„Moja matka od zawsze mną rządziła, bym żyła tak, jak ona chce. Nie pozwoliła mi dorosnąć, a teraz ma żale i pretensje”
„Kiedy w końcu przestał płakać, zaczęło się inne przedstawienie – kolki, prężenie się, tulenie, krótki sen i znów od nowa. A ja nawet nie zdążyłam umyć zębów. Mama przyszła jak zwykle bez pukania”.

Czasami mam wrażenie, że nie wiem, kim jestem. Zerkam w lustro i widzę kobietę z podkrążonymi oczami, w rozciągniętym T-shircie poplamionym mlekiem i włosami, które błagają o szampon.
Była przy mnie
Macierzyństwo nie przyszło do mnie jak objawienie. Przyszło z wrzaskiem, nocnymi pobudkami i dziwną samotnością, której nie spodziewałam się, mając przecież pomoc. Bo moja mama od dnia porodu przychodziła codziennie z kanapkami, z zupami w słoikach, ciepłymi radami. Gotowała, sprzątała, karmiła małego na moich oczach, a potem mówiła:
– A ty sobie połóż się, Marta. Musisz wypocząć.
Brzmiało to troskliwie. Tylko że kiedy próbowałam sama coś zrobić – podnieść małego, wykąpać go, założyć body – pojawiała się nagle obok mnie z dezaprobatą na twarzy. Zawsze robiła coś szybciej, pewniej i lepiej. Przynajmniej według niej. Nawet pokój dziecka pachniał jak jej. Ten sam płyn do płukania, którym pachniały moje ciuchy w dzieciństwie, ten sam balsam, którym smaruje swoje dłonie od dwudziestu lat.
Wtrącała się
Słyszałam jej głos nawet wtedy, kiedy jej nie było. Powtarzał mi się w głowie jak piosenka-pułapka: „Nie noś tyle, przedźwigasz się”. „Za moich czasów nie było tylu gadżetów”. „Musisz go wychować, niech popłacze, to mu przejdzie”. I nagle zrozumiałam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam sama z dzieckiem. Kiedy ostatnio zrobiłam coś po swojemu.
Ale jeszcze milczałam. Bo przecież mama pomaga, a ja jestem zmęczona i boję się, że bez niej sobie nie poradzę. Bo to przecież moja mama.
Tego dnia wszystko się sypało od rana. Młody nie spał już od czwartej. O piątej darł się jak opętany, a ja chodziłam z nim na rękach po pokoju, błagając w myślach, żeby usnął chociaż na pół godziny. Nic z tego. Kiedy w końcu przestał płakać, zaczęło się inne przedstawienie – kolki, prężenie się, tulenie, krótki sen i znów od nowa. A ja nawet nie zdążyłam umyć zębów. Mama przyszła jak zwykle bez pukania.
– Ty jeszcze w piżamie? No dobrze, ja ogarnę zupę, a ty może się wreszcie ogarnij. Dziecko też trzeba przebrać, przecież patrz, cały zgrzany.
Wszystko wiedziała lepiej
Zamknęłam oczy i policzyłam do pięciu. Miałam wrażenie, że nie mam już żadnej warstwy ochronnej między sobą a jej słowami. Były jak szpileczki. Z pozoru małe, ale wbijały się coraz głębiej.
– Zrobię to później – odpowiedziałam.
– Marta, przecież ty nic nie robisz. Cały dzień z nim siedzisz. Przecież to nie jest takie trudne – rzuciła.
Wzięłam głęboki wdech, potem drugi i wreszcie to powiedziałam.
– Mamo, możesz przestać wszystko poprawiać? To mój dom.
Zamarła na chwilę. Odłożyła krem na komodę, ale spojrzenie miała jak lód.
– Ja tylko chcę pomóc, nie przesadzaj.
– Nie potrzebuję pomocy, która mówi mi, że wszystko robię źle – odpowiedziałam już nieco głośniej, a głos mi się łamał.
– Za moich czasów nikt się nie mazgaił – burknęła, kręcąc głową i zbierając siatki.
Miałam jej dość
Stałam z dzieckiem na rękach, a serce waliło mi jak oszalałe. Mama podeszła do drzwi.
– Nie muszę tu być, skoro jestem tylko problemem – powiedziała chłodno i wyszła, zamykając drzwi tak, że cała framuga zadrżała.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem przewrażliwiona? Może faktycznie nic nie umiem, może powinnam się cieszyć, że ktoś mnie wyręcza? Ale w środku było coś, co nie dawało mi spokoju. Potrzebowałam miejsca, prawa do decyzji, prawa do bycia niedoskonałą. Do bycia matką po swojemu.
Mama przyszła następnego dnia o zwykłej porze, jakby nic się nie wydarzyło. Wparowała z tą samą torbą, i z tym samym tonem.
– Ugotowałam wam rosół. Zmęczona jesteś, co?
Nie odpowiedziałam. Wzięłam dziecko i przeszłam do drugiego pokoju. Było mi duszno. Przez cały dzień nie zamieniłyśmy więcej niż kilka zdań. Ona krzątała się po kuchni, ja siedziałam w ciszy z synem.
Postawiłam jej warunek
Wieczorem, kiedy mój syn był już wykąpany, nakarmiony i spał w łóżeczku, wyszłam z pokoju. Mama siedziała przy stole z filiżanką herbaty. Bez słowa zamknęłam za sobą drzwi i powiedziałam:
– Nie jestem tobą. Daj mi popełniać moje błędy.
Nie spojrzała na mnie. Kiwnęła głową i spuściła wzrok. Nie odpowiedziała nic. W tej ciszy było wszystko – zdziwienie, zawód, może żal, ale ja poczułam ulgę. Następnego dnia mama nie przyszła. W pierwszej chwili odetchnęłam, a potem coś ścisnęło mnie w środku. O jedenastej zaczęłam zerkać na telefon, o dwunastej wciąż było cicho. Dopiero po trzynastej zadzwonił domofon.
– Przyniosłam ci zupę. Mogę wejść? – usłyszałam jej głos.
Otworzyłam. Stała z garnkiem w dłoniach, spięta, ale bez tamtego chłodu. Spojrzałam na nią niepewnie.
– Tak… jasne.
Postawiła garnek na kuchence i zamiast rozpakowywać wszystko jak zazwyczaj, zapytała cicho:
– Potrzebujesz czegoś?
Pokręciłam głową. Ten dzień był trudny. Syn był marudny, ja niewyspana, pranie się nie zrobiło, obiad w połowie spalony. A jednak jakoś przetrwałam sama, bez nikogo, kto mi mówił, co robię źle.
Przejrzała na oczy
Po chwili ciszy zaczęłam mówić o tym, że było ciężko, ale że dałam radę i że nie wszystko zrobiłam dobrze, ale przynajmniej sama. Patrzyła na mnie uważnie, jakby pierwszy raz słyszała, że ja też mam swoje zdanie. W końcu powiedziałam:
– Chcę, żebyś była blisko. Ale na moich zasadach.
– Dobrze. Naucz mnie, jak to teraz działa.
To był mały krok. Może zbyt cichy, by nazwać go przełomem, ale wiedziałam już, że nie muszę się na wszystko zgadzać. Mama nie przestała być sobą. Nadal przynosiła zupę, czasem kupowała coś, czego nie potrzebowałam, czasem mówiła rzeczy, które mnie drażniły. Ale przestała wchodzić bez pytania, przestała poprawiać wszystko, co robiłam. Coraz częściej pytała, zamiast stwierdzać, coraz częściej siadała obok i po prostu była.
A ja w końcu zaczęłam oddychać. Już nie byłam tylko córką swojej matki, nie byłam też wyłącznie matką swojego dziecka. Zaczynałam być kobietą. Czasami, kiedy patrzyłam na syna śpiącego w łóżeczku, wyobrażałam sobie, że przyjdzie taki dzień, gdy on też będzie miał własne zdanie, własny dom, własne życie. I może wtedy usłyszę od niego te same słowa, które ja wypowiedziałam: „Nie jestem tobą”. Mam nadzieję, że wtedy po prostu przyniosę mu zupę i zapytam, czy mogę wejść.
Marta, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Od 5 lat teść codziennie skutecznie uprzykrza nam życie. Starzy ludzie naprawdę nie mają krzty współczucia dla innych”
- „Na urodziny dostałam od teściowej krem na zmarszczki. Chciała, żeby mi poszło w pięty, ale ja też umiem być złośliwa”
- „Po 11 latach razem mój mąż wciąż wolał mecz i telewizor, niż żonę i dziecko. Zrobiłam mu ostatni sprawdzian z życia”

