„Moja siostra byłą ulubienicą rodziców, a teraz nawet grobu im nie wyczyści. Szybko zapomniała, co od nich dostała”
„U niej zawsze coś było ważniejsze. Po śmierci taty się nie pojawiła. Przysłała wieńce, załatwiła notariusza, ale żeby przyjechać i posiedzieć ze mną przy pustym stole? Nie. Miała swoje życie. Zostałam sama. Z mieszkaniem, wspomnieniami i nagrobkiem, na który odtąd tylko ja chodziłam”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam zazdrosna o to, że rodzice faworyzowali moją siostrę. Przeciwnie – cieszyłam się, że przynajmniej jedno z nas miało z nimi dobre relacje. To ona dostawała lepsze prezenty, to ona była chwalona przy stole, a ja... cóż, ja po prostu byłam. W cieniu. Ale kiedy ich zabrakło, zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. To nie ja zawiodłam ich zaufanie. To nie ja wyjechałam i zniknęłam na lata. Teraz kiedy leżą już w ziemi, to ja czyszczę ich nagrobek, zapalam znicz i przywożę kwiaty. Ona? Ona zdołała zapomnieć o wszystkim, co od nich dostała. A ja nie potrafię jej tego wybaczyć.
Siostra była idealna
– Iza, może jednak oddasz Ani ten naszyjnik? – mama spojrzała na mnie z wyraźnym zawstydzeniem, jakby robiła coś, czego nie chciała. Ale i tak to zrobiła.
– Dlaczego ja? Przecież to prezent od cioci Marii dla mnie – odparłam spokojnie, choć krew zaczęła mi szybciej krążyć.
– Ale Ania zawsze o nim marzyła. Mówiła, że pięknie by wyglądał do tej sukienki ślubnej. Zrozum… ona wychodzi za mąż. Ty jeszcze masz czas.
Miałam wtedy dziewiętnaście lat, siostra była ode mnie starsza o dwa lata. Ale nie wiek decydował o tym, kto był ważniejszy. Od zawsze to Ania była tą mądrzejszą, tą spokojniejszą, tą, która nie sprawia problemów. A ja? Ja byłam tą, która mogła poczekać. Która na pewno zrozumie.
I rozumiałam. Przez wiele lat. Oddawałam jej rzeczy, słuchałam, jak mama tłumaczyła, że „Ania ma trudniej, bo więcej od siebie wymaga”. Tylko że to ja zostawałam po kolacji z gąbką w ręku, a ona mogła odpocząć, bo się uczyła. Ojciec też zawsze stawał po jej stronie.
– Nie pyskuj, Iza. To tylko naszyjnik – powiedział tamtego dnia. – Dla ciebie znajdziemy inny.
Ale nie znaleźli. I z czasem zaczęłam pojmować, że ja mogę dostawać tylko to, co zostanie. Okruchy po uwielbieniu, które oni rezerwowali dla Ani. I choć bolało, nie buntowałam się. Nie chciałam im sprawiać przykrości. Nie chciałam, by przestali mnie kochać zupełnie.
Miłość na kredyt
Zawsze powtarzali, że Ania zasługuje na wszystko, co najlepsze. Kiedy dostała się na studia do Warszawy, tata wziął kredyt, żeby mogła wynająć kawalerkę w centrum. Nie pytali, czy może spróbować akademika. Po prostu ją tam zawieźli, a potem przesyłali pieniądze, przez które nie spinał się nasz domowy budżet. Mama zaczęła brać nadgodziny w sklepie, ojciec jeździł na budowy nawet w weekendy. A ja? Ja po szkole dorabiałam w warzywniaku, żeby mieć na zeszyty i autobus.
– To dla Ani. Ona musi się skupić na nauce – tłumaczyła mama, gdy pytałam, dlaczego sama mam płacić za swoje korepetycje z matmy. – Ty jesteś zaradna, dasz sobie radę.
Zaradna. To słowo zawsze oznaczało jedno: „nie licz na nas, bo mamy ważniejsze sprawy”. Ani nikt nie mówił, że „sobie poradzi”. Kiedy złamała obcas w butach, tata w tym samym tygodniu kupił jej nowe. Kiedy ja rozwaliłam telefon, usłyszałam, że mogę korzystać z jego starego, pękniętego na pół.
– Zazdrościsz siostrze? – spytała mnie kiedyś, zupełnie poważnie.
– Nie – odpowiedziałam, ale miałam ochotę krzyknąć, że tak. Że chciałabym choć raz poczuć się tak samo ważna. Chociaż raz.
Zamiast tego milczałam i znów radziłam sobie sama. Nawet wtedy, gdy rodzice nie zauważyli, że od miesięcy nie jem śniadań, bo wszystko, co miałam, odkładałam na zeszyty i bilet miesięczny. Miłość można mieć na kredyt. Pytanie tylko, kto go później spłaci.
Gdy umarli, wszystko się zmieniło
Mama zmarła nagle. Serce. Wracała z pracy, podobno złapała się za klatkę piersiową tuż przy przystanku. Zanim ktoś zdążył zareagować, było po wszystkim. Tata nie wytrzymał długo bez niej – zgasł kilka miesięcy później. Lekarze mówili, że to nowotwór, ale ja wiedziałam swoje. Umierał powoli od dnia, w którym ona odeszła.
Na pogrzeb mamy Ania przyjechała spóźniona. W kremowym płaszczu, z papierowym kubkiem kawy i telefonem przy uchu. Nie objęła mnie nawet na cmentarzu. Stała z boku, obok jakiegoś faceta, którego nie przedstawiła. Mówiła, że to kolega z pracy. Po pogrzebie nie została długo. Wyściskała wszystkich, nawet sąsiadkę, a mnie znów pominęła. Tylko rzuciła:
– Nie dam rady zostać na noc, Iza. Muszę wracać, mam spotkanie z klientem. Wiesz, jak jest.
Wiedziałam. U niej zawsze coś było ważniejsze. Po śmierci taty się nie pojawiła. Przysłała wieńce, załatwiła notariusza, ale żeby przyjechać i posiedzieć ze mną przy pustym stole? Nie. Miała swoje życie. Zostałam sama. Z mieszkaniem, wspomnieniami i nagrobkiem, na który odtąd tylko ja chodziłam. Ania zadzwoniła raz. Spytała, czy może bym się zajęła wszystkim, bo „ty i tak masz bliżej”. Odpowiedziałam tylko: „jasne”. Jak zawsze.
Stałam potem nad grobem, zmarznięta, z odmarzającymi dłońmi od szorowania lastryka, i pomyślałam, że chyba dopiero teraz rozumiem, co znaczy być córką. Prawdziwą.
Zapomniana przysięga
Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze za życia mamy, siedziałyśmy z Anią przy kuchennym stole. Były święta, coś wyjątkowego, bo wyjątkowo byliśmy razem. Mama kroiła ciasto, a tata mieszał barszcz. Ania spojrzała na mnie nagle, bez złośliwości, tak jakby coś ją tknęło.
– Wiesz, że kiedyś, jak nas nie będzie, to wszystko zostanie w twoich rękach? – powiedziała, uśmiechając się.
– Co masz na myśli?
– Ty zawsze byłaś bliżej. Mama na pewno będzie chciała, żebyś wszystkiego dopilnowała. Ale ja też... ja też się postaram, Iza. Obiecuję.
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Nie ufałam tym słowom. Ale gdzieś w środku chciałam wierzyć, że może się zmieni. Że może, kiedy przyjdzie co do czego, ona też stanie przy mnie, przy nich. Że przyjdzie, zapali znicz, chociaż raz do roku. Że dotrzyma obietnicy. Teraz, czyszcząc grób rodziców po raz kolejny, z zimnem wciskającym się za kołnierz, przypomniałam sobie tę rozmowę. I poczułam, jak coś ściska mnie w gardle.
Wiedziałam, że to wszystko na nic. Że Ania zapomniała. O przysiędze. O tym, co im zawdzięcza. O tych wszystkich dniach, kiedy oni rezygnowali ze mnie – dla niej. Napisałam do niej wiadomość. Krótką, bez wyrzutów.
Byłam dziś u nich. Wygląda już ładnie. Kupiłam nowe chryzantemy.
Nie odpisała. Minął dzień. Tydzień. Miesiąc. Z czasem przestałam jej wysyłać cokolwiek. Miała ważniejsze rzeczy. Zawsze miała.
Nagrobek pełen żalu
W Zaduszki cmentarz pękał w szwach. Ludzie przeciskali się między grobami z torbami zniczy, bukietami i dzieciakami, które nudziły się niemiłosiernie. Mimo zgiełku i tłoku, przy grobie rodziców zawsze panowała cisza. Taka głucha, jakby czas tu nie miał prawa płynąć. Usiadłam na ławeczce, jak co roku. Zaparzyłam im herbatę w termosie – mama zawsze piła malinową – i postawiłam kubek przy płycie. Ktoś mógłby uznać to za głupie, ale dla mnie to był rytuał. Jedyny, który mi został.
Ania nie przyszła. Nie zadzwoniła. W mediach społecznościowych wrzuciła zdjęcie z weekendu w Toskanii. Podpisane: „Wreszcie oddech”. Uśmiechnięta, w słonecznych okularach, z kieliszkiem prosecco. Matka roku. Córka – nieobecna.
– Oni tak cię kochali, wiesz? – powiedziałam na głos, patrząc w płyty nagrobne. – Nie przestali nawet wtedy, gdy przestałaś się odzywać. Mama do końca wierzyła, że się zmienisz. Że wrócisz. Tata nosił przy sobie twoje zdjęcie, nawet kiedy już zapominał, jak się nazywa. A ja... Ja tylko patrzyłam, jak go boli twoje milczenie. Podniosłam się, otrzepałam kurtkę z liści.
– Ale spokojnie. Ja będę przychodzić. Tak jak obiecałam. Tak jak powinno być.
Odeszłam powoli, nie oglądając się za siebie. Nie musiałam. Wiedziałam, że znowu wrócę. To był nagrobek pełen żalu. Ale i miłości. Mojej. Prawdziwej. Jednostronnej. Wystarczającej.
Wszystko zostaje w rodzinie
Czasami ktoś mnie pyta, dlaczego wciąż tam chodzę. Dlaczego ciągle to ja wycieram granit z liści, zamiatam piach z płyty, kupuję świeże kwiaty. Przecież nikt nie widzi. Nikt nie sprawdzi. Nikt mi za to nie podziękuje. Ale ja nie robię tego dla poklasku. Robię to, bo pamiętam. Bo mi zależy. I bo wiem, że gdyby sytuacja była odwrotna, mama też zapaliłaby mi znicz. Może by się na mnie zawiodła, może czasem byłaby zła, ale przyszłaby. Tata przyniósłby bukiet róż i stanąłby obok w ciszy. Tak, jak stali kiedyś – z nią. Z Anią. Z tą, którą kochali najbardziej.
Długo nosiłam w sobie żal. Za to, jak mnie traktowali, jak jej wszystko oddawali. Ale z biegiem lat to już nie bolało. Może dlatego, że to ja byłam z nimi na końcu. To ja zamknęłam ich oczy. Ja trzymałam mamę za rękę, gdy była chora. Ja trzymałam tatę, kiedy nie miał już siły wstać z łóżka.
A Ania? Ania została wspomnieniem. Cieniem na zdjęciu. Kobietą, która wybrała inne życie. Drogie, błyszczące, dalekie. I niech sobie ma. Niech jej dzieci mają narty, prywatne przedszkola i śniadania z awokado. Ja nie mam wiele. Ale mam pamięć. I ich miłość, której długo nie czułam, ale która była. Może nie okazywana sprawiedliwie. Ale była. Wszystko zostaje w rodzinie – mówią. I chyba tak jest. Tylko nie zawsze zostaje to, co powinno.
Iza, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grobie mojego męża ktoś zostawiał jedną różę. Teściowa wmawiała mi, że to jego kochanka, ale prawda była inna”
- „Gdy wygrałem 4 miliony w loterii, chciałem odzyskać dawną miłość. Szybko zrozumiałem, że szczęścia nie da się kupić”
- „Gdy dostałam swoją pierwszą pensję, wpadłam w szał zakupów. Szybko do mnie dotarło, że dorosłość nie wygląda jak film”

