„Syn przyprowadził do domu wypacykowaną paniusię. Cokolwiek podstawię jej pod buzie, to wybredna lala kręci nosem”
„Dla mnie truskawki to więcej niż owoc – to wspomnienia, to miłość do rodziny. A ona jakby celowo to lekceważyła. Kilka lat mieszkała w Paryżu i naprawdę zrobił się z niej typowy francuski piesek. Nie mogłam tego znieść. Bo polskie to gorsze?! Między nami od początku coś zgrzytało, chociaż starałam się być dobrą teściową. Ale przez te truskawki... zbudował się między nami mur”.

- Redakcja
Odkąd przeszłam na emeryturę, dni toczyły się spokojnym rytmem. Rano kawa, potem ogródek – podlewanie pomidorów, wyrywanie chwastów, a po południu coś słodkiego, najlepiej z truskawkami. Bo truskawki... to smak mojego dzieciństwa. Moja mama robiła z nich kompoty i ciasta, a ja przejęłam tę tradycję. Dlatego tak bardzo bolało mnie, kiedy Maja – żona mojego młodszego syna, Janka – zawsze odmawiała, gdy podawałam truskawkowy deser. Zawsze. Bez wyjątku.
Próbowałam nie brać tego do siebie
Ale nie umiałam. Dla mnie truskawki to więcej niż owoc – to wspomnienia, to miłość do rodziny. A ona jakby celowo to lekceważyła. Kilka lat mieszkała w Paryżu i naprawdę zrobił się z niej typowy francuski piesek. Nie mogłam tego znieść. Bo polskie to gorsze?!
Między nami od początku coś zgrzytało, chociaż starałam się być dobrą teściową. Ale przez te truskawki... zbudował się między nami mur. I nie umiałam go przeskoczyć.
Urodziny Oli, mojej wnuczki, były okazją do spotkania całej rodziny. Jak zwykle przygotowałam stół, który uginał się od jedzenia, a na samym środku – moje popisowe ciasto truskawkowe. Biszkopt, lekka masa i świeże owoce – wszystko wyglądało jak z obrazka.
– No, no, znowu się postarałaś – pochwalił mnie starszy syn, Wojtek, wbijając widelec w sernik.
– Starałam się – odpowiedziałam z uśmiechem, spoglądając na Maję, która w tym czasie przekładała kawałki ciasta na talerze, omijając moje truskawkowe.
– Może spróbujesz chociaż kawałeczek? – zaproponowałam łagodnie, podsuwając jej talerz.
– Dziękuję, nie jem truskawek – rzuciła jak zawsze chłodno i odwróciła wzrok.
Coś we mnie pękło.
– No tak, rozumiem. Może i w Paryżu są lepsze truskawki, ale tu się je to, co się dostaje – palnęłam, nie mogąc się powstrzymać.
Zrobiło się cicho. Maja spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Janek spojrzał na żonę, potem na mnie, ale nic nie powiedział.
– Mamo… – zaczął w końcu, lecz zamilkł.
– Nic się nie stało – odpowiedziała Maja lodowatym tonem i wstała od stołu.
Wszyscy patrzyli w talerze, udając, że nic się nie wydarzyło.
Kilka dni po urodzinach Oli zaprosiłam na kawę Dorotę, żonę Wojtka. Lubiłam z nią rozmawiać – była ciepła i bezpośrednia. Siedziałyśmy na tarasie, popijałyśmy kawę i jadłyśmy kruche ciasteczka z orzechami, kiedy z jej ust padło zdanie, które sprawiło, że czas się zatrzymał.
– A wiesz, że Maja ma silną alergię na truskawki? Myślałam, że to wiecie...
Zamarłam. Przestałam przeżuwać. Patrzyłam na nią, jakby właśnie powiedziała, że Maja jest kosmitką.
– Co takiego? – wydukałam w końcu. – Alergię?
– Tak. Raz, jeszcze przed ślubem z Jankiem, dostała takiej wysypki po truskawkach, że wylądowała na pogotowiu. Unika ich jak ognia. Janek ci nie mówił?
– Nie... – szepnęłam. – Nigdy.
Dorota ugryzła się w język, jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo. Ale już było za późno. Siedziałam jak wmurowana, a w głowie kotłowały mi się wszystkie te sytuacje, kiedy złośliwie komentowałam odmowę Mai. Z każdym wspomnieniem było mi coraz bardziej wstyd.
Tej nocy nie zmrużyłam oka
Leżałam i gapiłam się w sufit, przeżywając wszystko od nowa.
– Maja… – wyszeptałam do ciemności. – Boże, przepraszam.
Ale przepraszać w myślach to za mało.
Zaczęłam omijać truskawki. W sklepie mijałam je z opuszczoną głową, jakbym popełniła zbrodnię. Na działce patrzyłam na krzaczki, które pielęgnowałam przez lata, i czułam się tak, jakbym zawiodła samą siebie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Maja po prostu nie może ich jeść. Że nie chodziło o złośliwość, tylko o strach. A ja ten strach wyśmiewałam.
Zasiadłam wieczorem z laptopem, wpisałam „desery bez owoców jagodowych”, potem „co zamiast truskawek na rodzinne spotkanie”. Przewijałam przepisy, aż w końcu wpadło mi w oko ciasto marchewkowe z orzechami i kremem śmietankowym. Wyszło miękkie, pachnące cynamonem. Próbując pierwszy kawałek, myślałam tylko o tym, czy Maja go zje.
W niedzielę stół był jak zawsze pełen. Rosół, zrazy, buraczki. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, tylko ja nerwowo spoglądałam na strefę deserową. Kiedy Janek pokroił ciasto i rozdał wszystkim po kawałku, patrzyłam tylko na Maję.
– O, coś nowego – powiedział Janek, biorąc kęs.
– Trochę eksperymentowałam – uśmiechnęłam się sztucznie, w środku drżąc jak liść.
Maja wzięła widelec, odłamała odrobinę. Zawahała się, a potem włożyła do ust.
– Pyszne ciasto, mamo! – powiedziała po chwili.
Zamarłam. Spojrzałam na nią, a ona odwzajemniła spojrzenie – spokojne, jakby chciała powiedzieć: „Widzę, że się starasz”. Dorota, jakby wiedziała, o co chodzi, posłała mi lekki uśmiech.
– Cieszę się, że smakuje – odparłam cicho.
Po raz pierwszy od lat nie czułam się jak obca przy własnym stole. Coś się zmieniło. Nie wiedziałam jeszcze co, ale to było jak pierwszy promień słońca po długiej zimie. Może mały gest, inny smak – ale to wystarczyło, żeby zacząć kruszyć ten mur. Truskawkowy mur.
Tydzień później, zupełnie impulsywnie, zaprosiłam Maję na wspólne pieczenie. Wiedziałam, że może odmówić, więc przygotowałam się na każdą reakcję.
– Maju, może... może upiekłybyśmy razem jakieś ciasto? – zapytałam, stojąc w progu salonu, gdzie siedziała z Olą.
Zerknęła na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
– Razem? – powtórzyła. – No... dobrze. Czemu nie?
Przyniosłam fartuchy, zaczęłyśmy razem szykować składniki. Trochę niezręcznie, jak dwie obce kobiety w ciasnej kuchni.
– Lubiłaś piec jako dziecko? – zagadnęłam, mieszając masło z cukrem.
– Rzadko. Moja mama nie pozwalała mi na wiele w kuchni. Bała się bałaganu. – Maja wzruszyła ramionami. – A potem... już się nie próbowałam zbliżać.
– Szkoda. – Uśmiechnęłam się. – Dobrze ci idzie. Trzymasz mikser pewniej niż ja.
Zachichotała. Potem, zupełnie naturalnie, podeszła i poprawiła mi fartuch, który zsunął się z ramienia. Ten gest był prosty, ale poczułam go w środku. Ciepły, nieoczekiwany.
Nie mówiłyśmy już wiele, ale to nie było potrzebne. Wystarczyło, że piekłyśmy razem. Że przestałyśmy udawać, że wszystko między nami jest obojętne. Bo już nie było.
Zbliżały się imieniny Janka
Postanowiłam przygotować tort – nie klasyczny, nie truskawkowy, tylko coś zupełnie nowego. Krem pomarańczowy, beza, lekka nuta wanilii. Długo eksperymentowałam, zanim uznałam, że to „to”. Włożyłam w ten tort coś więcej niż umiejętności – włożyłam intencję.
Goście pojawili się punktualnie. Dom znów wypełnił się śmiechem, rozmowami i zapachem domowego jedzenia. Gdy wyjęłam tort, wszyscy zamilkli na moment.
– Coś ty tu zmalowała, mamo? – zaśmiał się Janek.
– Niespodzianka. Zobaczymy, czy zjesz bez narzekania – rzuciłam z udawaną surowością.
– Wygląda pięknie – powiedziała cicho Maja, spoglądając na deser.
Podczas toastu spojrzałam na nich oboje. Janek obejmował Maję, a ona lekko oparła głowę na jego ramieniu. Przez moment miałam wrażenie, że patrzę na nich po raz pierwszy naprawdę – bez żalu, bez urazy.
Po kolacji, gdy wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, Maja podeszła do mnie. Stanęła blisko, niemal dotykając ramieniem mojego.
– Dziękuję – powiedziała cicho. – Za wszystko.
Nie odpowiedziałam od razu. Tylko skinęłam głową i uśmiechnęłam się, czując w sobie coś rzadkiego: spokój. Taki, którego nie czułam od lat.
Może nie zostanę „idealną” teściową. Ale może, chociaż trochę, będę jej bliska.
Patrząc dziś z perspektywy czasu, widzę, jak łatwo było mi ocenić, zanim spróbowałam zrozumieć. A przecież to nie truskawki były winne, tylko moje własne oczekiwania. Chciałam, żeby wszystko wyglądało jak dawniej – obiady, rozmowy, nawet desery. Ale ludzie się zmieniają. Rodzina się zmienia. Ja też.
Przyznaję się przed sobą do dumy, do tej potrzeby bycia zawsze tą, która wie lepiej. I do tego, że nie chciałam ustąpić, choć powinnam. Ale też przyznaję – można się zmienić. Nawet mając ponad sześćdziesiąt lat. Nawet będąc teściową, która piekła tylko jedno ciasto i znała tylko jeden sposób.
Dziś piekę różne rzeczy. Marchewkowe, cytrynowe, z kremem orzechowym. I piekę z sercem, a nie z przyzwyczajenia. Może nie będzie już truskawek w moich ciastach, ale pojawiło się coś lepszego: przestrzeń na drugiego człowieka.
Maja nie stała się nagle moją przyjaciółką. Ale nie musi. Wystarczy, że przestałyśmy być dla siebie przeszkodą. A to, jak się okazuje, zaczyna się od najprostszych gestów. Czasem nawet od ciasta bez truskawek.
Aniela, 67 lat
Czytaj także:
- „Teściowa podarowała nam działkę pod budowę domu. Później okazało się, co naprawdę podpisaliśmy”
- „Myślałam, że teściowa mi pomaga. Gdy zajrzałam do pokoju dzieci, odkryłam, co robi za moimi plecami”
- „Teściowa została wdową, ale nie widać po niej żałoby. Zamiast czarnych sukienek zakłada czerwone szpilki”

