„Moja matka nie może przeżyć, że pracuję w sklepie. Nie rozumie, że nie zamierzam realizować jej niespełnionych ambicji”
„Telefon zadzwonił o siódmej trzydzieści. Zawsze dzwoni o tej porze. Mama wstaje wcześniej ode mnie, nawet jeśli nie idzie do pracy. Kiedyś odbierałam od razu, zaspana, z głową jeszcze na poduszce. Dzisiaj po raz pierwszy tylko spojrzałam na ekran. Nazwa kontaktu, której nie da się przeoczyć. I ten sam dźwięk, którego już nie mogłam słuchać”.

Pik. Pik. Pik — ten dźwięk znałam lepiej niż własne myśli. Towarzyszył mi przez osiem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu. Skaner przy kasie, niewzruszony i niezmienny, zawsze punktualny i zawsze za głośny, gdy bolała głowa. Stałam za ladą jak zwykle: w granatowym fartuchu, z plakietką „Joanna” przypiętą trochę krzywo, bo agrafka się rozgięła. Obserwowałam ludzi, którzy beznamiętnie przesuwali produkty po taśmie, wpatrzeni w ekrany telefonów, czasem nawet nie mówiąc ani słowa. Nie przeszkadzało mi to. Lubię ciszę. Zresztą, kiedy codzienność jest tak uporządkowana, trudno się w niej zgubić.
— Znowu ta sama herbata, Asia? — zapytała Paula, koleżanka z drugiej zmiany, siadając naprzeciwko mnie.
— A co, miałam nagle zostać smakoszką yerba mate? — Uśmiechnęłam się lekko.
— Nie no, tylko tak pytam — rzuciła. — Ty jesteś jak zegarek. Wszystko na czas, wszystko tak samo.
Wzruszyłam ramionami. Może i tak. Ale w tym wszystkim było coś kojącego. Wiedziałam, że nikt mnie tu nie ocenia. Że jak skończę zmianę, pójdę spacerkiem do domu, może po drodze kupię drożdżówkę z serem w tej piekarni, gdzie ekspedientka nie mówi zbyt wiele. Lubię, kiedy nikt się nie wtrąca.
Gdy siedziałam na przerwie, rozgrzewając dłonie kubkiem z herbatą, telefon zawibrował. Mama. Znowu. „Po co ty tak siedzisz na tej kasie?”, „Nie miałaś iść na studia?”, „Nie boisz się, że ci życie przeleci między palcami?” — te pytania znałam już na pamięć. Głos mamy w słuchawce był coraz bardziej napięty, jakby z każdym tygodniem trudniej było jej zaakceptować moje „tu i teraz”.
Czasem milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Bo co mam jej odpowiedzieć? Że jestem szczęśliwa? Nie jestem tak do końca, ale nie jestem też nieszczęśliwa. I to już coś. Tylko że ona tego nie rozumie.
— Zmarnujesz sobie życie — powiedziała mi przez telefon dwa dni temu z wyraźnym zawodem. Jakby widziała mnie gdzieś na dnie.
Milczałam wtedy. A ona zakończyła rozmowę słowami, które nie dawały mi spokoju od tamtej pory:
— Co ci z takiego życia?
Ja nie musiałam
Po wyjściu z pracy nie skręciłam w stronę domu. Buty obcierały mnie przy piętach, ale szłam dalej. Przed sobą miałam cel — kino w starym budynku, gdzie fotele trzeszczały, a popcorn pachniał zbyt intensywnie. Weszłam tam całkiem spontanicznie, wybrałam pierwszy film z repertuaru. Nie patrzyłam na tytuł. Kupiłam bilet, usiadłam w jednym z ostatnich rzędów i wtuliłam się w kurtkę, jakbym próbowała odciąć się od świata.
W sali było kilka osób, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. To było dobre miejsce. Przez te dwie godziny nikt niczego ode mnie nie chciał. Nie musiałam się uśmiechać, odpowiadać, tłumaczyć. Film płynął, ale prawie go nie widziałam. Zamiast tego patrzyłam na światła, cienie, na ruch dłoni aktorów. Myśli odpływały gdzie indziej. Później długo jeszcze chodziłam po mieście. Listopadowe wieczory miały w sobie coś miękkiego. Wilgoć osiadała na twarzy, światła przystanków odbijały się w kałużach, a ludzie mijali mnie bez słowa, zajęci swoimi telefonami, zakupami, rozmowami.
Każdy gdzieś pędził. Ja nie musiałam — i to właśnie było moje: ten spokój, to oderwanie, to bycie samą, ale nie samotną. Ulice były znajome, a mimo to miałam wrażenie, jakbym była gdzieś indziej. Jakby to nie był mój świat, tylko jakaś bezpieczna przestrzeń, gdzie nikt nie zapyta mnie, co planuję robić z życiem. Wróciłam późno. Mieszkanie było ciche, mama u siebie też już pewnie spała, bo nie dzwoniła. Weszłam do łazienki, umyłam twarz i spojrzałam w lustro. Przez chwilę się nie ruszałam, tylko patrzyłam na swoje odbicie.
— Z tego życia mam spokój — powiedziałam półgłosem. — I nikt mi go nie zabierze. — Uśmiechnęłam się krótko, trochę ironicznie. W tym odbiciu nie było nic niezwykłego, żadnej wielkiej siły. Byłam tylko ja: taka zwykła, jak każdego dnia, ale spokojna. – Nie każdemu musi się podobać — dodałam. — Ale to nie konkurs.
Odeszłam od lustra i zgasiłam światło.
Nie odebrałam
Telefon zadzwonił o siódmej trzydzieści. Zawsze dzwoni o tej porze. Mama wstaje wcześniej ode mnie, nawet jeśli nie idzie do pracy. Kiedyś odbierałam od razu, zaspana, z głową jeszcze na poduszce. Dzisiaj po raz pierwszy tylko spojrzałam na ekran. Nazwa kontaktu, której nie da się przeoczyć. I ten sam dźwięk, którego już nie mogłam słuchać. Nie odebrałam.
Leżałam bez ruchu, jakbym czekała, aż przestanie. Sygnał się urwał, ale zaraz znów zadzwonił. I znów. W końcu przestał. Zrobiło się cicho. Czułam napięcie w całym ciele, jakby coś miało się wydarzyć, a jednocześnie pojawiła się ulga. Pierwszy raz od dawna nikt niczego ode mnie nie chciał, o nic nie pytał, nie poprawiał. Wstałam, zrobiłam śniadanie, wyszłam do pracy.
W sklepie było jak zwykle. Ludzie stali w kolejkach, narzekali na ceny albo milczeli. Skaner pikał, a ja robiłam swoje. Na przerwie usiadłam obok Marty. Trzymała kanapkę zawiniętą w papier, ale nie jadła.
— Twoja mama znowu? — zapytała, patrząc na mój telefon leżący ekranem do dołu.
— Tak.
— Nie przejmuj się — mruknęła. — Każda z nas to przerabia.
Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że Marta rozumie więcej, niż mówi. Miała już swoje lata, dwoje dzieci, jedno dorosłe. Przeszła swoje i nie oceniała.
— Czasem człowiek nie ma już siły tłumaczyć — dodałam cicho.
— I nie musi. Nie wszystko da się wyjaśnić, nie wszystko trzeba.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy. Potem wróciłyśmy na salę. Po powrocie do domu znów spojrzałam na telefon. Dwa nieodebrane połączenia od mamy. Jeden SMS: „Chciałam tylko pogadać”. Schowałam telefon do szuflady.
Nie chcę żyć jak ty
Zastanawiałam się przez kilka dni. Nie chodziło o to, że się bałam — po prostu nie miałam już w sobie tej potrzeby, żeby wszystko wyjaśniać, usprawiedliwiać, łagodzić. Wiedziałam, że mama znowu zadzwoni, że będzie czekać. W końcu sama wybrałam moment. Był wieczór. W pokoju cicho, tylko szum kaloryfera. Spojrzałam na telefon, przytrzymałam palec na kontakcie i kliknęłam „zadzwoń”.
Odebrała od razu.
— No wreszcie — powiedziała, zanim zdążyłam się odezwać. — Myślałam, że coś się stało.
— Nic się nie stało — odpowiedziałam spokojnie.
— Asia, ja naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje. Nie możesz tak mnie ignorować. To niepoważne. Ty musisz coś w życiu osiągnąć.
— Ale ja już coś osiągnęłam — powiedziałam. — Spokój.
Zapadła cisza. Byłam pewna, że mama próbuje coś zrozumieć, tylko nie potrafi.
— To nie jest życie — powiedziała w końcu. — Siedzenie na kasie. Bez celu. Bez przyszłości.
— Dla ciebie może tak. Dla mnie nie.
— Ja po prostu się martwię — drążyła. — Chciałam, żebyś była kimś. Żebyś coś zrobiła. Miała lepsze życie niż ja.
— Wiem. Ale twoje lepsze życie to nie moje. Nie chcę żyć jak ty. I nie chcę ciągle udowadniać ci, że nie jestem porażką.
Znowu milczenie. Myślałam, że się rozłączy, że powie coś przykrego, ale nic takiego się nie wydarzyło.
— Nie dzwoń do mnie, żeby próbować mnie naprostować — powiedziałam jeszcze. — Dzwoń, jeśli chcesz mnie po prostu usłyszeć.
— Asiu...
— Dobranoc, mamo.
Rozłączyłam się.
Może się obraziła
Obudziłam się przed budzikiem. Czułam się trochę lżej, jakbym zdjęła z siebie coś, co od dawna mi ciążyło. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inne. Światło poranka wpadało przez zasłony jak zawsze, w kuchni stał ten sam chleb, ta sama herbata. Ale w środku miałam ciszę, którą trudno opisać. Taką prawdziwą, niewymuszoną.
W pracy było zwyczajnie. Marta opowiadała o synu, który znów nie odebrał paczki z paczkomatu, a Iza narzekała, że ktoś jej wcisnął stuzłotówkę z dziurką. Klienci jak zwykle — jedni uprzejmi, drudzy niecierpliwi. Praca jak praca, ale ja byłam spokojna. Nie czekałam na nic. Nie zastanawiałam się, czy ktoś coś powie, czy znowu zadzwoni. Wiedziałam, że nie muszę odbierać, jeśli nie chcę.
Na przerwie zjadłam kanapkę i uśmiechnęłam się sama do siebie. Bez powodu. Może dlatego, że nikt mi nie mówił, jaka mam być. Może dlatego, że nie musiałam się spieszyć.
Marta spojrzała na mnie z boku i zapytała:
— Coś się stało?
— Nie. Wszystko dobrze — odpowiedziałam. — Naprawdę dobrze.
— Tak wyglądasz. Dobrze. Spokojnie.
Kiwnęłam głową i dopiłam herbatę. Potem wróciłyśmy na salę. Po pracy nie szłam szybciej niż zwykle. W domu usiadłam z książką. Czytałam powoli, zdanie po zdaniu, jakbym znów uczyła się świata. I chyba tak właśnie było. Mama nie zadzwoniła ani nie napisała.
— Może się obraziła — powiedziałam do siebie. — Może myśli, że mnie tym ukarze. — Zamknęłam książkę, spojrzałam na zegarek. — A ja pierwszy raz od dawna czuję się wolna.
Miałam swoje miejsce
Noc była cicha. Zasłoniłam zasłony, zapaliłam małą lampkę i usiadłam przed lustrem. Patrzyłam na swoje odbicie, spokojne, niezdenerwowane, takie, jakie rzadko widywałam. Myśli przepływały leniwie, jakby chciały się zatrzymać, i w końcu mogłam je obserwować bez pośpiechu.
— Spokój nie oznacza pustki — powiedziałam cicho. — Oznacza, że nie muszę krzyczeć, żeby istnieć.
Codzienność była ta sama. Kasa w supermarkecie, taśma, piknięcia skanera, twarze klientów, herbata na przerwie. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko miało teraz inny smak. To ja decydowałam, co dla mnie ważne, co mnie porusza i co mnie uspokaja. Zadzwonił telefon. Mama. Spojrzałam na ekran i nie odebrałam. Nie z buntu, nie z złości — po prostu dlatego, że dziś byłam dla siebie najważniejsza.
— Odbiorę. Może jutro. A może za tydzień. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj mam siebie — pomyślałam, odkładając telefon na bok.
Zalała mnie ulga. Nikt nie przeszkadzał w mojej ciszy. Nikt nie wtrącał się w mój spokój. Mogłam siedzieć i oddychać, słuchać własnych myśli, czuć swoje tempo życia. W tym cichym zwycięstwie było coś, co trudno opisać. Położyłam się w łóżku, a świat zewnętrzny mógł czekać. Ja miałam swoje miejsce, swój czas i swój spokój. I nikt, naprawdę nikt, nie mógł mi go zabrać.
Joanna, 20 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „10 lat temu córka zerwała ze mną kontakt, ale jej sekret poznałam teraz. Co ze mnie za matka?”
- „Przez 20 lat wydawało mi się, że byłem królem życia. Obracałem milionami, ale nie doceniałem tego, co najważniejsze”
- „Miałam tylko ochotę na niezobowiązujący romans. A dziś mamy 2 dzieci, wspólne życie i piękny dom w Hiszpanii”

