Reklama

Marek był moim mężem od ośmiu lat. Związek z nim przypominał powolne duszenie się w ciasnym pomieszczeniu. Niby nic dramatycznego się nie działo – nie bił mnie, nie zdradzał, nie wydawał nałogowo pieniędzy. Po prostu nie kochał. A jeśli kochał, to w sposób, którego nie potrafiłam zrozumieć. W jego oczach byłam elementem życia. Nie czułam się partnerką.

Reklama

Miałam tego dość

Przez lata powtarzałam sobie, że tak właśnie wygląda małżeństwo. Że to normalne, że z czasem namiętność mija i ludzie się zmieniają. Moja matka całe życie wmawiała mi, że kobieta bez męża jest nikim.

– Lepiej być nieszczęśliwą mężatką niż szczęśliwą rozwódką – mówiła.

Kiedy powiedziałam Markowi, że chcę rozwodu, tylko wzruszył ramionami. Jakby obwieszczałam, że zmieniam kolor ścian w sypialni.

– Rób, co chcesz – powiedział.

To był moment, w którym naprawdę poczułam, że podjęłam słuszną decyzję. Ale prawdziwe piekło miało się dopiero zacząć.

– Zwariowałaś?! – głos mojej matki przeszedł w krzyk, gdy tylko powiedziałam jej, że złożyłam papiery rozwodowe. – Co ty wyprawiasz?!

– Mamo, ja się w tym związku dusiłam.

– Dusiłaś?! – prychnęła. – Małżeństwo to nie bajka, trzeba umieć zacisnąć zęby. Myślałaś, że do końca życia będzie cię nosił na rękach? Ocknij się!

Krytykowała mnie

Wiedziałam, że tak będzie, a jednak gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że choć raz usłyszę od niej coś innego. Ale dla mojej matki liczyło się tylko to, co powiedzą inni.

– Ludzie będą gadać! Sąsiadka już i tak patrzy na mnie spod byka, a teraz dam jej powód! Zostaniesz sama, będziesz się tułać jak jakaś… – urwała, jakby nie znalazła wystarczająco obraźliwego słowa.

Mój oddech przyspieszył. Przez chwilę czułam się tak jak wtedy, gdy jako dziecko dostałam złą ocenę i bałam się wrócić do domu.

– Mamo, ja nie muszę nikomu niczego udowadniać – powiedziałam, ale mój głos zabrzmiał słabo.

– Oczywiście, że musisz! Ludzie patrzą i oceniają. Zresztą jak ty sobie wyobrażasz życie sama? Kredyt na mieszkanie, rachunki, wszystko na twojej głowie! A jak zachorujesz? Kto ci pomoże?

Miałam ochotę jej powiedzieć, że przez osiem lat małżeństwa i tak wszystko było na mojej głowie. Że Marek co najwyżej odkręcał słoiki i narzekał, gdy coś było nie tak. Ale nie powiedziałam, bo to nie miało sensu.

– Poradzę sobie – szepnęłam tylko.

W słuchawce zapadła cisza, ale czułam, że to cisza pełna gniewu. Moja matka nie znosiła, gdy ktoś robił coś po swojemu.

– Nie licz na moje wsparcie – powiedziała w końcu chłodno. – Skoro postanowiłaś zniszczyć sobie życie, to twój wybór.

Byli dociekliwi

Czułam się tak, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. Wiedziałam, że mama mnie nie poprze. Podjęłam dobrą decyzję. Musiałam w to wierzyć. Bo jeśli nie… to co mi zostanie?

Pierwsze dni po wyprowadzce były dziwne. Budziłam się w środku nocy, sięgając ręką w stronę pustej przestrzeni obok mnie. Wciąż łapałam się na tym, że robię zakupy dla dwojga. Ale potem przyszła ulga.

Zaczęłam zauważać rzeczy, które wcześniej mi umykały. Na przykład to, że mogę spać w poprzek łóżka i nikt nie będzie marudził. Że mogę jeść na obiad jajecznicę i nie słuchać ironicznych komentarzy. Że mogę tańczyć w kuchni przy głośnej muzyce i nikt nie przewróci oczami. W końcu poczułam, że oddycham.

Ale świat nie był tak łaskawy. Na urodzinach cioci Basi wszystko wyglądało normalnie, dopóki ktoś nie zapytał, jak tam Marek. Nagle zapadła cisza.

– No wiesz, myśleliśmy, że się wam jeszcze ułoży – zaczęła ostrożnie kuzynka.

– Niektóre kobiety za łatwo się poddają – dorzuciła ciotka.

– I co teraz? Sama siedzisz? – zapytała babcia. – Mówiłam, że tak będzie.

– A Marek? – dorzucił wujek. – Jak on to przeżywa?

Ach, no tak. Bo przecież najważniejsze, czy mój eksmąż radzi sobie z sytuacją, którą miał kompletnie gdzieś.

Nie spodziewałam się

Mama zachowywała się, jakbym przestała istnieć. Rozmawiałyśmy czasem przez telefon, ale nigdy nie pytała o mnie. Opowiadała tylko co ugotowała na obiad, jaką sukienkę kupiła na wyprzedaży i jakie nieszczęścia spotkały sąsiadkę. Nie byłam jej córką. Byłam jej porażką.

Któregoś wieczora stałam w kolejce w osiedlowym sklepie, trzymając w rękach paczkę mrożonych pierogów i butelkę wina.

– Karolina? – usłyszałam męski głos i obróciłam się.

W pierwszej chwili nie poznałam go. Uśmiechnięty, lekko zarośnięty. Dopiero po sekundzie zaskoczenia zdałam sobie sprawę, że to Tomek, znajomy jeszcze z czasów studiów.

– Tomek?! – wytrzeszczyłam oczy. – Ile to lat…

– Za dużo – roześmiał się. – A ty co tu robisz o tej godzinie?

Spojrzałam na swoją kolację dla samotnej kobiety i wzruszyłam ramionami.

– Standard. Klasyczny zestaw rozwódki: pierogi i wino – uśmiechnęłam się krzywo.

Tego wieczoru nie wróciłam do domu od razu. Poszliśmy na spacer. Śmialiśmy się, wspominaliśmy, a ja po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się normalnie. Zaczęliśmy się spotykać częściej. Nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań, bo bałam się, że jeśli zacznę czegoś chcieć, to wszystko się posypie.

Oczarował mnie

Tomek był inny niż Marek. Cierpliwy, ciepły, zainteresowany mną w sposób, do którego nie byłam przyzwyczajona. I właśnie wtedy zrobiłam największy błąd – powiedziałam o nim mamie.

– Mamo, spotkałam kogoś – rzuciłam przez telefon.

Zapadła cisza.

– Kogoś…? – powtórzyła, jakby to było niepojęte. – To jakiś rozwodnik, tak?

– Nie, Tomek nigdy nie był żonaty.

– Czyli na pewno tylko się zabawia – skwitowała gorzko. – Nie myśl, że to coś poważnego. Mężczyźni nie biorą na poważnie rozwódek.

Westchnęłam, czując, jak narasta we mnie frustracja.

– Mamo…

– Tylko się nie rozczaruj – przerwała mi ostro. – Bo cię wykorzysta i zostawi. A potem co? Nikt cię już nie zechce.

I wtedy coś we mnie pękło.

– A jeśli nawet?! – wybuchłam. – Mam nigdy już nikogo nie poznać, bo jestem skażona rozwodem?

Nie mogłam odmówić

W słuchawce znów zapadła cisza.

– Rób, co chcesz – powiedziała w końcu chłodno. – Ale nie licz, że to potrwa.

Po raz pierwszy zaczęłam wątpić, czy kiedykolwiek jeszcze się dogadamy.

Nie planowałam wychodzić za mąż ponownie. Zarzekałam się, że nigdy więcej nie założę białej sukni.

Oświadczyny Tomka były najpiękniejsze, jakie mogłam sobie wyobrazić. Żadnych sztucznych gestów, żadnych tłumów w restauracji. Po prostu wieczór we dwoje, on klękający przede mną w mieszkaniu, które zaczęliśmy dzielić, i trzy słowa, które brzmiały prawdziwie:

– Wyjdziesz za mnie?

Byłam kompletnie zaskoczona, ale szczęśliwa. W głębi duszy wiedziałam jednak, że jeden cień będzie wisiał nad tym wszystkim.

– Ślub? – powtórzyła matka, gdy jej o tym powiedziałam. – Drugi ślub? Karolina, czy ty w ogóle masz w sobie odrobinę wstydu?! Co ludzie powiedzą?!

Zacisnęłam pięści.

– Nie robię tego dla ludzi. Robię to dla siebie.

Prychnęła.

– Żeby potem znów się rozwodzić? Boże, co ja takiego zrobiłam, że mam taką córkę?!

Była nieugięta

Zamknęłam oczy, biorąc głęboki oddech.

– Mamo, to ważny dzień dla mnie i dla Tomka. Chciałabym, żebyś tam była.

Odpowiedziała mi cisza. Trwała tak długo, że pomyślałam, że się rozłączyła.

– Nie licz, że tam przyjdę – powiedziała w końcu zimnym głosem. – Nie chcę być częścią tej farsy.

Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że zmieni zdanie. Tomek widział, że jestem niespokojna, że co chwilę patrzę na drzwi kościoła.

– Jeśli chcesz, możemy jeszcze poczekać.

Pokręciłam głową i spojrzałam mu w oczy. W tych oczach było wszystko, czego mi brakowało przez osiem lat małżeństwa z Markiem – czułość, troska, prawdziwe uczucie. Nie. Nie będę czekać. Poszłam do ołtarza, mówiąc sobie, że to mój dzień. Że jestem szczęśliwa. I byłam.

Ale kiedy usiedliśmy przy stole weselnym, a ja zobaczyłam puste miejsce, coś ścisnęło mnie w środku. Naprawdę nie przyszła.

Karolina, 39 lat

Reklama

Czytaj także:
„Teściowej nie smakowały moje pączki. Pluła nimi przy całej rodzinie i śmiała się, że jestem niedojdą w kuchni”
„Po 50-tce mąż chciał bardzo świętować karnawał. Nie sądziłam, że bal przebierańców zrobi w naszym łóżku”
„Opiekowałam się chorą babcią Zosią. Rodzina myślała, że mam dobre serce, a mi chodziło tylko o jej kasę”

Reklama
Reklama
Reklama