Reklama

Wyszłam za mężczyznę, który miał już nastoletnią córkę z poprzedniego małżeństwa. Byłam świadoma, że wchodzę w tę rodzinę, i starałam się zbudować z pasierbicą przyjazną relację. Jednak od samego początku czułam chłód, a z czasem – otwartą wrogość. Mimo moich starań, ona patrzyła na mnie jak na intruza, rywalkę, która chce odebrać jej ojca. Zaczęły się nieporozumienia, złośliwości i sytuacje, które wymykały się spod kontroli. Próbowałam ją zrozumieć, ale nie spodziewałam się, że z czasem będę się jej po prostu bała. A najgorsze było to, że nikt mi nie wierzył.

Całkiem nowa rola

– Cześć, Zosiu. Fajnie, że w końcu się poznajemy – powiedziałam z uśmiechem, kiedy pierwszy raz stanęłam przed jego córką.

Odpowiedziała mi tylko krótkie „cześć”, nie odrywając wzroku od telefonu. Miała wtedy czternaście lat i patrzyła na mnie z góry. Próbowałam się nie zrażać. Nastolatki tak mają – tłumaczyłam sobie w duchu. Choć jej zachowani zaniepokoiło mnie już wtedy. Jej ojciec – mój świeżo poślubiony mąż – był wpatrzony w nią jak w obrazek. Kiedy do nas przyjeżdżała, gotował jej ulubione naleśniki, kupował lody i z dumą chwalił się jej rysunkami. A ja? Ja czułam się jak trzecie koło u wozu.

– Zosia, pomożesz mi z talerzami? – zapytałam, kiedy wszyscy skończyliśmy kolację.

– Nie muszę, tata powiedział, że mam odpocząć – odpowiedziała bez cienia wahania i wyszła z kuchni.

– No co? Niech sobie posiedzi, jest tu tylko raz na dwa tygodnie – rzucił on, jakby nie zauważył mojego zmieszania.

Z każdym kolejnym weekendem napięcie rosło. Zosia nie rozmawiała ze mną, ignorowała mnie lub rzucała przytyki, które jej ojciec zbywał śmiechem. Ja próbowałam robić dobrą minę do złej gry, choć coraz częściej czułam, że nie jestem dla niej żadną „ciocią”, a tym bardziej częścią rodziny. Miałam być tylko dodatkiem. Ale ona zaczęła mnie traktować jak zagrożenie.

– Zosia, chcesz iść ze mną do kina? – zapytałam któregoś razu.

Spojrzała na mnie jak na wroga.

– Nie potrzebuję twojego towarzystwa.

Niechęć ukryta za uśmiechem

Z czasem nauczyłam się ignorować jej ostre spojrzenia i kwaśne miny. Ale to nie znaczy, że przestałam je zauważać. Kiedy patrzyła na mnie, widziałam w jej oczach coś więcej niż niechęć – widziałam nieufność, podejrzliwość. Jakbym była intruzem, który wdarł się do jej świata.

Zaczęło się od drobiazgów. Kiedy zostawała u nas na noc, znajdowałam swoje kosmetyki przestawione, a czasem – otwarte i porzucone bez zakrętki. W lodówce znikały rzeczy, które kupiłam tylko dla siebie. Mój ulubiony jogurt, krem do twarzy, nawet moja szczotka – wszystko jakby przypadkiem trafiało w jej ręce.

– Zosiu, następnym razem zapytaj, zanim coś weźmiesz, dobrze? – próbowałam powiedzieć to łagodnie.

– Aha, czyli już nic tu nie mogę ruszyć? – odparła, krzyżując ręce.

– Nie o to chodzi, ale…

– Nie jesteś moją matką – rzuciła szybko i wyszła z kuchni.

Serce mi zadrżało. Nie oczekiwałam, że będzie mnie nazywać mamą. Ale nie sądziłam, że usłyszę to w tak chłodnej, obojętnej formie. Wrócił jej ojciec, opowiedziałam mu o rozmowie, oczekując choćby próby rozmowy z nią. Ale tylko wzruszył ramionami.

– Nie naciskaj na nią. Daj jej czas. Zosia jest wrażliwa – powiedział z tym swoim pobłażliwym tonem.

Tylko że ja też byłam wrażliwa. I coraz bardziej czułam, że w tym domu nie mam prawa czuć się jak u siebie. A Zosia… Zosia była coraz bardziej uprzejma. Ale to była ta wymuszona, zaciśnięta między zębami uprzejmość. Taka, która mówi: „Nie ruszaj mnie, bo wybuchnę”.

Nie przekraczaj granicy

Któregoś dnia, kiedy wróciłam wcześniej z pracy, zastałam Zosię w salonie. Leżała na kanapie, owinięta kocem, z moim kubkiem w ręce. Ten kubek był dla mnie czymś więcej niż zwykłym naczyniem – dostałam go od mamy, niedługo przed jej śmiercią. Usiadłam obok i od razu zapytałam:

– Zosiu, skąd masz ten kubek?

– Był w szafce – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Tak, ale to mój kubek. Bardzo dla mnie ważny. Prosiłabym, żebyś go nie używała.

Odłożyła go ostentacyjnie na stolik.

– To tylko kubek.

Wzięłam głęboki wdech, bo czułam, że znowu przekracza granicę. Część mnie chciała to zignorować, udawać, że nic się nie stało. Ale wtedy usłyszałam, jak pod nosem dodaje:

– Wszystko musi być po twojemu, co?

– Nie, ale pewne rzeczy wymagają szacunku – odpowiedziałam. – Zwłaszcza jeśli ktoś cię go uczy z cierpliwością.

Wstała i spojrzała mi prosto w oczy.

– A może po prostu chcesz mnie stąd wypchnąć? Żebym już tu nie przyjeżdżała, co?

Zatkało mnie.

– Nie, chcę, żebyśmy się dogadały. Dla dobra wszystkich.

Zaczęła płakać. Wpadł jej ojciec, zdezorientowany, spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Co znowu się stało?

– Nic – powiedziała, łkając. – Po prostu nie chcę tu być, kiedy ona jest.

Nie odezwałam się już ani słowem. Patrzyłam tylko, jak ją przytula i głaszcze po głowie. A mnie? Mnie nie zapytał nawet, co się wydarzyło.

Ojciec w potrzasku

Zaczęłam się wycofywać. Nie dlatego, że miałam coś na sumieniu, ale dlatego, że czułam się bezsilna. Cokolwiek bym nie zrobiła, Zosia zawsze przedstawiała swoją wersję – dramatyczną, pełną łez i oskarżeń – a jej ojciec połykał wszystko bez pytania. Każdy weekend ich odwiedzin był dla mnie jak sprawdzian, który zawsze oblewałam.

– Może spróbujesz bardziej z nią pogadać? – zaproponował raz, jakby to była nowość.

– Gadam. Tylko że ona ze mną nie chce – odpowiedziałam cicho, nalewając wodę do czajnika. – Ty nie widzisz, jak ona ze mną rozmawia?

– No nie wiem… może jesteś trochę sztywna wobec niej? Taka... formalna?

Wtedy naprawdę mnie zabolało.

– Tomek, obchodzę się z nią jak z jajkiem. Ale mam swoje granice. A ona przekracza je jakby to była jej misja życiowa.

Popatrzył na mnie z napięciem. Widziałam, że nie wie, co powiedzieć. On był w potrzasku – rozdarty między lojalnością wobec mnie a chęcią utrzymania dobrych relacji z córką.

– Wiesz, ona się boi, że straciła mnie już na dobre. Że teraz jestem tylko twój.

– Ale przecież nie jestem! Nigdy nie próbowałam jej ciebie odebrać! – podniosłam głos.

Zamilkł. Wstał i wyszedł z kuchni. Zostałam sama przy kuchennym stole. I w tamtej chwili poczułam coś nowego – samotność. Nie zwykłą ciszę, ale samotność w związku. Bo kiedy twoje „ja” ściera się z cudzym „dzieckiem”, możesz przegrać nawet wtedy, kiedy masz rację.

To nie była tylko zazdrość

Ostatni raz, kiedy Zosia u nas nocowała, nie spałam praktycznie całą noc. Chodziłam po mieszkaniu, sprawdzałam okna, myłam kubki po kolacji. A potem, gdy zgasły światła, usłyszałam, jak otwiera drzwi do naszej sypialni.

– Zosiu? – zapytałam szeptem, siadając na łóżku.

– Przyszłam tylko po książkę – powiedziała z takim tonem, jakby to było całkowicie normalne. Ale jej wzrok... nie szukał żadnej książki. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała sprawdzić, czy śpię. Albo... czy on śpi.

Rano nie powiedziałam Tomkowi ani słowa. Bałam się, że znowu mnie oskarży o „przesadzanie”. Ale coraz więcej układało mi się w jedną całość. To nie była zwykła zazdrość dziecka o nową partnerkę ojca. Zosia walczyła o niego jak kobieta. Jej obecność w naszym domu była nieustannym testem lojalności – jego lojalności.

Kiedyś przyłapałam ją, jak przeglądała jego telefon. Innym razem wbiła mi szpilę podczas kolacji:

– Tato, pamiętasz, jak mówiłeś, że nikt nie gotuje lepszej zupy niż mama?

Spojrzał na mnie z zakłopotaniem, ale się nie odezwał. Ona wiedziała, co robi. To była jej broń – wspomnienia, emocje, przeszłość, do której ja nie miałam dostępu. A ja? Ja byłam tu i teraz. I z każdym kolejnym dniem czułam, że to „teraz” staje się moim koszmarem. Nie chciałam rywalizować z dzieckiem. Ale kiedy dziecko zamienia się w przeciwnika... nie wiadomo już, kto tu naprawdę jest dorosły.

Za późno na zrozumienie

Zosia przestała przyjeżdżać. Nie z dnia na dzień, nie dramatycznie. Po prostu zaczęła mieć „więcej nauki”, „więcej znajomych”, „mniej czasu”. Najpierw odwoływała wizyty. Potem już nawet nie uprzedzała. W końcu Tomek sam przestał pytać, czy przyjedzie. Siedział wieczorami z telefonem w ręce, patrząc w ekran z tym dziwnym, nieobecnym wyrazem twarzy.

Nie mówił tego głośno, ale wiedziałam, że ma wyrzuty sumienia. Że nie stanął wtedy po żadnej stronie. Że zignorował, że coś w niej było niepokojące. Że wierzył, że wszystko się „ułoży”. Tylko że czasem się nie układa. Czasem ktoś odchodzi, zanim dorośnie.

– Myślisz, że to przez nas? – zapytał kiedyś, po kolejnym milczącym weekendzie.

– Nie przez nas – odpowiedziałam cicho. – Przez was. Przez to, że ona za długo czuła się ważniejsza ode mnie. I że ty nie umiałeś jej powiedzieć, że to się zmieniło.

Nie odparł nic. Wyszedł na balkon i długo nie wracał. Zosia dorosła. Od roku mieszka w innym mieście, studiuje psychologię. Nie dzwoni. Czasem widzę, jak Tomek ogląda jej zdjęcia na Facebooku. Nie pokazuje mi ich. Ja też nie pytam. Mam wrażenie, że jesteśmy dla niej czymś wstydliwym – dawnym domem, który porzuciła.

A może myliłam się co do niej? Może tylko chciała czuć się kochana, a nie pominięta? Tylko że to już nie ma znaczenia. Bo dzisiaj, gdy słyszę „pasierbica”, nie myślę o relacji. Myślę o wojnie. I o tym, jak łatwo się w niej zgubić, jeśli nikt nie trzyma cię za rękę.

Alicja, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama