Reklama

Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego moja córka tak bardzo pragnęła mieć dużą rodzinę. Odkąd była mała, bawiła się lalkami, układała je w rzędy i opowiadała, że to jej dzieci. Patrzyłam na to z uśmiechem, myśląc, że jej marzenia z czasem się zmienią. Ale nie zmieniły się. Dorosła z tą samą wizją – domu pełnego dziecięcego śmiechu. Problem w tym, że za każdą z tych wizji nie szło nic więcej. Żadnej odpowiedzialności, stabilizacji, ani planu. Teraz patrzę na jej życie z niepokojem i sercem pełnym sprzecznych emocji.

Mama z dużymi planami

Już w przedszkolu wychowawczyni mówiła mi, że moja córka nie lubi bawić się sama. Wybierała zabawy w rodzinę, w dom, w mamę. Inne dzieci udawały księżniczki albo pilotów, a ona nosiła pod bluzką lalkę, mówiąc, że czeka na dzidziusia. Śmialiśmy się wtedy z mężem, uważając to za urocze. Nikt nie podejrzewał, że ta dziecięca fantazja przerodzi się w coś znacznie poważniejszego.

Kiedy miała siedemnaście lat, pewnego wieczoru usiadła przy stole z poważną miną.

– Mamo, ja wiem, że ty chcesz, żebym poszła na studia, ale ja marzę o czymś innym – zaczęła.

Popatrzyłam na nią zdziwiona, ale pozwoliłam mówić dalej.

– Ja chcę mieć dzieci. Dużo dzieci. Taki jest mój plan na życie.

– Kochanie, dzieci są cudowne, ale trzeba je z kimś wychowywać. Potrzeba stabilizacji, pracy, odpowiedzialności...

– Mamo, ja nie potrzebuję mężczyzny do życia. Ja tylko chcę być mamą.

Zatkało mnie. Wtedy myślałam, że to bunt, jakieś młodzieńcze fantazje. Myliłam się. Z czasem przestała rozmawiać o maturze, nie chciała słyszeć o technikum. Osiemnaście lat skończyła z planem jasnym jak słońce – urodzi dziecko. Ja, jako matka, nie wiedziałam, co zrobić. Próbowałam tłumaczyć, przestrzegać, ale ona już wtedy żyła w swoim świecie.

Zaczynałam się bać, że moja córka naprawdę nie widzi w życiu nic poza byciem mamą. Tylko że nie wszystko można mieć na własnych zasadach.

Pierwszy wnuk i rozczarowanie

Ciąża przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Miała zaledwie dziewiętnaście lat. Podeszła do mnie z testem w dłoni, cała rozpromieniona. Zamiast lęku, niepewności czy wstydu – radość i ekscytacja.

Mamo, udało się! Będziesz babcią! – powiedziała z uśmiechem, jakby oznajmiała, że wygrała na loterii.

– A ojciec dziecka? – zapytałam z sercem podchodzącym do gardła.

– To nieistotne – odparła beztrosko. – On nie chce mieć dzieci, a ja mu powiedziałam, że sobie poradzę sama.

Nie znałam nawet jego imienia. Nie poznałam go nigdy, bo zniknął z jej życia, zanim jeszcze zaczęło się na dobre. Moja córka nie płakała, nie błagała go o powrót. Była zadowolona. Przerażająco zadowolona.

Przygotowania do narodzin wnuka odbywały się bez większego planu. Ja kupowałam najpotrzebniejsze rzeczy, a ona robiła listy imion i przeglądała profile innych matek na Instagramie. Marzyła, żeby jej życie wyglądało jak u tych szczęśliwych rodzin z internetu. Synka urodziła w czerwcu. Był zdrowy, piękny. I nagle, gdy emocje opadły, przyszła codzienność.

Nie spała. Nie jadła. Nie potrafiła go uspokoić, kiedy płakał. Często przychodziła do mnie z niemowlakiem na rękach.

– Mamo, weź go na chwilę, muszę się przespać... – szeptała, ledwo żywa.

Zostawałam z dzieckiem na całe noce, bo ona zasypiała od razu, jak tylko kładła się na kanapie. Opadała z sił. Zrozumiała, że macierzyństwo to nie tylko zdjęcia i słodkie ubranka. Ale było już za późno na odwrót.

Nowy rozdział z drugim dzieckiem

Minęły dwa lata. Wnuk rósł zdrowo, a ja powoli zaczynałam godzić się z tym, że moje życie będzie wyglądało inaczej, niż planowałam. Zamiast myśleć o emeryturze czy podróżach, zmieniałam pieluchy i odprowadzałam dziecko do żłobka. Córka niby dorosła, ale wciąż żyła w swojej wizji „idealnej mamy”. Pewnego wieczoru, kiedy usiadłyśmy razem przy herbacie, spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

– Mamo, jestem w ciąży.

– Znowu? – zapytałam, nie kryjąc zaskoczenia. – Kto jest ojcem?

– Nie chcę o nim rozmawiać. To była krótka znajomość. On nie chciał dziecka, ale ja nie zamierzam tego zmieniać. To moja decyzja.

– A co z twoim synem? Jak zamierzasz pogodzić opiekę nad dwójką?

– Dam radę. Z tobą dam radę – powiedziała spokojnie, jakby wszystko już było zaplanowane.

Urodziła córeczkę. Śliczną, drobną, cichą. Historia się powtórzyła. Po pierwszym miesiącu opadła z sił. Przychodziła do mnie coraz częściej, zostawiała dzieci na chwilę, a ta chwila zamieniała się w cały dzień. Próbowałam z nią rozmawiać. Prosiłam, żeby poszła na terapię, żeby porozmawiała z kimś o swoich wyborach. Wzruszała tylko ramionami.

– Mamo, ja chcę mieć dzieci. To mój sens życia. Po prostu muszę się nauczyć lepiej sobie radzić.

Tyle że nie uczyła się. To ja wciąż wyrównywałam wszystkie jej braki. A dzieci zaczęły coraz częściej na mnie mówić „mamo”.

Powrót do domu rodzinnego

Miała dwadzieścia trzy lata i dwójkę dzieci, kiedy wróciła do mnie na stałe. Jej wynajmowane mieszkanie było zadłużone, a opieka nad dziećmi przerastała ją coraz bardziej. Nie miała pracy, nie miała partnera, nie miała planu. Przyniosła kilka walizek, wózek i swoje wieczne przekonanie, że wszystko się jakoś ułoży.

– To tylko na chwilę – powiedziała, rozglądając się po moim salonie. – Muszę się pozbierać.

Zamieszkali w pokoju gościnnym, który wkrótce zamienił się w chaotyczną graciarnię pełną zabawek, pampersów i niedopitych butelek z mlekiem. Pracowałam w sklepie, a po powrocie do domu nie miałam chwili spokoju. Ona spała do południa, a potem narzekała, że nie wyrabia. Dzieci płakały, dom był w nieładzie, a ja coraz częściej zasypiałam w ubraniu, nie mając siły wstać do łazienki.

Nie potrafiłam jej wyrzucić. To była moja córka. I choć miałam do niej żal, że zlekceważyła wszystkie rady, to czułam się odpowiedzialna. Za nią. Za dzieci. Za tę sytuację, która wymknęła się spod kontroli.

Któregoś dnia wróciłam z pracy wcześniej i zastałam w kuchni obcego mężczyznę. Miał może dwadzieścia lat, siedział przy stole i mieszał w garnku makaron.

– Kim pan jest? – zapytałam ostro.

– Jestem... no... z Moniką się spotykam – wyjąkał.

Córka wyszła z pokoju z uśmiechem.

– Mamo, poznaj Dawida. Chyba będziemy mieć razem dziecko.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Woda leciała długo, ale nie zmyła ze mnie ciężaru tej rozmowy.

Czwórka dzieci, czterech ojców

Dawid zniknął, zanim córka urodziła trzecie dziecko. Miał swoje plany, swoje życie, a ojcostwo najwyraźniej nie mieściło się w jego harmonogramie. Córka znowu została sama, a ja... ja już nawet nie pytałam, kto tym razem zawinił. Po prostu wzięłam wózek i poszłam na pierwszy spacer z nowym wnukiem.

Nie minął rok, a przyprowadziła do domu kolejnego chłopaka. Tym razem starszego, dojrzałego, z pracą i samochodem. Przez chwilę miałam nadzieję, że może tym razem to będzie coś trwałego. Przez kilka miesięcy rzeczywiście wydawało się, że lepiej trzyma całą tę rodzinę niż ktokolwiek wcześniej. Potem zaczęły się ciche dni, jego nieobecność, spięcia przy śniadaniu.

– On nie chce dzieci – powiedziała pewnego wieczoru. – Ale ja już jestem w ciąży.

Nie zareagowałam. W środku czułam tylko pustkę. Może nawet lekką obojętność. Nie miałam już siły na kolejne rozmowy, tłumaczenia, kłótnie. Czworo dzieci. Czterech ojców. Żaden z nich nie utrzymuje kontaktu, nie płaci alimentów, nie pyta, czy dzieci mają co jeść. Dom zamienił się w przedszkole. Płacz, hałas, zabawki na schodach. Mój pokój stał się jedyną oazą ciszy. Praca dawała mi wytchnienie, ale też poczucie winy – bo kiedy mnie nie było, wszystko się sypało.

A moja córka? Wciąż mówiła, że jest szczęśliwa. Że spełnia swoje marzenie. Że niczego nie żałuje. Nie umiałam tego pojąć. I chyba już przestałam próbować.

Nie wiem, co znaczy być matką

Czasami budzę się w nocy i zastanawiam się, co zrobiłam źle. Czy byłam zbyt pobłażliwa? Czy zbyt często ustępowałam? A może moja córka po prostu była zbyt zdeterminowana, by żyć po swojemu, bez względu na konsekwencje? Nie wiem. I już chyba nigdy się nie dowiem.

Dziś mam cztery wnuki. Każde z innym nazwiskiem. Każde z innym temperamentem. I każde tak samo kochane przeze mnie, choć nie jestem w stanie dać im tyle, ile bym chciała. Staram się. Gotuję, odprowadzam, tulę, kiedy płaczą. Słucham ich historii, pomagam w lekcjach. Niestety, jestem już zmęczona.

Moja córka wciąż mówi, że kocha swoje życie. Że nie żałuje żadnego wyboru, jednak widzę jej zmęczone oczy, kiedy myśli, że nikt nie patrzy. Widzę, jak czasem siedzi w ciszy i przez chwilę nie marzy, tylko milczy. To milczenie mówi najwięcej. Bycie matką nie oznacza tylko urodzenie dziecka. To też być. Trwać. Pomagać, kiedy dziecko wymiotuje w środku nocy. Kiedy płacze bez powodu. Kiedy trzeba po raz setny tłumaczyć zadanie z matematyki. A bycie babcią... cóż, nie zawsze wygląda tak, jak na zdjęciach w ramkach.

Nie jestem już tylko matką. Jestem drugim filarem w domu, który moja córka zbudowała z piasku. Trzymam ten dom, choć czasem sama się kruszę.

Danuta, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama