Reklama

Ojciec zawsze powtarzał, że rodzina jest najważniejsza. „Krew nie woda” – mówił, kładąc dłonie na naszych głowach, jakby chciał wcisnąć nam tę mądrość do mózgu. Wtedy wierzyłam w to bez wahania. Myślałam, że Marta, mimo swojej surowości, zawsze będzie moją siostrą – moim wsparciem.

Dorastałyśmy wśród maszyn i zapachu smaru. Fabryka, którą ojciec zbudował od podstaw, była dla nas drugim domem. To tam uczył nas zasad biznesu, liczenia kosztów, negocjacji z klientami. Ale to Marta zawsze stała w pierwszym rzędzie, gotowa przejąć stery. Ja… ja chciałam wierzyć, że mamy równe szanse.

Gdy ojciec zmarł, trzymałam się myśli, że podzielimy się wszystkim. Że razem będziemy prowadzić firmę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

Chciała się mnie pozbyć

Pewnego dnia siostra poprosiła mnie o spotkanie w biurze. Poszłam, nie mając pojęcia, w co się pakuję.

Podpisz to i przestań robić problemy.

Marta siedziała za biurkiem ojca – naszego ojca – jakby od zawsze jej należało. Przewiesiła nogę na nogę, poprawiając idealnie skrojony garnitur. Na stole przede mną leżał plik dokumentów.

– Co to jest? – spytałam ostro, choć czułam, że nie chcę znać odpowiedzi.

Sprzedaż twoich udziałów.

Zachłysnęłam się powietrzem.

– Chyba żartujesz.

Marta westchnęła teatralnie i sięgnęła po pamiątkowy kompas ojca. Nie robiła tego na co dzień. Robiła to tylko wtedy, gdy chciała pokazać, że ma wszystko pod kontrolą.

– Posłuchaj, Iga. Firmie potrzeba kogoś, kto się na tym zna. Kogoś z doświadczeniem. Kogoś, kto nie podejmuje decyzji pod wpływem emocji.

– Czyli ciebie? – prychnęłam.

– Tak, mnie.

Przyglądała mi się, jakby oceniała, czy już zrozumiałam, że nie mam wyjścia.

Nie sprzedam.

Marta uśmiechnęła się lekko.

– Domyślałam się, że to powiesz. Dlatego pomyślałam za ciebie.

Sięgnęła do szuflady i położyła na biurku cienką teczkę. Podała mi ją z obojętnością, która od razu sprawiła, że zrobiło mi się zimno. Otworzyłam ją i... poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Co to ma znaczyć? – wykrztusiłam.

W środku były raporty, zestawienia finansowe, ale przede wszystkim – dokumenty, które wskazywały na moje błędy w zarządzaniu działem, który mi powierzyła po śmierci ojca. Część z nich była zmanipulowana, część wyrwana z kontekstu. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakbym działała na szkodę firmy.

– To kompletna bzdura! – rzuciłam teczkę na biurko.

Marta wzruszyła ramionami.

– Wiesz, jak łatwo sprzedać mediom historię o „rozpuszczonej córeczce, która próbowała zniszczyć firmę ojca”...? – odchyliła się na fotelu i przeciągnęła z satysfakcją.

– Nie zrobiłabyś tego.

– Zrobiłabym. I zrobię, jeśli nie podpiszesz.

Milczałam. Nie dlatego, że wierzyłam w te oskarżenia, ale dlatego, że wiedziałam, jak Marta potrafi manipulować ludźmi. Jeśli rozpuści taką historię, nie tylko stracę firmę. Stracę reputację.

– To koniec, Iga. Po prostu podpisz i się wycofaj – jej głos był zimny, wyrachowany.

Patrzyłam na długopis, który podsunęła mi pod nos. Czułam, że nie mam wyboru.

W głowie układałam zemstę

Patrzyłam na swoje nazwisko wykreślone z dokumentów firmy. Marta wygrała. Zmusiła mnie do sprzedaży, wypchnęła mnie z życia, które było moim dziedzictwem.

Przez pierwsze dni nie wychodziłam z mieszkania. Byłam nikim. Przeszłość spłonęła jak papiery, które podpisałam. Marta zablokowała mi dostęp do wszystkiego – telefonów służbowych, kont, nawet mojego gabinetu w firmie. Jakby mnie nigdy tam nie było.

Kiedyś myślałam, że w chwilach kryzysu będę mogła się do niej zwrócić. Teraz widziałam prawdę: Marta nie miała siostry. Miała rywalkę, którą musiała zniszczyć. Pogrążałam się w gniewie. Nie, nie w smutku. Nie byłam ofiarą.

To było jak zatruty płomień w żołądku. Siedziałam nocami, przeglądając stare raporty, które zdążyłam skopiować na laptopa, analizując każdy ruch Marty. Była dobra – zbyt dobra. Jej strategia była czysta, precyzyjna i bezwzględna. Tym bardziej wiedziałam, że można ją pokonać.

Przypominałam sobie jej słowa: „To koniec, Iga” – Marta mówiła to pewnym głosem. Ale się myliła.

Kilka dni później dostałam wiadomość od Wojciecha – jednego z ludzi, których Marta zwolniła zaraz po przejęciu firmy. Spotkaliśmy się w małej kawiarni. Wojciech, dawniej lojalny wobec Marty, teraz patrzył na mnie z innym błyskiem w oku.

Wiedziałem, że się nie poddasz – położył na stole plik dokumentów. – Jeśli chcesz ją zniszczyć, mam coś dla ciebie.

Nie miałam już firmy. Nie miałam pieniędzy. Ale miałam coś cenniejszego – pragnienie zemsty.

Działałam za jej plecami

Marta nawet nie wiedziała, kiedy zaczęłam. Byłam jak cień – niewidoczna, ale obecna.

Wojciech miał dostęp do wewnętrznych dokumentów, które ukrywał przed Martą, zanim go wyrzuciła. Pokazał mi błędy w jej zarządzaniu, przepłacone kontrakty, pierwsze oznaki problemów finansowych. Firma, którą przejęła, nie była już tak niezniszczalna, jak się wydawało.

Zaczęłam od najmniejszych ciosów. Rozmawiałam z dostawcami, podkupywałam kluczowych pracowników, dyskretnie sabotowałam niektóre transakcje. Każdy drobny ruch był jak pęknięcie w lodzie – z pozoru niewidoczne, ale śmiertelne.

W końcu Marta zaczęła coś podejrzewać. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie.

– To ty, prawda? – jej głos był zimny, ale wyczułam w nim coś nowego: niepewność.

Nie rozumiem, o czym mówisz – uśmiechnęłam się do słuchawki, choć wiedziałam, że tego nie zobaczy.

– Nie bądź śmieszna, Iga – wciągnęła powietrze. – Możesz się bawić, ile chcesz, ale ja wygrywam. Zawsze.

Rozłączyła się. Zawsze? Pomyliła się. Bo ja dopiero się rozkręcałam.

Czekałam na jej upadek

Marta była jak drapieżnik – szybka, silna i bezwzględna. Ale nawet najsilniejsze zwierzęta nie widzą, kiedy w ich ciele zaczyna się rozwijać trucizna.

Jej firma zaczęła tracić klientów. Kontrakty, które wydawały się pewne, nagle rozpadały się w ostatniej chwili. Najlepsi pracownicy, zmęczeni jej despotycznym zarządzaniem, zaczęli odchodzić. A wszystko to działo się powoli, niemal niezauważalnie.

Aż do dnia, w którym sięgnęła po telefon, by zadzwonić do banku – i usłyszała, że jej kredyt został cofnięty. Tego samego dnia zapukałam do drzwi jej biura.

Zgadnij, kto jest twoim nowym konkurentem – uśmiechnęłam się lekko, widząc, jak zbladła.

– Ty? – Syknęła, zaciskając palce na biurku.

Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, analizując, kalkulując. Próbowała znaleźć sposób, żeby z tego wyjść. Ale tym razem nie było wyjścia.

Zniszczyłaś mnie – w jej głosie zabrzmiała nuta czegoś, czego się nie spodziewałam. Nie gniewu. Nie nienawiści. Strachu.

– Nie – pochyliłam się nad nią. – Zrobiłaś to sama. Ja tylko trochę ci pomogłam.

Wygrałam bitwę, ale coś straciłam

Moja siostra siedziała w swoim biurze – wciąż tym samym, ale już nie swoim. Stosy dokumentów walały się po stole, jakby w nich miała znaleźć ostatnią szansę na ratunek. Ale nic nie mogło jej już uratować.

– Straciłaś wszystko – oparłam się o biurko, obserwując ją.

Podniosła na mnie wzrok. Już nie wyglądała jak moja siostra. Była cieniem dawnej siebie – eleganckiej, dumnej i pewnej zwycięstwa. Teraz jej oczy były puste, a dłonie drżały lekko, gdy poprawiała mankiet zbyt drogiej koszuli.

– Chciałaś mnie zniszczyć, a sama siebie pogrzebałaś.

Nie odpowiedziała od razu. Przez długą chwilę w pokoju panowała cisza. W końcu odchyliła się na krześle, jakby zbierała resztki sił.

– Wygrałaś.

W jej głosie nie było już gniewu, tylko zmęczenie.

– Nie chodziło o wygraną – sama nie wiedziałam, czy to prawda. – Chciałam tylko sprawiedliwości.

Marta zaśmiała się gorzko.

– Sprawiedliwości? A widzisz tu jakąś sprawiedliwość?

Spojrzałam na nią. Przegrała. Ale czy ja wygrałam? Gdy wstała i skierowała się do wyjścia, zatrzymała się na chwilę w drzwiach.

– Nie mam już siostry – powiedziała zimno.

Teraz ja będę rządzić

Stałam na progu biura i patrzyłam, jak Marta odchodzi. Bezgłośnie, bez walki. Nie próbowała się bronić. Wiedziała, że to koniec. To ja wygrałam. Czułam się lekka, jakbym właśnie pozbyła się ciężaru, który dusił mnie od miesięcy. Zabrała mi wszystko, a ja odebrałam jej jeszcze więcej. Podniosłam teczkę z biurka – ostatni dowód jej upadku. Moja firma. Moje zwycięstwo. Nie miało znaczenia, czy było moralne. Było moje.

Gdy wyszłam na korytarz, Wojciech już czekał.

– I jak się czujesz? – zapytał, uśmiechając się lekko.

Odpowiedziałam bez wahania.

– Jak ktoś, kto właśnie odzyskał swoje miejsce.

Iga, 39 lat

Czytaj także:
„Siostra zjawiła się na odczytanie testamentu, bo liczyła na kasę. Gdy usłyszałam, co dostanie, parsknęłam śmiechem”
„Ojciec znalazł mi kandydata na męża. Chce, bym zmieniała pampersy podstarzałemu bogaczowi, bo sam na tym skorzysta”
„Pasierb zatruwa mi życie, a żona go broni. Nie dziwię się, że biologiczny ojciec nie chce mieć z nim nic wspólnego”

Reklama
Reklama
Reklama