłaś stabilne życie na torebkę?

Iwona się zaśmiała. Gorzko.

– Nic nie zrobiłam. Torebka to tylko symbol. Przypomnienie, że jestem warta więcej niż szare życie z księgowym, który mówi tylko o ratach i pracy zdalnej.

– A ja? Co ja mam z tym wspólnego? Czemu mnie w to wciągnęłaś?

– Ty jesteś jedyną osobą, która mnie nigdy nie oceniała. Która pamięta, że czasem robiłam też dobre rzeczy. Myślałam, że zrozumiesz. Chyba się pomyliłam.

– Zrozumieć co? Że zdrada to sposób na wyrwanie się z rutyny?

– Nie rozumiesz, bo całe życie siedzisz w jednym garnku, z tym samym facetem, w tym samym mieszkaniu. Ja... Ja chciałam czegoś innego.

– I dostałaś. Samotność. Gratuluję.

Iwona spojrzała na mnie zaskoczona. A potem spuściła wzrok i pociągnęła wino z kieliszka.

– No to pij, siostrzyczko. Jutro już nie będzie świąt. Jutro będzie tylko kac.

Święta były dziwne

Siedziałam na balkonie w grubym swetrze z kubkiem herbaty. Obok mnie, na krześle, leżała ta torebka. Cisza po świętach. Tylko pojedyncze auta gdzieś w oddali i dźwięk wiatru. Nie chciałam wchodzić do środka. Nie po tym wszystkim. Iwona zamknęła się w pokoju gościnnym i nie wychodziła od wczorajszego wieczoru. Marek wyjechał zaraz po kłótni. Babcia Janina zabrała się z samego rana, rzucając na odchodnym:

– Dobrze, że dożyłam, żeby zobaczyć, jak wszystko się rozpada.

Tomek krzątał się po domu w milczeniu. Dzieci patrzyły na nas niepewnie, próbując się domyślić, co wolno powiedzieć, a co nie.

– Mamo, a kiedy znowu będą święta? – zapytała Lenka, siadając obok mnie na schodku.

Pogłaskałam ją po głowie.

– Za rok, kochanie. Ale... może trochę inne.

Te były dziwne – powiedziała cicho.

– Wiem – szepnęłam.

Wieczorem Tomek przysiadł się do mnie na balkonie. Milczeliśmy chwilę.

– Wiesz, co myślę? – zaczął. – Następne święta spędzamy w górach. Sami. Bez pokazówek, bez cyrków.

– Może masz rację.

Rodzina to nie zawsze błogosławieństwo – powiedział z goryczą. – Czasem to tylko obowiązek, którego nikt nie chciał.

Spojrzałam na torebkę. Leżała niewinnie. Piękna i pusta w środku.

– Co z nią zrobisz? – zapytał.

– Nie wiem. Na razie niech leży. Jest jak świadek. Cichy dowód, że czasem najdroższe prezenty kosztują najwięcej, ale nie pieniędzy.

Wolałabym tego nie dostać

Minął tydzień. Iwona wyjechała w milczeniu, zostawiając tylko krótką kartkę na stole: „Przepraszam. Muszę chociaż spróbować”. Nie dzwoniła. Nie pisała. Może to dobrze. Może na razie żadna z nas nie powinna. Marek się nie odezwał. Babcia Janina nie wróciła do tematu. Dzieci zajęły się szkołą, jakby nic się nie stało. A jednak coś wisiało w powietrzu. Jak zapach przypalonych pierogów, który mimo wietrzenia zostaje w firankach na długo.

Torebka leżała na dnie szafy, w czarnym worku na buty. Schowana jak grzech, o którym nikt nie mówi, ale każdy pamięta. Raz ją wyjęłam. Tylko raz. Otworzyłam, spojrzałam do środka i poczułam, jak mnie dusi. Jakby nie była zrobiona ze skóry, tylko z czyjegoś wstydu, sekretów, zdrad. Zamknęłam ją i wsunęłam z powrotem.

Nie wiem, czy wybaczę Iwonie. Nie wiem, czy ona siebie rozumie. Może tak naprawdę nigdy się nie znałyśmy – tylko udawałyśmy, że jesteśmy siostrami. Że krew wystarczy, żeby być blisko. Nie wiem, co zrobię z tą torebką. Może ją kiedyś sprzedam. Może wyrzucę, ale jeszcze nie teraz. Niech leży. Niech przypomina mi, że nie każda siostra zasługuje na lojalność.

Sylwia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama