Reklama

Mama zawsze mówiła, że jesteśmy jak siostry. Że nie potrzebujemy nikogo więcej, bo mamy siebie. Kiedy byłam mała, pasowało mi to. Uwielbiałam nasze wspólne wieczory z malinową herbatą i starymi filmami, te rozmowy do późna, kiedy szeptałyśmy pod kocem jak najlepsze przyjaciółki. Tylko że… z czasem ja przestałam być dzieckiem. A mama wcale nie chciała przestać być moją najlepszą przyjaciółką. I to zaczęło mnie przytłaczać.

Zaczęło się niewinnie. Codziennie prowadziłyśmy krótkie, telefoniczne rozmowy, która, jak mi się wydawało, nikomu nie szkodziły.

— Cześć, kotku. Wszystko w porządku? — zapytała któregoś razu, a w jej głosie było tyle czułości, że mimo wszystko zrobiło mi się ciepło na sercu.

— Tak, mamo — odparłam. — Dzisiaj kolokwium, potem może spotkam się z Markiem.

— Aha… — W jej głosie wybrzmiało niezadowolenie. — Znowu z tym Markiem? Myślałam, że dziś wieczorem zadzwonisz na dłużej.

Uśmiechnęłam się do telefonu. Tyle razy to od niej słyszałam.

— Zadzwonię jutro, obiecuję — rzuciłam. — Chyba nie masz nic przeciwko, że czasem chcę pogadać z kimś poza tobą?

Śmiała się. Zawsze się śmiała, ale jakoś tak… sztucznie.

— No jasne, że nie, kochanie — zapewniała. — Przecież nie chcę ci przeszkadzać. Wiem, że jestem tylko starą matką.

Na początku traktowałam to jak żart. Ale potem takie stwierdzenia powtarzały się coraz częściej. I coraz bardziej na serio.

Pamiętam pierwszy moment, kiedy poczułam ukłucie niepokoju. To był zwykły dzień: zaspałam na zajęcia, nie zdążyłam oddzwonić. W skrzynce miałam trzy wiadomości głosowe:

„Kochanie, nie odbierasz. Stało się coś? Już drugi raz dzisiaj próbuję. Martwię się…”.

„Wiem, że jesteś zajęta, ale może chociaż dasz znać, że żyjesz?”.

„Dobra, rozumiem. Nie masz czasu dla matki. Nie będę już przeszkadzać”.

Nie było w tym ani grama troski. Przez każdą z tych wiadomości przemawiała jednak potrzeba sprawowania kontroli. Nade mną.

Marek powiedział mi kiedyś: „Twoja mama chyba za bardzo się do ciebie przywiązała”. Ale on nic nie wiedział. Nie miał pojęcia o tych wszystkich latach, kiedy byłyśmy tylko we dwie. Nie wiedział, że dla niej jestem całym światem. Dosłownie. A ja… Zaczynałam się dusić.

Zamrugałam zaskoczona

To miał być zwykły, spokojny wieczór. Marek po raz pierwszy miał odwiedzić mamę. Trochę się denerwowałam — wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale łudziłam się, że może jakoś się dogadają. W końcu on był spokojny, uprzejmy, a ona przecież potrafiła być czarująca, kiedy tylko chciała. Zrobiła szarlotkę, postawiła świeże kwiaty na stole. Usiadła na kanapie i czekała, aż Marek wróci z samochodu, bo zapomniał prezentu, który kupiliśmy jej wspólnie – pachnącą świecę, taką, jak te, które lubiła.

Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, spojrzała na mnie jednak z miną, która nie zapowiadała nic dobrego.

— Nie rozumiem, co ty w nim widzisz — powiedziała nagle, jakby nie mogła się powstrzymać.

Zamrugałam zaskoczona.

— Mamo, naprawdę musimy teraz? — jęknęłam z wyrzutem.

– Tak, musimy — nie odpuszczała. — On do ciebie nie pasuje. Jest jakiś taki… nijaki.

— To nie jest twoja sprawa — powiedziałam, siląc się na spokój. — To mój związek.

— On cię ode mnie odciąga — stwierdziła. — I nie wmawiaj mi, że tak nie jest.

Chcę żyć swoim życiem — przyznałam. — Czy to takie dziwne?

Zmarszczyła brwi, ale nie wyglądała na zaskoczoną.

— A ja całe życie poświęciłam dla ciebie. — Zmrużyła oczy. — Wszystko oddałam. A teraz ty mnie zostawiasz dla chłopaka?

Wstałam. Czułam, jak robi mi się gorąco. Jak serce bije szybciej.

— Nie zostawiam cię — stwierdziłam. — Chcę tylko, żebyś pozwoliła mi dorosnąć.

— Dorosnąć? — prychnęła. — A kto ci robił herbatę, jak miałaś gorączkę? Kto nosił cię na rękach, kiedy miałaś zapalenie ucha? Kto siedział z tobą po nocach, kiedy miałaś koszmary?

— Ty, mamo. — Uśmiechnęłam się z trudem. — I jestem ci za to wdzięczna. Ale to nie znaczy, że jestem tylko twoja.

Spojrzała na mnie z takim żalem, że poczułam, jak coś się we mnie kurczy. Mimo to nie zamierzałam przepraszać. Nie tym razem.

W tym momencie Marek wszedł z powrotem do mieszkania. Spoglądał to na mnie, to na nią. Chyba czuł, że coś się wydarzyło, ale nie pytał o szczegóły. Wzięłam świecę z jego rąk, postawiłam ją na stole i powiedziałam cicho:

— Musimy już iść. Dzięki za kolację.

Nie odpowiedziała. Siedziała w ciszy, wpatrując się w okno. To chyba dlatego zamknęłam za sobą drzwi trochę mocniej, niż chciałam. Szliśmy z Markiem w milczeniu. W końcu to on odezwał się pierwszy:

— Wszystko w porządku?

Pokręciłam głową. Nie chciałam nic mówić. Jeszcze nie teraz. W środku buzowało we mnie wiele złych emocji. Byłam zła, zraniona, zawstydzona. Czułam się, jakbym zdradziła kogoś, komu byłam wszystko winna. A jednocześnie… pierwszy raz w życiu naprawdę miałam ochotę krzyczeć.

Tylko patrzyła

Od tamtego wieczoru unikałam rozmów z mamą. Nie oddzwaniałam od razu, nie odbierałam, gdy dzwoniła późno. Wysłałam tylko jedną wiadomość: „Potrzebuję trochę przestrzeni”. Jej to najwyraźniej nie wystarczyło.

Zaczęły przychodzić dziesiątki SMS-ów. Od „Martwię się, odezwij się, proszę” do „Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka niewdzięczna”. Marek próbował mnie wspierać, ale nie rozumiał dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiedział, jak bardzo mama była częścią mnie. Jak bardzo zależało mi na jej aprobacie. Kiedy powiedziałam mu, że chcę się wyprowadzić od mamy na dobre i zamieszkać z nim, tylko skinął głową. Myślał, że to naturalny etap dorastania. A dla mnie to był rodzaj buntu.

Zadzwoniłam do niej, żeby powiedzieć, że się wyprowadzam.

— Naprawdę chcesz mnie tak po prostu zostawić? — zapytała bez przywitania.

— Mamo, ja nie jestem twoją własnością — zauważyłam.

— Nie poznaję cię — syknęła. — Ten chłopak cię zmienił.

— To nie on mnie zmienił — stwierdziłam spokojnie. — To ja zaczęłam dorastać.

Nie odpowiedziała i zerwała połączenie.

Kiedy później, już w domu, pakowałam ostatni karton, podeszła do drzwi. Stała w szlafroku, bez makijażu, z rozczochranymi włosami. Nic nie mówiła, tylko patrzyła. Nie zapytała, dokąd idę. Nie powiedziała „zostań” . Po prostu odwróciła się i zamknęła drzwi.

Minęły dwa tygodnie. Czekałam. Co rano sprawdzałam telefon z nadzieją, że może dziś wyśle chociaż jedno słowo. Nie wysłała. Spróbowałam zadzwonić. Raz. Potem drugi. Odrzuciła po kilku sygnałach. Napisałam jeszcze krótką wiadomość: „Mamo, chciałam tylko porozmawiać”. Ta pozostała bez odpowiedzi.

Pojechałam pod jej dom, stanęłam na klatce, nacisnęłam domofon. Cisza. Z okna w kuchni sączyło się światło. Wiedziałam, że tam jest. Że słyszy. A jednak nie otworzyła. Wracałam do mieszkania Marka z uczuciem, którego nie umiałam nazwać. Choć wtedy wydawało mi się, że to smutek, tak naprawdę dopadła mnie bezsilność. Czułam się, jakbym została ukarana za coś, czego nie zrobiłam. Albo raczej za to, że odważyłam się żyć inaczej, niż ona chciała.

W głowie wciąż miałam jej słowa z tamtego wieczoru. W pamięć zapadło mi też jej spojrzenie, w którym był tylko chłód. Zaczynałam pojmować, że mama wcale nie milczała dlatego, że cierpiała. Ona robiła to z rozmysłem, żeby bolało mnie bardziej.

Zawahałam się

Spotkałam sąsiadkę mamy w sklepie. Starsza pani z pieskiem, zawsze rozmowna. Ucieszyła się na mój widok, ale zaraz zmarszczyła czoło.

— Twoja mama tak za tobą tęskni… — westchnęła. — Biedaczka mówi, że córka się jej wyrzekła. Sama została. Wszyscy ją zostawili.

Uśmiechnęłam się sztucznie i przytaknęłam, ale czułam, jak robi mi się gorąco. Wyszłam ze sklepu tylko z jednym jogurtem, a ręce mi się trzęsły. Po południu natomiast wsiadłam w tramwaj. Nie planowałam tego, ale dojechałam pod jej blok. Weszłam, zadzwoniłam do drzwi.

Otworzyła szybko. Nie spodziewałam się, że tak wygląda — chuda, zmęczona, w powyciąganym swetrze.

— Przyszłam, bo myślałam, że może... że się za mną stęskniłaś — zaczęłam nieśmiało.

Patrzyła na mnie chwilę bez słowa. Potem wzruszyła ramionami.

— Po co? — burknęła. — Żeby powiedzieć, że dobrze ci beze mnie?

— Nie — szepnęłam. — Żeby powiedzieć, że mimo wszystko cię kocham.

— Za późno. — Spojrzała na mnie z góry. — Już cię nie potrzebuję.

Zawahałam się. W głowie miałam tysiące odpowiedzi, ale żadna nie była właściwa. Zamknęła drzwi powoli, nie trzaskając. Stałam jeszcze chwilę, zanim zeszłam na dół. Wyszłam z budynku i dopiero wtedy się rozpłakałam. Ale pierwszy raz nie ze strachu ani poczucia winy. Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić.

Po prostu... rozstanie

Wieczorem powiedziałam Markowi, że stało się coś dziwnego. Nie rozumiałam tego do końca, ale po tej rozmowie z mamą poczułam spokój. Przez kilka dni nie sprawdzałam telefonu co godzinę. Nie patrzyłam na zdjęcia z dzieciństwa. Przestałam też się tłumaczyć, dlaczego nie jeżdżę do mamy, dlaczego nie mam z nią kontaktu. Nie próbowałam już niczego naprawiać. Zrozumiałam, że całe życie robiłam wszystko, żeby zasłużyć na jej miłość. Byłam lojalna, uważna, grzeczna. Nie pytałam o nic, nie stawiałam granic. A kiedy w końcu je postawiłam, w zamian dostałam tylko milczenie.

Tamten wieczór przyniósł koniec. Bez dramatów, bez ostatnich słów, bez krzyków. Po prostu... rozstanie. Każda z nas poszła w swoją stronę. I choć było w tym coś smutnego, to w jakiś sposób mnie wyzwoliło.

Siedziałam na łóżku z telefonem w dłoni. Patrzyłam na kontakt „Mama” i czułam, że coś się we mnie domyka. Nie było już potrzeby czekania, nie było lęku, nie było złości. Podjęłam decyzję i skasowałam numer. To nie był gest przeciwko niej, tylko dla mnie. Uznałam, że jeśli kiedyś się odezwie, mogę jej wysłuchać. Ale już nie wrócę do tego, co było. Nie będę tą samą córką, która przepraszała, że dorasta.

Odłożyłam telefon i poczułam coś, czego nie zaznałam od dawna: lekkość. Nie musiałam już nikogo zadowalać. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć z własnego życia. Miłość nie powinna przecież ranić. Nie powinna wzbudzać poczucia winy czy strachu. A jeśli to, co nas łączyło, naprawdę było miłością, to ja takiej miłości nie chcę. Teraz jestem wolna. I po raz pierwszy naprawdę jestem sobą.

Natalia, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama