„Moja siostra jesień życia spędza w oknie. Zamiast wyjść do ludzi, ogląda życie sąsiadów jak telenowelę”
„Nazajutrz, gdy wróciłam od wnuczki, Iga znów warowała przy oknie, tym razem z lornetką. Diabli nadali, niby ruszać się nie może, obiadu nie zrobi, ale jak jej się coś ubzdura, wytrzaśnie to i spod ziemi! Na moje pytania, skąd ma lornetkę, tylko wzruszyła ramionami: oj, czy to takie ważne? Przecież nie ukradłam!”.

Obawiałam się tej zimy. Nawet bardzo, ale nic w tym dziwnego, bo to zawsze ciężki okres dla mojej siostry ogrodniczki. Od wiosny do jesieni Iga siedzi non stop na działce i pieści swoje zielsko, ale jak się już zrobi szaro i zimno, to ratuj, panie Boże…
A tym razem zapowiadało się na prawdziwą tragedię, bo taszcząc wiadra z kompostem do obsypywania róż, pośliznęła się tak fatalnie, że złamała nogę i była unieruchomiona na amen.
Ileż ona wytrzyma na tym fotelu pod oknem?
Na wszelki wypadek naznosiłam jej kryminałów z biblioteki.
– Zyta, mówiłam ci już – burknęła na widok sterty książek. – Nie ma żadnych nowych wydań Agathy Christie. Już to wszystko czytałam!
Potem jednak, gdy zauważyła, że wśród lektur jest też autobiografia jej ulubionej autorki, rozchmurzyła się.
Zjadłyśmy obiad, potem Iga wróciła na swój fotel i odsunęła firankę.
– Widziałaś tego nowego lokatora z naprzeciwka, Zytko?
Czy ona wstydu nie ma, żeby tak podglądać zza firan niczym stara plotkara?! Dobra, wcale nie taka stara. A plotek nie nosi, bo niby jak z tą nogą? I do kogo właściwie? Chyba na cmentarz, bo tam już ma więcej znajomych niż w innych okolicach!
Wiedziałam, że w końcu zrobi się zgorzkniała. Niedobrze, że pół dnia siedzi sama, bo obiecałam wnuczce pomóc przy dziecku na czas, gdy jej mąż wyjechał za granicę.
Zaproponowałam Idze, że zrobimy kilka ćwiczeń, żeby rozruszać tę nieszczęsną kończynę, ale jak to ona, zaraz postawiła warunek: dobrze, ale najpierw muszę zerknąć na nowego sąsiada. Jest taki przystojny! Całkiem podobny do jej świętej pamięci Tadeusza za młodu!
Gdzie ona się jakiegoś podobieństwa dopatrzyła, to nie wiem. Mąż Igi był niskim blondynem, a ten to chudy brunet. Wyglądał na wysokiego, choć trudno powiedzieć, bo wcale nie wstawał od biurka, na którym jarzył się ekran komputera.
– Ten facet jest w głębokiej depresji – orzekła Iga. – Wiesz, że siedzi tak o suchym pysku od rana?
– Młody jest, nie umrze – przerwałam. – A teraz ćwiczymy, raz, raz!
Ciekawska podglądaczka
Nazajutrz, gdy wróciłam od wnuczki, Iga znów warowała przy oknie, tym razem z lornetką. Diabli nadali, niby ruszać się nie może, obiadu nie zrobi, ale jak jej się coś ubzdura, wytrzaśnie to i spod ziemi! Na moje pytania, skąd ma lornetkę, tylko wzruszyła ramionami: oj, czy to takie ważne? Przecież nie ukradłam!
Wreszcie raczyła się przyznać, że zadzwoniła do swojego chrześniaka, którego syn jest zapalonym ornitologiem – amatorem. Zimą raczej niewiele jest do obserwowania, bo niby co? Gawrony? A jej się lornetka przydała i to bardzo. Miałam rację, że facet z naprzeciwka nie jest zupełnie podobny do Tadeusza, przecież to brunet! Od początku jej kogoś przypominał, ale dopiero teraz dostrzegła szczegóły i już wie…
Kubek w kubek podobny jest do Janeczka z Krakowa, tego, co się zabił z nieszczęśliwej miłości. Tym razem sama zaproponowałam, że sprawdzę, pewnie dlatego, że rzeczony Janeczek baaardzo mi się kiedyś podobał i ubolewałam, że to nie mnie tak szaleńczo kochał. I on by przeżył i ja miałabym przystojnego męża, a nie Karola, co się tak roztył po ślubie, że miał zawał na twarzy wypisany.
– No i co, mam rację, prawda? – dopytywała Iga.
– Czy ja wiem? W sumie to już tyle lat… Może i ma w sobie coś takiego, jakiś smutek?
– Żeby i on sobie krzywdy nie zrobił – zamartwiała się siostra. – Mówię ci, że jest w depresji. Nic tylko klika i klika… Może pisze listy do jakiejś kobiety?
– Jasne. A może jest księgowym i robi bilans roczny? Albo architektem i projektuje domy? A najpewniej to jeden z nałogowców gier komputerowych. Strzela do wirtualnych czołgów i zapomina o bożym świecie, jak syn tej z parteru – skwitowałam.
Ale Iga miała swoją koncepcję i szła w zaparte – ona wie lepiej. Czy pamiętam, jak panna Marple rozwiązywała zagadki kryminalne? Właśnie poprzez szukanie podobieństw do znajomych osób odgadywała charakter postaci!
A trudno, niech już sobie będzie aniołem stróżem lokatora z naprzeciwka, byleby tylko nie zauważył, że ona go wciąż obserwuje, bo będzie wstyd na całe osiedle!
Sytuacja była rozwojowa
Codziennie po powrocie od wnuczki czekała na mnie relacja. Janeczek, bo tak go roboczo ochrzciłyśmy, faktycznie prowadził ekscentryczny tryb życia. Wstawał późno, siadał do komputera i klikał, paląc przy tym jak wściekły i pijąc hektolitry kawy. Kuchnię miał tak zapuszczoną, że nawet się nie zdziwiłam, że wolał od czasu do czasu zadzwonić po pizzę, niż przedzierać się przez stosy brudnych naczyń do lodówki. Albo faktycznie był w depresji albo był flejtuchem, jakich mało.
– Mówiłam ci, że chodzi o kobietę! – powitała mnie któregoś dnia Iga triumfalnym okrzykiem. – Ja to mam oko! Aa?
No i zaczęła opowiadać. Przyjechała jakaś koło południa, eleganckim samochodem. Raczej mało mądra – kto jeździ zimą w kabriolecie? Wysztafirowana, jak one wszystkie teraz, jakby ją ktoś przez magiel przepuścił.
– Zazdrosna jesteś czy co? – przerwałam wreszcie tę falę krytyki. – Iga!
Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Po prostu nie lubię takich nienaturalnych kobiet, zrozumiano? Jakby zeszła prosto z fabrycznej taśmy! Poza tym, od momentu, gdy weszła, wsiadła na naszego Janeczka, facet skulił się pod jej okiem jak robak. Nawet pokazał jej te listy, które pisał na komputerze, co zresztą trochę ją ułagodziło. Ale niewiele. Zołza jakich mało – podsumowała siostra. – Tyle dobrego, że po jej wyjściu posprzątał w kuchni. A teraz znowu siedzi i pisze. I pali jak smok. Mówię ci, on się zabije.
– Nie zdąży – stwierdziłam. – Ten tryb życia go wykończy.
Nie chciałam tego mówić głośno, ale ten tryb życia mógł też wykończyć moją siostrę… Trudno powiedzieć, że Janeczek chodził spać, po prostu w którymś momencie padał na twarz, a Iga uparła się, żeby go obserwować cały czas. Ktoś w końcu musi nad biedakiem czuwać, prawda? Twierdziła, że zachowuje się coraz dziwniej. Ponoć często wydzwania, bardzo się przy tym piekląc, zaczął też spacery po mieszkaniu połączone z trzaskaniem drzwiami.
– Nerwy mu puszczają całkiem – orzekła. – Co ja właściwie powinnam zrobić, gdy się zacznie wieszać albo co?
– Dzwoń po policję – zbyłam ją, znużona tą monotematycznością. – A wiesz, że w ogrodniczym ponoć pojawiły się już kapersy z floksami? – zanęciłam.
Zero reakcji! No, tego jeszcze nie było, słowo daję.
Całe szczęście, że jutro ostatni raz idę do wnuczki. Potem już będę w domu i wezmę się za Igę, dość tego siedzenia na mostku kapitańskim! Zagonię ją do ćwiczeń, upieczemy jakieś ciasto. Nie zaszkodzi jej odrobina normalności.
To pisarz?!
Nazajutrz jednak rzeczywistość zdecydowanie mnie przerosła. Od razu, gdy tylko zobaczyłam policję na podwórzu, byłam pewna, że Iga ma z tym coś wspólnego. Pobiegłam na górę, jakby mi dwadzieścia lat ubyło.
– To twoja sprawka? – wydyszałam od progu.
– Uratowałam go – odwróciła się blada i dumna. – Wsadził głowę do piekarnika! Zareagowałam w porę, karetka przyjechała, ale nawet nie musieli go zabierać.
Miałam się właśnie dopytać o szczegóły, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Otwieram, a tam stoją dwaj mundurowi i pytają, czy to ja wezwałam policję. Powiedziałam, że siostra i zapytałam, co u lokatora z naprzeciwka. Jeden już wypalił z gotową formułką, że nie wolno im udzielać informacji, ale drugi przerwał:
– Daj spokój, Jacek. Niech się panie nie martwią, to jakiś wariat, eksperymenty robił.
– Nie wariat, tylko pisarz – sprostował służbista. – Chciał sprawdzić, jak to jest, bo bohater jego książki robił coś takiego głupiego.
– Pisarz? – powtórzyła Iga. – Eksperymenty? No to się wygłupiłam.
Wcale nie, orzekli, tym razem zgodnie. Postąpiła, jak należy. Kto wie, jakby się to skończyło! Mógł nawet kamienicę wysadzić w powietrze! Artysta! Pokiwali głowami, a potem podziękowali Idze za czujność i wyszli.
Siostra pokuśtykała do stołu i wypiła duszkiem stojącą tam, Bóg jeden wie jak długo, herbatę.
– To co mówiłaś Zytko? – zapytała słabym głosem. – Floksy rzucili do ogrodniczego?
Podeszłam do parapetu i sięgnęłam po lornetkę, żeby ostatni raz rzucić okiem. Stał tam, na tle jasnego okna i patrzył na mnie. Potem pokazał mi środkowy palec i zasunął zasłonę.
– Pisarz nie pisarz, chamidło na pewno – stwierdziłam. – Tak, floksy, Iguś. Pojutrze przyjedzie po nas Natalka, żeby jechać na kontrolę do lekarza, to od razu wpadniemy do ogrodniczego.
Przez resztę wieczoru siostra czytała książkę o kwiatach. O lokatorze z naprzeciwka już nie gadałyśmy, zresztą teraz nie odsłaniał okien nawet w dzień, więc nie było o czym. Niech uśmierca swojego bohatera bez naszego udziału.
Zyta, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ktoś zapalił znicz i zostawił karteczkę na grobie mojej żony. Zatkało mnie, gdy odkryłem, kto ją odwiedza”
- „W aplikacji pisał, że mnie kocha, a ja pragnęłam miłości. Gdy poprosił o kilka tysięcy pożyczki, nawet się nie zawahałam”
- „Na emeryturze odkładaliśmy pieniądze na wakacje życia. Marzenia prysły, gdy odkryłam, co mąż zrobił z oszczędnościami”

