Reklama

Zawsze byłam przekonana, że wiem, co robię. W szkole potrafię zapanować nad trzydziestką rozbrykanych nastolatków, rozpoznać, kiedy ktoś kłamie, kiedy potrzebuje rozmowy, a kiedy po prostu trzeba go zostawić w spokoju. W domu miałam jeszcze łatwiej — tylko jedno dziecko. Lena, nasza córka. Cicha, grzeczna, dobra uczennica. Może i zamknięta w sobie, ale jaka inteligentna, dojrzała. Typ dziewczyny, która zawsze dziękuje po obiedzie i nikomu nie sprawia problemów. Znałam ją, rozumiałam. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Ostatnie miesiące zaczęły jednak rysować na tym obrazie drobne pęknięcia. Niby wciąż była tą samą Leną — spokojną, nieco wycofaną, ale coś się zmieniło. Coraz częściej wychodziła wieczorami, tłumacząc się spotkaniami z koleżanką, choć nigdy nie mówiła, o czym rozmawiały. Zaczęła unikać naszych spojrzeń, odpowiadać półsłówkami, a kiedy patrzyła przed siebie, jej wzrok był nieobecny, jakby już od dawna nie było jej w naszym domu.

Na początku próbowałam sobie to tłumaczyć: „trudny wiek”, „burza hormonów”, „dojrzewanie”. Każdy rodzic przez to przechodzi. Wmawiałam to sobie codziennie, ale gdzieś pod spodem, głęboko, coś zaczęło mnie gryźć. Nie umiałam tego nazwać: to był raczej cień, który rozsiadł się między nami i nie chciał zniknąć. Robert, mój mąż, zauważył to wcześniej. On ma taki swój wewnętrzny radar, nie mówi dużo, ale jak już coś czuje, to rzadko się myli.

Zaczęłam dostrzegać, że przygląda się Lenie inaczej, uważniej. Jego spojrzenia stawały się bardziej ostrożne, czasem pełne podejrzliwości, jakby próbował ją „rozgryźć” jak zagadkę. Ale przecież to tylko Lena. Nasza córka. Dziewczynka, której czytałam bajki na dobranoc. Którą przytulałam, gdy miała gorączkę. Jakim cudem miałaby coś przede mną ukrywać? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłam coś przegapić. Przecież zawsze miałam odpowiedzi na wszystkie pytania. Aż do teraz.

Zdjęcie nie dawało mi spokoju

Zaczęło się od przypadkowego spojrzenia w ekran jej telefonu. Nie szukałam niczego, nie grzebałam jej w rzeczach. Telefon leżał na stole w kuchni, ekran się rozświetlił, a ja kątem oka zobaczyłam zdjęcie. Rozmyte, trochę ciemne, jakby robione nocą. Lena siedziała na ławce, wpatrzona gdzieś poza kadr, a obok niej ktoś, kogo nie rozpoznałam. Wysoki chłopak w kapturze, głowa pochylona ku niej. Ich twarze były blisko. Za blisko.

Nie komentowałam od razu. Przez cały dzień w pracy nie mogłam się skupić. To zdjęcie nie dawało mi spokoju. Próbowałam przypomnieć sobie, czy mówiła coś o kimś nowym, ale od miesięcy odpowiadała na moje pytania zdawkowo, jakby mnie nie było. Kiedyś rozmawiałyśmy przy kolacji, teraz jej talerz najczęściej zostawał nietknięty, a ona znikała do pokoju. Mówiła, że ma dużo nauki, że jest zmęczona.

Wieczorem podjęłam decyzję. Musiałam z nią porozmawiać. Weszłam do jej pokoju bez pukania, jak robiłam to, gdy była mała.

— Z kim się spotykasz, Lena? — zapytałam, starając się mówić spokojnie.

Spojrzała na mnie, jakby moje pytanie w ogóle jej nie dotyczyło. Zsunęła słuchawki z uszu i oparła się o ścianę.

— Nie twoja sprawa — odpowiedziała bez emocji.

— Jest starszy?

— Może tak, może nie.

— Nie mów do mnie takim tonem — ostrzegłam.

— To przestań zadawać głupie pytania.

Stałyśmy tak przez chwilę, patrząc na siebie jak obce kobiety. W jej oczach nie było już tej dziewczyny, którą pamiętałam z wcześniejszych lat. Nie było ciepła, nie było po nim nawet śladu. Tylko mur, którego nie potrafiłam przebić. Kiedy wyszłam, ręce mi drżały. Robert stał w przedpokoju, słyszał naszą rozmowę. Nie odezwał się ani słowem, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. On nie chciał rozmawiać. Chciał działać.

Wieczorem usiedliśmy na kanapie, a on wyjął jej telefon. Nie pytał mnie o zgodę. Po prostu go odblokował. Nie miałam siły protestować. Patrzyliśmy razem, przewijając zdjęcia. Większość była niewyraźna, robiona w pośpiechu, czasem w ciemności, ale wszystkie miały w sobie coś, co powodowało ten nieprzyjemny uścisk w gardle. On był na nich zawsze. Starszy od niej, z brodą, często w czarnej czapce. Patrzył na nią z takim skupieniem, jakby świat poza nią nie istniał. A ona… Ona wyglądała zupełnie inaczej niż na naszych rodzinnych fotografiach. Jakby była kimś innym. Luźniejsze ubrania, potargane włosy, zamyślony wzrok.

Robert odłożył telefon.

— To nie jest chłopak z jej szkoły — powiedział. — Zrobię z tym porządek.

Ja siedziałam bez ruchu. W głowie miałam tysiące myśli, a jednocześnie pustkę. Lena zawsze była spokojna. Jej świat kończył się na książkach, muzyce, nauce. Nie było w nim miejsca na coś takiego. Teraz czułam się tak, jakby ktoś podmienił mi dziecko. Patrzyłam na nią i jej nie poznawałam.

Zostałam sama w pustym domu

Tamtego wieczoru była umówiona, miała wrócić przed dziewiątą. Taki był warunek, kiedy wychodziła — krótko, tylko na godzinę, rzekomo do koleżanki, tej samej, o której mówiła od tygodni. Miałam dziwne przeczucie, że tym razem nie wróci o czasie. Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty, która dawno wystygła, i zerkałam co chwilę na zegar. Minęła dziewiąta, potem wpół do dziesiątej. Próbowałam do niej dzwonić, ale nie odebrała. Trzy razy.

Robert wstał bez słowa, sięgnął po kluczyki do samochodu i kurtkę. Nie zdążyłam zapytać, dokąd idzie.

— Zobaczymy, gdzie jest naprawdę — rzucił tylko i trzasnął drzwiami.

Zostałam sama w pustym domu. Przeszłam się do jej pokoju, usiadłam na łóżku. Pachniało jej szamponem i perfumami, które używała od zeszłego roku. Na biurku leżał zeszyt, niedokończona notatka z biologii. Nagle to wszystko wydało mi się takie obce. Jakby mieszkała tu jakaś dziewczyna, którą widuję codziennie, ale nic o niej nie wiem.

Robert wrócił po niespełna godzinie. Szli razem. On przodem, ona kilka kroków za nim ze spuszczoną głową. Otworzyłam drzwi, zanim zdążyli zapukać. Weszli w ciszy, jakby każde z nich trzymało w sobie coś, czego nie chciało wypuścić na zewnątrz. Robert zdjął buty i kurtkę, Lena zniknęła na chwilę w przedpokoju, potem weszła do salonu. Stała przede mną z tą samą twarzą, którą widziałam przez ostatnie tygodnie — zamkniętą, spokojną, nieprzeniknioną.

— Dlaczego on? — zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Nie musiałam tłumaczyć, o kogo chodzi. Wiedziała. Wiedzieliśmy wszyscy.

— Bo przy nim nie muszę być kimś, kogo sobie wymyśliliście – odpowiedziała.

Powiedziała to tak prosto, bez uniesienia, bez łez. Po prostu jakby stwierdzała fakt. Potem odwróciła się i wyszła. Drzwi do jej pokoju zamknęły się cicho. Zostałam na środku salonu, a za mną Robert, który jeszcze chwilę stał, zanim odszedł w swoją stronę. Podeszłam do okna. Na szybie osiadła para, szkło było chłodne i wilgotne. Wpatrywałam się w swoje odbicie, ale nie poznawałam kobiety, którą tam widziałam. Nie czułam złości. Czułam... koniec. Jakiś bezgłośny rozpad, którego nie potrafiłam zatrzymać.

Oboje czujemy to samo

Siedzieliśmy z Robertem w kuchni, jakbyśmy obudzili się w miejscu, którego nie znamy. On pił herbatę, ja tylko trzymałam kubek w dłoniach. W domu panowała cisza, nie ta codzienna, domowa — to była cisza, w której każde słowo wydawało się zbyt ciężkie.

— Myślisz, że zrobiliśmy coś źle? — zapytał cicho.

— Zrobiliśmy wszystko, co trzeba — odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.

— A może to właśnie problem?

Patrzyłam na niego i wiedziałam, że oboje czujemy to samo. Coś się wymknęło spod kontroli. A może nigdy nie mieliśmy jej naprawdę. Przypomniałam sobie, jak Lena zasypiała przy mnie, z głową na moich kolanach, jak czytała te same książki co ja. Wtedy byłam pewna, że znam ją lepiej niż kogokolwiek. Teraz miałam wrażenie, że całe to „znanie” to była tylko iluzja, coś, co sobie wmówiłam. Jeśli ona naprawdę czuje się sobą tylko przy nim… to kim była przy nas?

Nie odezwałam się więcej

Zamknęłam się w sypialni. Robert został w salonie. Nie mieliśmy siły już ze sobą rozmawiać. Zaczęłam przeglądać stare zdjęcia — Lena z urodzin, z pierwszego dnia szkoły, z wakacji nad morzem. Na wszystkich uśmiechnięta, uczesana, w ładnych sukienkach, zawsze z nami, zawsze tak, jak chcieliśmy. Zatrzymałam się przy jednym z nich: miała może dziesięć lat, siedziała na rowerze, a Robert trzymał go za kierownicę. Pamiętałam tamten dzień. Płakała wcześniej, bo chciała sama, a my nie pozwoliliśmy.

Zawsze wiedzieliśmy, co dla niej lepsze. Przynajmniej tak sądziliśmy. Wstałam i podeszłam pod jej drzwi. Zatrzymałam się, przez chwilę tylko słuchałam. Cisza.

— Lena — powiedziałam cicho. — Nie chcę się kłócić.

To nic nie mów — odpowiedziała z drugiej strony.

— Chcę tylko zrozumieć.

— To trzeba było zacząć wcześniej.

Nie odezwałam się więcej. Stałam tam jeszcze chwilę, z dłonią opartą o drzwi, jakby to miało coś zmienić. Potem wróciłam do siebie. Nie płakałam. Byłam zbyt zmęczona.

Nie unikał mojego wzroku

Zobaczyłam go trzy dni później. Stał przed naszym blokiem, z rękami w kieszeniach, oparty o ogrodzenie. Ubrany na ciemno, z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię. Był spokojny. Zupełnie inny niż się spodziewałam. Otworzyłam drzwi bez słowa i podeszłam.

— Ty jesteś Maks? — zapytałam.

Kiwnął głową. Nie unikał mojego wzroku.

— Ile masz lat?

— Dwadzieścia cztery.

— Wiesz, że to nie jest normalne?

— Wiem, że dla was nie.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Nie było w nim ani buntu, ani agresji. Raczej jakaś cicha pewność.

— Czego od niej chcesz?

— Niczego. Tylko być obok.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może właśnie to było najgorsze. Wróciłam do mieszkania, nie odwracając się. On też nie próbował nic więcej mówić. Stał tam jeszcze chwilę, zanim odszedł.

Wzięłam głęboki oddech

Usiadłam w salonie, gdy w domu zapanował spokój. Lena była w swoim pokoju. Robert wyszedł na spacer, choć nie mówił dokąd. Zegar na ścianie tykał miarowo, jakby próbował przypomnieć mi, że czas nie stanął, choć wszystko inne we mnie tak. Na kolanach trzymałam stary album. Przewracałam strony ostrożnie, jakby każdy ruch mógł coś uruchomić. Na zdjęciach była Lena: w pierwszej klasie, na balu przebierańców, z pluszowym zającem, który był dla niej kiedyś najważniejszą rzeczą na świecie.

Czułam się rozdarta. Między tym, co dla mnie oznaczało wszystko, co dobre, a tym, czego chciała moja córka. Wszystko, co robiliśmy z Robertem, miało ją uchronić przed błędami, cierpieniem i chaosem. A może też przed sobą samą. Ale ona wybrała inaczej. I chyba pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że nie mam już wpływu. Że mogę tylko patrzeć. I albo to zaakceptuję, albo stracę ją zupełnie.

Spojrzałam na zdjęcie, na którym Lena rzucała mi się na szyję. Miała wtedy sześć lat. Uśmiechała się. Zamknęłam album i wzięłam głęboki oddech. I po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, czy powinnam mówić, czy milczeć.

Beata, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama