„Moja matka wścibiała nos we wszystko i pouczała żonę na każdym kroku. Chociaż kocham je obie, musiałem wybierać”
„Wprowadziliśmy się z Anką i Mają, naszą córką, do mojego rodzinnego domu tylko na chwilę. Tak miało być. Tymczasowe rozwiązanie, kilka miesięcy, do uzbierania wkładu własnego. Minął rok, a kredytu jak nie było, tak nie ma. I sprawy się mocno pokomplikowały”.

- Redakcja
Teraz czuję się tu gościem, a nie domownikiem. Maja dorasta w hałasie półszeptów i napięć, które wypełniają każdy kąt. Ala – moja mama – zawsze była silna i dominująca, ale teraz z każdym dniem bardziej przytłacza Ankę. Ja? Staram się godzić wszystko i wszystkich. I chyba właśnie przez to zaczynam przegrywać wszystko naraz.
To już przesada
Maja zaczęła płakać jeszcze zanim dobrze otworzyłem oczy. Było po szóstej, ciemno, w pokoju pachniało wilgocią i stęchłym powietrzem. Anka podniosła się z łóżka bez słowa i poszła do córki. Chciałem wstać za nią, ale wtedy drzwi otworzyły się z impetem.
– Już wstaliście? – zapytała matka, wchodząc bez pukania. – Maja znowu w tej cienkiej piżamce? Przecież jest październik!
– Mamo, daj spokój – powiedziała Anka, nawet nie odwracając się w jej stronę.
– Spokój?! Ona zmarznie! Dziecko płacze, a ty nic! Przynieść jej sweterek?
– Nie trzeba. Sama sobie poradzę – Anka mówiła spokojnie, ale drżała jej broda.
– Ależ oczywiście, przecież wszystko wiesz najlepiej – burknęła matka i wyszła z pokoju, zostawiając za sobą zapach perfum i ciężką ciszę.
Zerwałem się z łóżka i stanąłem w drzwiach, próbując ratować sytuację.
– Mamo, następnym razem zapukaj, dobrze?
– Przepraszam, że martwię się o wnuczkę! – odkrzyknęła z kuchni.
Anka usiadła na brzegu łóżka, przytulając Maję. Nie powiedziała ani słowa, ale spojrzenie, którym mnie obrzuciła, było wymowniejsze niż jakikolwiek krzyk. Chciałem podejść, dotknąć jej ramienia, ale nie ruszyłem się. Zamiast tego wpatrywałem się w dywan i udawałem, że nic się nie dzieje. Ten dom już nie jest mój. To pole minowe, po którym chodzę na palcach. A każda kolejna mina wybucha między nimi. A ja tylko zbieram odłamki.
Wojna na ciche dni
Od tamtego poranka wszystko się zmieniło. Albo raczej – wszystko zaczęło dziać się ciszej. Nie było już krzyków. Były niedopowiedzenia, urwane zdania, spojrzenia rzucane znad kubka z herbatą. Anka przestała mówić, kiedy tylko moja matka była w pobliżu. A mama – jakby w odpowiedzi – komentowała wszystko jeszcze głośniej niż wcześniej.
Przy obiedzie panowała cisza. Milczał ojciec, Anka milczała, tylko matka mówiła. Albo raczej wbijała szpile, jedna po drugiej.
– Paweł, twój ojciec znów nie ma uprasowanej koszuli. Kiedyś to się działo od razu. Ale nie wszyscy wiedzą, jak prowadzić dom, prawda?
– Nie jestem twoją gosposią – powiedziała Anka, nie podnosząc głowy znad talerza.
Wbiłem wzrok w ziemniaki.
– Nie mów do mojej matki w ten sposób – wybuchłem, zanim zdążyłem pomyśleć.
Anka powoli odłożyła widelec. Jej twarz była blada. Wstała i wyszła z jadalni, zostawiając za sobą napięcie gęste jak dym. Słyszałem, jak zamyka się w łazience. Woda leciała zbyt długo, by to było tylko mycie rąk. Ale nie poszedłem. Siedziałem dalej przy stole z matką i ojcem, który znów udawał, że go nie ma. Nie wiem, po czyjej stronie powinienem stanąć. Jeśli wybiorę ją, zdradzę matkę. Jeśli matkę – stracę Ankę. A przecież miałem zbudować rodzinę, a nie balansować między ruinami.
Zaczęło się od zwykłej kolacji...
Tego wieczoru wszystko się zawaliło. Zaczęło się od zwykłej kolacji – mielony, ziemniaki, ogórek. Maja była marudna, Anka zmęczona, ja w napięciu. Ala jak zwykle nie mogła się powstrzymać.
– Znowu podsmażane ziemniaki? – skrzywiła się. – Dziecku to nie służy. Już widzę, że znów będzie płakać w nocy.
Anka odłożyła nóż i widelec z metalicznym szczękiem.
– To może ty ugotuj! Skoro wszystko robię źle, to sama zajmę się dzieckiem. Albo lepiej – zajmij się wszystkim, a ja się wynoszę!
– O, proszę bardzo. Tylko dokąd?! – prychnęła matka. – Do twoich rodziców? Tam nie ma nawet miejsca na łóżeczko.
– Do hotelu, do przyjaciółki, do piekła – wszystko jedno. Byle nie tutaj!
Zerwała się od stołu, poszła do pokoju, zaczęła wrzucać rzeczy do torby. Maja płakała. Ala mama nadal komentowała zza drzwi.
– Taka matka. Ucieka z dzieckiem, bo ktoś jej zwrócił uwagę!
Wszedłem do pokoju.
– Anka, poczekaj. Porozmawiajmy, proszę.
– Nie ma o czym. Albo wychodzimy razem, albo ja wychodzę sama. Wybieraj, Paweł.
Stałem jak głupek, z rękami w kieszeniach, jakby to były ramiona, które mogły ją zatrzymać. Nie ruszyłem się. Anka przeszła obok mnie z Mają na rękach, nie odwracając się. Drzwi trzasnęły tak głośno, że nawet ojciec podniósł wzrok znad talerza. Dom. Kiedyś to było słowo oznaczające bezpieczeństwo. Teraz brzmi jak wyrok. I najgorsze, że sam go na siebie podpisałem.
Miesiąc ciszy
Anki nie było już od ponad trzech tygodni. Dzwoniłem do niej codziennie przez pierwszy tydzień, potem co drugi dzień, w końcu przestałem. Nie odbierała. Przesyłała krótkie wiadomości o Mai – że zdrowa, że śpi, że wszystko w porządku. Ale o nas – ani słowa.
W domu panował dziwny spokój. Matka chodziła po mieszkaniu, jakby nic się nie stało. Gotowała, prasowała, czasem mówiła coś o pogodzie. Ojciec nadal milczał. I tylko ja siedziałem w tym cyrku, jak widz, który zapomniał wyjść po ostatnim akcie. W niedzielę ojciec pierwszy raz od dawna usiadł ze mną w kuchni. Bez słowa nalał mi herbaty.
– Synu… życie we dwoje to nie zawsze bajka – zaczął, jakby mówił coś bardzo ważnego.
– Tato, ja nie wiem, czy to jeszcze moje życie.
– Ale dom to dom. Zawsze można wrócić.
– Nie, tato. Dom to nie mury. To ludzie. A ja chyba wybrałem złe mury.
Popatrzył na mnie długo, jakby chciał coś jeszcze dodać. Ale tylko pokiwał głową.
Następnego dnia spakowałem torbę. Nie miałem gdzie pójść, ale wiedziałem, że nie mogę tu zostać.
– Wyjeżdżam – rzuciłem matce. – Poszukam czegoś. Sam.
Nie odpowiedziała. Tylko zamknęła się w sypialni. Ojciec przytrzymał mi drzwi. Patrzył, jak odchodzę. Może chciał iść za mną. Może już kiedyś to przeżył. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, gdzie jestem. Ale po raz pierwszy nie miałem też wątpliwości, że muszę iść.
Musiałem dorosnąć
Znalazłem je po kilku dniach – Ankę i Maję – w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Kawalerka. Łóżeczko stało tuż przy kuchence, a Anka wyglądała, jakby spała na stojąco. Kiedy otworzyła drzwi, przez chwilę patrzyła na mnie bez emocji. Potem po prostu odwróciła się i wróciła do środka.
– Chcesz wejść, to wejdź. Ale nie wiem, po co.
Usiadłem na brzegu rozkładanej sofy. Maja spała.
– Dlaczego dopiero teraz? – zapytała cicho.
– Bo musiałem dorosnąć – odpowiedziałem. I to nie było żadne puste zdanie. To była prawda, którą odkryłem, siedząc sam w pokoju dzieciństwa.
– I co teraz? – Anka spojrzała na mnie bez złudzeń. – Mamy znowu się łudzić?
– Nie wiem. Może. Ale chcę spróbować. Tylko… sam. Bez mamy za ścianą. Chcę się nauczyć być mężem. Nie synem.
Usiadła naprzeciwko mnie. Milczała długo.
– Nie wiem, czy jeszcze potrafię ci zaufać – powiedziała w końcu.
– W porządku. Nie musisz teraz. Ale ja zostanę, jeśli pozwolisz. I nie będę niczego żądał. Tylko chcę być z wami.
Z kuchni dobiegł cichy płacz Mai. Anka podniosła się bez słowa i poszła do niej. Zostałem sam. Ale tym razem – nie byłem już sam. Może tak właśnie wygląda początek. Nie od deklaracji, tylko od cichego „zobaczymy”.
Paweł, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój szwagier był jak borowik królewski, a mąż jak pieczarka z marketu. Na jednym grzybobraniu wszystko się zmieniło”
- „Chciałem kupić synowi dom i oddać firmę, a on pogardził wszystkim, bo nie chce żyć tak jak ja”
- „Nad grobem ojca słyszałem tylko krzyki mojej mamy i żony. Wreszcie nie wytrzymałem, bo ile można kłócić się o znicze”

