„Moja przyjaciółka to zwykła złodziejka. Jest dumna z tego, że oszukuje sprzedawczynie i zarabia na ich roztargnieniu”
„– Przyszłam do domu, przeliczyłam pieniądze i zrozumiałam, że się pomyliłam. Byłam kilkadziesiąt złotych do przodu!
– I wróciłaś oddać?
– A gdzie tam! Czyś ty zwariowała? Oni nas ciągle naciągają na tych marżach, promocjach i wyprzedażach. Reklamy nas w kółko oszukują. Dlatego postanowiłam się odkuć, skoro nadarzyła się ku temu okazja”.

Halina mieszka dwa piętra niżej, znamy się od dwudziestu lat. Kiedyś nasza relacja nie wykraczała poza sąsiedzką poprawność. Zwykłe „dzień dobry”, parę zdań o pogodzie, pożyczona szklanka cukru – tylko tyle. Zbliżyłyśmy się jednak do siebie dwa lata temu, kiedy umarł mój mąż. Ku mojemu zaskoczeniu to Halina okazała się najbardziej pomocna ze wszystkich osób, które próbowały mnie wesprzeć w tych trudnych chwilach. Pewnie dlatego, że sama już dłuższy czas była wdową.
Nasza przyjaźń zaczęła się w dzień pogrzebu
Wróciłam do domu, odprawiłam dzieci i siadłam w salonie, zastanawiając się, co ja teraz w życiu będę robić. Wtedy zapukała do moich drzwi. Kiedy otworzyłam, stała w progu z butelką w dłoni.
– Wiśniówka? – pokazała na etykietę własnej roboty. – Pomyślałam, że może masz ochotę. Może wstyd się przyznać, ale mnie w tych pierwszych dniach bardzo wzmacniała.
– Nie wiem… – uśmiechnęłam się niepewnie, bo nie przepadam za alkoholem.
– Szkoda… To może innym razem – powiedziała i chciała wracać do siebie.
– Ale kawa? Napiłabym się kawy. Wejdziesz? – zatrzymałam ją.
– A chętnie. Kawa też dobra.
Zaparzyłam kawę, wyjęłam ciastka i długo rozmawiałyśmy o tym, co nas spotkało. Ona opowiadała mi o swoich obawach, oswojonych już smutkach i lękach, a ja czułam, że nie jestem jednak sama na świecie. Że dzielę z kimś emocje i ktoś mnie rozumie. Rozmowa pewnie byłaby krótsza, gdybym w końcu nie skusiła się na tę wiśniówkę. Nalałam do kieliszków na spróbowanie, a potem dolewałyśmy sobie jeszcze po kilka razy. Halina miała rację – pomogło.
Pomagała też obecność Haliny. Od tego dnia zaczęłyśmy się więc odwiedzać regularnie i przesiadywać na ławce przed blokiem. Spotykałyśmy się na zakupach, w kościele i jeździłyśmy do centrum w jakichś urzędowych sprawach. Po dwóch latach znajomości wydawało mi się, że wiem o niej wszystko. Że doskonale się rozumiemy i nadajemy na tych samych falach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Halina skrywa pewien sekret, który zupełnie zmieni sposób, w jaki ją postrzegam. Zanim go odkryłam, dwa razy byłam świadkiem, jak moja sąsiadka spiera się ze sprzedawczyniami w sklepach o niewydaną resztę. Pierwszy raz w naszej osiedlowej piekarni.
Zdarzało się to coraz częściej
– Ale ja dałam pani dwadzieścia złotych! – pokrzykiwała; stała przy kasie, a ja na samym końcu dość długiej kolejki, więc nie wiedziała, że przypatruję się kłótni.
– Nie, proszę pani. Dała mi pani dziesięć – odpowiedziała sprzedawczyni.
– Jeszcze taka stara mnie jestem, żeby nie widzieć, co robię. Dałam pani dwadzieścia złotych. Włożyła pani do kasy.
– Teraz już nie mam jak, ale jestem pewna, że było to dziesięć złotych. Dlatego wydałam pani sześć osiemdziesiąt.
– Końcówka się zgadza, ale brakuje jeszcze dziesięciu złotych.
– Przykro mi, ale jestem pewna, że nie.
– Wie pani co? Jak tak można starszego człowieka oszukiwać?
– Ja nikogo nie oszukuję! Niech mi pani tu nie wmawia.
– Nie wmawiam. Domagam się tylko swoich dziesięciu złotych.
Te przepychanki trwały jeszcze dobrą chwilę, ale w końcu Halina odpuściła. Wzięła resztę i wyszła ze sklepu. Wyglądała na wzburzoną, ale kiedy mnie mijała, uśmiechnęła się nieznacznie i pokazała, że zaczeka przed sklepem. Gdy wyszłam, stała przed piekarnią, już spokojna. Zaczęła zwykłą rozmowę. Nie pytałam jej wtedy już o te pieniądze, bo uznałam, że nie ma co się znów denerwować. Zapomniałam o tym zdarzeniu na długo. Przypomniało mi się dopiero po dwóch czy trzech miesiącach, gdy Halina znowu wdała się w sprzeczkę ze sprzedawczynią. Tym razem doszło do kłótni w mojej obecności i daleko od domu, bo obie wybrałyśmy się do centrum handlowego w okolicach rynku.
Moja koleżanka zapłaciła przy kasie za nowy płaszcz i upierała się, że dała ekspedientce cztery banknoty stuzłotowe. Kasjerka była pewna, że na ladzie leżały trzy setki i pięćdziesiątka. Nie będę już przytaczać treści tej sprzeczki, dość powiedzieć, że była dużo gwałtowniejsza niż ta w piekarni. Zrobiłam się cała czerwona i miałam ochotę stamtąd uciec, ale nie pozwalała mi na to lojalność wobec koleżanki.
Halina długo upierała się przy swoim
Odpuściła dopiero, gdy sprzedawczyni powiedziała, że można wezwać ochronę i odtworzyć taśmę z monitoringu.
– Nie ma takiej potrzeby – fuknęła Halina. – Nie będziemy robić afery, niech pani sobie weźmie te pieniądze!
– Żadnych pieniędzy nie wzięłam, proszę pani. Możemy to zaraz udowodnić! – ostro protestowała pewna siebie sprzedawczyni.
– Nie ma potrzeby. Obejdzie się… – Halina uniosła się dumą i wyszłyśmy.
– Dlaczego nie chciałaś, żeby przejrzeli nagranie? Pomyliłaś się? – zapytałam.
– Chyba tak… – uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic, jakby w ogóle się nie zdenerwowała. – Może… Szczerze powiedziawszy, to sama nie wiem. Chyba mi się wydawało… – wzruszyła ramionami i poszłyśmy dalej.
Jej zachowanie wydało mi się podejrzane. Z taką swobodą wszczęła kłótnię o coś, co w zasadzie tylko jej się „wydawało”? To nie było normalne. Moje wątpliwości okazały się uzasadnione, bo Halina jeszcze tego samego dnia odkryła przede mną tajemnicę tych „przypadkowych” starć o resztę. Przyjechałyśmy z centrum handlowego do domu, odpoczęłyśmy trochę, a wieczorem spotkałyśmy się na pogaduchach przy wiśniówce. Alkohol chyba ją trochę ośmielił, bo zdobyła się na wyznanie, które mną wstrząsnęło. A zaczęło się od naszych rozliczeń. W jednym ze sklepów nie można było płacić kartą i Halina pożyczyła mi dwadzieścia złotych. Gdy jej te pieniądze wręczyłam, zrobiła zdziwioną minę.
– Za co to? – zapytała.
– Oddaję dług. Pożyczyłaś mi w sklepie, nie pamiętasz?
– Oj, tak! Przepraszam cię, ale coraz częściej łapię się na tym, że mnie pamięć zawodzi. Zwłaszcza jeśli chodzi o liczby. Pamięć i koncentracja. Wstyd się przyznać, ale zdarza się, że otwieram portmonetkę przed sprzedawczynią i proszę ją, żeby sama wybrała końcówkę kwoty.
– To nie pamięć, a wzrok – zażartowałam. – Ale mi też coraz trudniej się w tych rozliczeniach połapać. Ty też się dzisiaj pomyliłaś przy płaszczu? Dobrze mówię?
– I tak, i nie… – jeszcze raz uśmiechnęła się moja sąsiadka.
Tym razem był to uśmiech przewrotny
Nawet szelmowski, bym powiedziała.
– Co masz na myśli?
– Poczekaj. Zaraz ci powiem. Ale najpierw się napijmy – dolała nam po kieliszku i upiła znaczną część ze swojego; jakby dla kurażu przed wyznaniem. – Dzisiaj przy kasie w ogóle się nie pomyliłam. Wiedziałam, że dałam tej babie trzysta pięćdziesiąt złotych. Dlatego właśnie odpuściłam, kiedy postraszyła mnie monitoringiem. Wyszłoby, że miała rację…
Dalej uśmiechała się do mnie w ten sam sposób. Siedziałam naprzeciw niej i nie wiedziałam, co myśleć. Halina musiała odczytać wyraz konsternacji na mojej twarzy, bo pociągnęła z kieliszka jeszcze odrobinę i wyjaśniła sprawę:
– Bo widzisz, Krysia, ja dawno temu faktycznie pomyliłam banknoty w jednym ze sklepów i tak się o nie spierałam, że aż kierowniczka przyszła, żeby sprawę załagodzić. Szło tam chyba o dwadzieścia złotych. Może trzydzieści. Nie więcej! Sklep był pełen ludzi, więc jego szefowa oddała mi te pieniądze bez gadania. Najpewniej nie chciała robić sobie złej reklamy. A ja przyszłam do domu, przeliczyłam całą portmonetkę i zrozumiałam, że się pomyliłam. Byłam kilkadziesiąt złotych do przodu…
– I wróciłaś oddać? – zapytałam.
– A gdzie tam! Czyś ty zwariowała!? Oni nas ciągle naciągają na tych marżach, promocjach i wyprzedażach. Reklamy nas w kółko oszukują. Dlatego postanowiłam się odkuć, skoro nadarzyła się ku temu okazja. Zatrzymałam pieniądze i zdecydowałam, że będę od czasu do czasu próbować tej metody.
– Czyli teraz tak specjalnie się kłócisz, udajesz? – zdumiałam się.
– Tak! – odparła z dumą.
– I co? Skutkuje?
Halina się zaśmiała.
– Bardzo rzadko, jeśli mam być szczera… Ale co mi szkodzi spróbować? Przecież to nic nie kosztuje!
Głupio mi się zrobiło i nic już więcej nie mówiłam, o nic nie pytałam. Gdybym była wtedy z Haliną szczera, na pewno zepsułabym relacje między nami. Od tego dnia patrzę jednak na naszą znajomość bardziej sceptycznie – jestem bardziej ostrożna w relacjach z moją sąsiadką. Fakt, że z premedytacją oszukuje ludzi, bardzo mnie do niej zniechęcił… Czy ona to czuje? Nie wiem. Spotykamy się w każdym razie rzadziej. Muszę ufać ludziom, z którymi się widuję, a ona na to zaufanie raczej nie zasługuję.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

