„Moja mama niespodziewanie została influencerką. Zamiast gotować zupę, robiła głupie miny do kamery”
„Z dnia na dzień mama zaczęła dostawać wiadomości od firm kosmetycznych, sklepów z odzieżą, a nawet jednej księgarni. Najpierw myślałyśmy, że to jakiś żart. Potem przyszła pierwsza paczka – krem, maseczka, tonik i list: Zachwyceni Pani naturalnością, chcemy, by została Pani naszą ambasadorką. Mama siedziała przy stole jak ogłuszona, obracając w dłoniach słoiczek jak relikwię”.

Zaczęło się niewinnie – od zwykłej niedzieli, z tych, które ciągną się jak guma balonowa, a człowiek z nudów zaczyna czytać składy na etykietach szamponów. Mama siedziała na kanapie z pilotem w jednej ręce i herbatą w drugiej, gapiąc się w telewizor, który grał bardziej dla towarzystwa niż z potrzeby. Ja leżałam obok, przewijając bezmyślnie ekran telefonu. Nagle przyszła mi do głowy myśl – czemu by nie założyć jej konta na TikToku? Dla beki. Dla rozrywki. Dla... no właśnie, czego?
Na początku było tylko śmiesznie
Mama nie umiała dodać filmiku, nie wiedziała, gdzie się klika, żeby coś nagrać, więc robiłam to za nią. Ustawiałam telefon na kuchennym taborecie i wciskałam „nagrywaj”, a ona paplała, jak jej wyszło ciasto albo jakie promocje złapała w Biedronce. Miała w sobie coś ujmującego – szczerość, bezpretensjonalność i ten cudowny brak dystansu, którego czasem mi brakowało.
– Mamo, masz trzydzieści tysięcy wyświetleń! – powiedziałam z niedowierzaniem, patrząc na statystyki pod filmikiem o „życiu matki z osiedla”.
– Czy to dobrze? A to dużo? – spojrzała na mnie znad miski z mielonym mięsem.
– Jak na kogoś, kto tydzień temu myślał, że YouTube to sklep – bardzo dużo.
Zaczęłam pokazywać jej komentarze. „Ale super babka!”, „Chcę taką mamę!”, „Mówi, jak jest!”. Mama siedziała z oczami jak pięciozłotówki, nie do końca rozumiejąc, co właśnie się wydarzyło.
– Julia, ludzie to naprawdę oglądają? A to nie tylko ty i twoja koleżanka z uczelni?
– Nie, mamo. To cały internet.
Następnego dnia wzięła się poważnie do roboty. Przygotowała scenariusz do nowego filmiku – o tym, jak kobieta po czterdziestce powinna walczyć z „pierdołami dnia codziennego”.
– A teraz się mówi do kamery, tak? I że co, że te dziewczyny mnie będą oglądać?
– Nie tylko dziewczyny, mamo. Wszyscy. I to z podziwem.
Uśmiechnęła się wtedy pierwszy raz tak naprawdę szczerze. Trochę z dumy, trochę z zawstydzenia. Jakby przez te wyświetlenia zobaczyła siebie w nowym świetle. Jakby dotarło do niej, że świat może ją jeszcze słuchać.
Z dnia na dzień mama zaczęła dostawać wiadomości od firm kosmetycznych, sklepów z odzieżą, a nawet jednej księgarni. Najpierw myślałyśmy, że to jakiś żart. Potem przyszła pierwsza paczka – krem, maseczka, tonik i list: „Zachwyceni Pani naturalnością, chcemy, by została Pani naszą ambasadorką”. Mama siedziała przy stole jak ogłuszona, obracając w dłoniach słoiczek jak relikwię.
– Julia, oni mi to przysłali za darmo?
– Za darmo. I jeszcze chcą, żebyś to pokazała na filmiku.
– To chyba trzeba się umalować… Albo może nie? Jak myślisz?
Pół godziny później nagrywała swój pierwszy „unboxing”. W tle było słychać czajnik i radio grające na pół gwizdka, ale mama mówiła z takim entuzjazmem, że nawet ja się wciągnęłam.
Niedługo potem przyszła Ola. Spojrzała na stos paczek w korytarzu i skrzywiła się.
– Mamo, serio znowu paczka PR-owa?
– Ola, to tylko maseczki i mus do ciała.
– A Ty w ogóle kiedy ostatnio miałaś maseczkę?!
– Teraz mam wszystko. Z Internetu.
Ola nie skomentowała już nic więcej, tylko ostentacyjnie wyciągnęła laptopa i zaczęła klikać w tabelki. Tato natomiast śmiał się z całej sytuacji, dopóki nie zorientował się, że mama zaczyna zarabiać. Prawdziwe pieniądze.Przelewy, faktury, rozmowy z agencjami.
– Mariola, Ty to teraz bizneswoman jesteś?
– Można tak powiedzieć – odpowiedziała z uśmiechem, ale ja widziałam w jej oczach coś nowego. Iskrę. Charyzmę. A może po prostu... pewność siebie.
Obiad u nas zawsze był świętością
Nieważne, kto ile miał lat, pracy czy humoru – w niedzielę wszyscy siadaliśmy do stołu. Ale tamtego dnia od początku czuć było napięcie. Mama, zamiast gotować od rana, nagrywała filmik o tym, jak przygotować rosół bez glutaminianu. Tata się krzątał w kuchni, robiąc miny jakby coś mu śmierdziało.
– Mariola, ty to już tylko telefon i te głupie filmiki! – rzucił nagle, gdy podała na stół zupę.
– Rafał, to są moje pieniądze. I mój czas – odparła spokojnie, ale z zimną nutą w głosie.
– Kiedyś to piekłaś szarlotkę, a nie robiłaś tutoriale, jak się ją piecze!
– A kiedy ty ostatnio zapytałeś, jak się czuję?
Cisza spadła na nas jak nóż. Ola patrzyła w talerz, ja udawałam, że muszę coś sprawdzić na telefonie. Tato odłożył łyżkę i spojrzał na mamę.
– Ty już nie jesteś tą samą kobietą. Wszystko dla lajków, wyświetleń. Kiedyś byłaś tu, z nami.
– A może właśnie teraz jestem tu najbardziej, bo w końcu czuję, że żyję.
– Dla obcych ludzi? Dla Internetu?
– Nie. Dla siebie.
Zrobiło się cicho. Ola wstała od stołu pierwsza. Tato wyszedł na balkon. Mama siedziała jeszcze chwilę, po czym wzięła komórkę i nagrała stories: „Warto być sobą, nawet jeśli to komuś nie pasuje”.
Patrzyłam na nią i nie wiedziałam, czy bardziej mnie to wzrusza, czy przeraża.
Znalazłam ją na balkonie późnym wieczorem. Siedziała owinięta w koc, z kubkiem zimnej już herbaty. Ekran telefonu oświetlał jej twarz, a cienie pod oczami wyglądały jak narysowane kredką. Przez chwilę milczałam. Potem usiadłam obok.
– Wiesz, że tata nie miał racji, prawda?
– Może i miał – westchnęła. – Ale czy to coś zmienia?
– Dla niego jesteś tą samą kobietą, tylko... inną. I to go chyba przeraża.
Uśmiechnęła się smutno, nie odrywając wzroku od ciemności za oknem.
– Czułam się całe życie niewidzialna. A teraz ktoś w końcu słucha.
– Mamo, ja Cię zawsze słyszałam. Tylko nie wiedziałam, że masz tyle do powiedzenia.
– Sama nie wiedziałam, dopóki nie zaczęłam mówić.
Było w tej chwili coś rozdzierającego i pięknego jednocześnie. Patrzyłam na swoją matkę – kobietę, która zawsze była gdzieś „obok”, między obiadem a praniem, która zniknęła w rutynie i ciszy. A teraz? Stała się osobą, którą ludzie cytują, komentują, lajkują. I to nie był przypadek.
To było coś więcej
– Myślisz, że jeszcze się ogarniemy jako rodzina? – zapytałam cicho.
– Nie wiem. Ale pierwszy raz w życiu robię coś, co naprawdę jest moje.
– A ja pierwszy raz widzę cię taką… silną.
Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Potem położyła głowę na moim ramieniu.
– Dzięki, że mnie nauczyłaś przewijać tym palcem. Bez tego dalej bym tylko kisiła ogórki.
Mariola z klatki 4B, kobieta od mielonych i skrzynek po jabłkach, stała się... celebrytką. A może lepiej: lokalną legendą. Dzieci z osiedla wołały „TikTokowa ciocia Mariola!”, sąsiadki prosiły o porady do pielęgnacji storczyków, a sklepowa z Żabki pytała, jak to się robi, żeby „tak się wybić”.
– To Twoja mama? – zapytała mnie kiedyś dziewczyna z uczelni, pokazując mi telefon z jej filmikiem.
– Tak. TikTokowa królowa klusek i kremu Nivea.
– Zawsze była taka?
Zawahałam się.
– Nie. Ale chyba zawsze chciała być.
Wchodziłyśmy do sklepu i usłyszałam, jak ekspedientka mówi do drugiej:
– To ta Mariola, co ją ostatnio na galę influencerów zaprosili.
Mama zachowała się jak rasowa gwiazda – skinęła głową, uśmiechnęła się i zapłaciła BLIK-iem, jakby od zawsze to robiła. A przecież jeszcze pół roku temu nie wiedziała, jak się odblokowuje ekran.
Wieczorami siedziała teraz przy komputerze, przeglądała oferty współprac, planowała treści. Kiedyś opowiadała mi o nowym płynie do mycia podłóg. Dziś – o briefach, feedzie i engagement rate.
Czasem tęskniłam za tamtą starą wersją mamy
Tą w dresie, z wałkami na głowie i ciastem drożdżowym na parapecie. Ale wiedziałam też, że ona dalej gdzieś tam jest – tylko teraz w wersji HD, z hashtagiem i tysiącami serduszek.
Siedziałam sama w kuchni. Mama była na evencie. „Panel o autentyczności w mediach społecznościowych” – brzmiało to poważnie, a ja nawet nie wiedziałam, w co się ubrać na taką okazję, więc nie pojechałam. Przeglądałam jej konto na TikToku, przewijając filmik za filmikiem. Uśmiechała się z ekranu, tańczyła, gotowała, mówiła o życiu, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem.
Zatrzymałam się na jednym nagraniu. Siedziała na kanapie, w szlafroku, bez makijażu.
– Czasem się boję, że wrócę do tej wersji siebie, która tylko słuchała, co inni mają do powiedzenia – mówiła do kamery. – Ale potem przypominam sobie, że nie jestem już tylko tłem.
Zakręciło mi się coś w gardle. Może właśnie o to w tym wszystkim chodziło.
Tata zaakceptował sytuację po swojemu – milcząco, z rezygnacją. Nie wspierał, nie krytykował. Czasem tylko komentował: „No i co, znowu do telewizji jedziesz?”. Ola się wycofała – nieobecna na rodzinnych obiadach, jakby nie chciała patrzeć na tę wersję mamy. A ja? Ja po prostu byłam. Obok.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ucząc mamę tych wszystkich gestów palcem po ekranie. Czasem czuję, że ją uwolniłam – a czasem, że wypchnęłam z naszego świata w zupełnie inny. Taki, w którym coraz mniej dla mnie miejsca.
Ale może właśnie na tym polega dorosłość. Dać komuś przestrzeń. Nawet jeśli potem zabraknie cię w kadrze.
Kiedy wróciła, pachniała drogimi perfumami. Spojrzała na mnie i rzuciła:
– Julia... a może dzisiaj Ty nagramy razem coś?
Uśmiechnęłam się, choć nie odpowiedziałam od razu. Może jeszcze nie teraz. Ale kiedyś – na pewno.
Julia, 26 lat
Czytaj także:
- „Pojechałam na majówkę bez męża i przeżyłam romantyczną przygodę. Nigdy mu nie powiem o tym, co zrobiłam”
- „Wiedziałam, że teściowa mnie nie lubi. Ale to, co zrobiła przy moim dziecku, to był cios poniżej pasa”
- „Nie szukałam faceta z wypchanym portfelem, ale z dobrym sercem. To trudniejsze niż wygrana w totka”

