Reklama

Pracowałam jako kasjerka, potem awansowałam na kierowniczkę sklepu, w końcu zostałam właścicielką osiedlowego warzywniaka. Marta zawsze była moją motywacją. Zasłużyła na wszystko, co najlepsze. Dlatego płaciłam za jej korepetycje, angielski, tenis, obozy matematyczne. Miała mieć to, czego ja nie miałam. Dostała się na SGH, potem pracowała w dużej firmie doradczej. Czasem mówiła, że praca ją „wypala”, ale myślałam, że to tylko taki etap. Aż pewnego dnia oznajmiła mi, że rzuca wszystko i jedzie szukać sensu życia. Nie powstrzymałam jej. A dziś… dziś patrzę na nią i nie wiem, co mam powiedzieć.

Złapałam się za czoło

– Jak to rzuciłaś? – zapytałam, z trudem odkładając nóż do obierania ziemniaków. – Co ty wygadujesz?

– Mamo, nie martw się, wszystko przemyślane – odpowiedziała lekko, jakby mówiła o zmianie koloru paznokci. – Już dłużej nie mogłam tam pracować. Duszę się tam. Wstaję rano i nie wiem, po co. Wchodzę do biura i udaję, że mnie to obchodzi.

– Przecież dopiero co mówiłaś, że awans ci się szykuje, że klient z Londynu był zadowolony…

– No był. I co z tego? Czy to mnie uszczęśliwia? Czy to daje mi jakieś poczucie sensu? Mam 29 lat i… czuję się, jakbym miała 50. Mamo, tam wszystko jest o kasie. Kto więcej zarobi, kto szybciej przeliczy, kto kogo wyprzedzi. A ja… nie chcę brać udziału w tym wyścigu.

Usiadłam powoli na krześle. Złapałam się za czoło. Wszystko we mnie kipiało.

– I co teraz? Masz jakiś plan? Coś konkretnego?

– Tak. Jadę na wolontariat do Portugalii. Prowadzić zajęcia dla dzieciaków. A potem może do Indii. Albo Nepalu. Chcę poznać świat, ludzi. Chcę zrozumieć, po co żyję.

Mówiła to wszystko z takim przekonaniem, że aż mi łzy napłynęły do oczu. To nie były łzy wzruszenia. Moja córka właśnie zrezygnowała z życia, które tak ciężko jej wywalczyłam.

Martwiłam się o nią

Marta zadzwoniła po trzech miesiącach. Odbierałam z bijącym sercem.

– Cześć, mamo!

– Martusia, Boże… w końcu! Jak ty tam? Żyjesz?

– Żyję, mamo. I czuję, że po raz pierwszy od dawna naprawdę żyję.

– Dziecko, ale ty sobie zdajesz sprawę, że twoje oszczędności się kończą? Z czego ty tam żyjesz?

– Mam pokój w zamian za pracę w ośrodku. Uczę dzieciaki angielskiego, organizuję zajęcia, czasem pomagam w kuchni. Wiesz, wczoraj jedno dziecko przytuliło mnie tak mocno, że się popłakałam…

– To piękne, ale ty nie jesteś opiekunką. Skończyłaś studia ekonomiczne. Masz doświadczenie w doradztwie strategicznym! Przecież…

– Mamo, tu czuję sens to, co robię. Każdy dzień coś znaczy.

– A co będzie za pół roku? Gdzie pójdziesz? Co zrobisz?

– Nie wiem. Może pojadę dalej. Może zostanę. Nie planuję, uczę się być tu i teraz.

Zamilkłam.

– A może wrócisz? Przejmiesz po mnie sklep. Wiesz, też mam już swoje lata...

– Nie wracam. Jeszcze nie.

– A jak zabraknie ci na bilet powrotny?

– To wtedy do ciebie zadzwonię. Spokojnie, jeszcze mam trochę euro.

Westchnęłam. Boże, jakie to dziecko jest uparte. A ja? Ja mogłam tylko słuchać.

Uśmiechnęłam się kwaśno

Na imieninach u Krystyny zebrała się cała rodzina. Kuzynki, ciotki, dawne sąsiadki. I oczywiście pojawiły się pytania.

– A Marta? Co tam u niej? – zagadnęła Grażyna, siostra mojego byłego szwagra. – Słyszałam, że rzuciła pracę?

– Tak, postanowiła zrobić sobie przerwę. Trochę odpocząć, znaleźć siebie – próbowałam mówić spokojnie, choć serce zaczynało walić.

– Znaleźć siebie? – powtórzyła Ewelina, koleżanka Krystyny. – A to ona się gdzieś zgubiła?

Śmiechy. Uśmiechnęłam się kwaśno.

– Pracuje teraz z dziećmi w Portugalii. Wolontariat.

– Wolontariat? To znaczy za darmo? – dopytywała Grażyna, jakby nie dowierzała.

– Tak. Dostaje dach nad głową i wyżywienie. Mówi, że to najpiękniejsze, co w życiu robiła.

– Przecież ona miała tak dobrą pracę… U nas w biurze to każda by się zamieniła – dodała Krysia, zerkając na mnie z mieszaniną litości i wyższości.

– Każdy ma swoją drogę – powiedziałam cicho, dusząc w sobie żal. – Marta chce czegoś innego.

– Czego innego niż pieniądze? – mruknęła Grażyna. – Mój syn też kiedyś chciał być poetą. A teraz pracuje w banku i wie, że życie to nie bajka.

– Może właśnie dlatego Marta szuka czegoś prawdziwego… – próbowałam bronić córki, ale głos mi się łamał.

Wróciłam do domu zmęczona, z bólem głowy.

Serce mi pękło

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Numer portugalski.

– Mamo?

Marta brzmiała inaczej. Ciszej. Jakby coś w niej pękło.

– Martusia? Co się stało?

Potrzebuję pomocy.

Usiadłam, ściskając telefon tak mocno, że aż zdrętwiała mi ręka.

– Mów. Co się dzieje?

– Skończył się projekt. Wolontariat miał trwać do czerwca, a oni nie mają już funduszy na kontynuację. Musiałam się wyprowadzić. Mieszkam teraz u znajomej na kanapie. Szukam czegoś, ale wiesz… z moim CV to nie takie proste.

– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś wcześniej?

Nie chciałam cię martwić. Myślałam, że sobie poradzę.

– Masz na jedzenie?

– Jeszcze trochę mi zostało. Mamo... pierwszy raz od dawna się boję.

Serce mi pękło. Przestałam być zła. Zostawała tylko miłość. I matczyna bezsilność.

– Wracaj do domu. Prześpisz się, zjesz coś porządnego. Pomyślisz, co dalej. Nie musisz nikomu nic udowadniać.

– Boję się, że wrócę i już nie wyjadę…

– Może to i dobrze? Może właśnie czas przestać uciekać?

Zamilkła. Słyszałam jej cichy oddech po drugiej stronie.

– Przemyślę to. Obiecuję.

– Czekam na ciebie. Z rosołem i ciepłym łóżkiem.

– Dzięki, mamo…

Odłożyłam telefon i długo patrzyłam w ciemność. Pierwszy raz od miesięcy… poczułam, że może jeszcze nie wszystko stracone.

Objęłam ją bez słowa

Wróciła w środku tygodnia. Bez zapowiedzi. W drzwiach stanęła z plecakiem, opaloną twarzą i nieco przygarbionymi ramionami.

– Mamo… – powiedziała tylko.

Objęłam ją bez słowa. Usiadłyśmy w kuchni. Postawiłam przed nią talerz rosołu. Jadła powoli, cicho.

– Długo zostaniesz?

– Nie wiem. Może… trochę dłużej. Potrzebuję przerwy. I… może pracy. Jakiejkolwiek.

Warzywniak nadal stoi. Klienci mnie pytają, kiedy wrócisz – uśmiechnęłam się.

– Myślisz, że potrafiłabym znowu stanąć za ladą?

Myślę, że potrafisz wszystko. Tylko musisz chcieć.

Zamilkła. Patrzyła w okno.

– Mamo… tam, w Portugalii, poznałam kobietę. Miała 54 lata. Pracowała jako menadżerka przez trzy dekady. A potem rzuciła wszystko i zaczęła szyć ubrania z odzysku. I pierwszy raz w życiu była szczęśliwa.

– A ty? Byłaś tam szczęśliwa?

– Przez chwilę tak. Jednak szczęście, mamo… ono jest jak słońce. Czasem grzeje, czasem znika. Myślałam, że znajdę swoje powołanie. Im dłużej szukałam, tym bardziej czułam, że uciekam.

Nie trzeba jechać do Indii, żeby zrozumieć siebie.

– Wiem. Nie jestem już tą samą Martą, co kiedyś.

Popłakała się. Ja też. Po raz pierwszy od dawna płakałyśmy razem. Z ulgi.

Musi zacząć od nowa

Minęło osiem miesięcy, odkąd Marta wróciła. Nie zaczęła nowej kariery, nie kupiła mieszkania, nie napisała książki o podróżach i duchowym przebudzeniu. Zaczęła od pomagania mi w sklepie, potem dorabiała jako korepetytorka angielskiego. Czasem prowadzi zajęcia w domu kultury. Żyje skromnie. I nadal nie wie, co dalej.

– Myślisz, że zmarnowałam te lata? – zapytała mnie niedawno, kiedy siedziałyśmy na tarasie z herbatą.

– Myślę, że zrobiłaś to, co musiałaś. Choćby po to, żeby się przekonać, że nie musisz.

– A jak ludzie patrzą na mnie jak na nieudacznicę?

– Ludzie zawsze będą patrzeć. Tylko że to ty musisz się sobie podobać.

Uśmiechnęła się.

– Myślałam, że znajdę sens w jakiejś wielkiej misji. A teraz widzę… że może sens jest w tym, że rano budzę się spokojna. Że jestem tu. Że mam gdzie wrócić.

– Bo to nie sukces cię określa. Tylko to, jakim jesteś człowiekiem, kiedy sukces się skończy.

– Mamo… dziękuję, że nie odwróciłaś się ode mnie.

– Zawsze będę. Nawet jeśli znowu ruszysz w świat.

Przytuliła się do mnie. Tak po prostu. Bez słów. Nie wiem, co czeka moją córkę. Ale wiem, że już nie żyje cudzymi oczekiwaniami. Może nie ma dziś pieniędzy ani perspektyw. Jednak ma odwagę być sobą. A to, choć nie da się tego przeliczyć na walutę, jest najcenniejsze.

Renata, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama