„Moja córka wyszła bogato za mąż i nie ma pojęcia, co to praca. Dla niej pieniądze biorą się z karty kredytowej męża”
„Córka skończyła studia kulturoznawcze. Dumałam wtedy, płakałam nawet – bo przecież wychowałam dziecko na człowieka! Wykształcona, elegancka, z głową pełną wiedzy. Tylko że ta głowa okazała się… pusta”.

- Redakcja
Pracowałam, gdzie się dało – najpierw w szwalni, potem sprzątałam szkoły, a na końcu, zanim poszłam na emeryturę, pracowałam w zakładzie mięsnym. Trzy zmiany, zimno, smród i cisza, bo kto miałby czas rozmawiać? Każdy tylko swoje, ręce zmarznięte do kości, łzy czasem same leciały, a ja nawet nie miałam kiedy ich otrzeć.
Dałam jej wszystko
Wyszłam za Zbyszka, jak miałam dziewiętnaście lat. Nie była to miłość jak z telewizji, ale był porządny chłop, nie pił, nie bił, zarabiał. Urodziła się Joanna – nasze jedyne dziecko. I właśnie dla niej się zaparłam. Jak Zbyszek umarł, zostałam sama, ale nie zrezygnowałam. Wstawałam o piątej, szykowałam dziecku kanapki, wysyłałam do szkoły, a sama biegłam do roboty. Było ciężko. Nie miałam czasu być złą matką – miałam tylko czas być matką, która haruje.
Córka skończyła studia kulturoznawcze. Dumałam wtedy, płakałam nawet – bo przecież wychowałam dziecko na człowieka! Wykształcona, elegancka, z głową pełną wiedzy. Tylko że ta głowa okazała się… pusta. Nie taka, że głupia, po prostu pusta z życia. Żyje jak z Instagrama, codziennie inne paznokcie, śniadanka z awokado i latte, galerie handlowe, kosmetyczki, joga. Tomek – jej mąż – za wszystko płaci. Ona nie robi nic.
I nie chodzi mi o pieniądze. Mnie nie boli, że nie musi dźwigać skrzynek z mięsem. Mnie boli, że nie wie, po co ma ręce, nie zna zmęczenia, które daje poczucie, że się coś zrobiło, nie umie nic, co by zostawiło ślad. Wychowałam piękną skorupę, taką, co się błyszczy, ale jak stukniesz, to pustka w środku.
Nie pracowała
Na imieniny mojej siostry Grażyny szłam jak na szafot. Nie dlatego, że jej nie lubię – lubię, ale jak siedzi cicho, a to się zdarza rzadko. Grażyna zawsze miała dar rozkręcania rozmów, w których ludzie zaczynali się czuć niezręcznie. Lubiła mówić głośno to, co inni myślą cicho. I jakoś tak się składało, że najbardziej trafiało to we mnie.
Joanna przyjechała z Tomkiem trochę po czasie. Miała na sobie jasny płaszcz, pod nim sukienkę do kolan, czarne botki na obcasie i torebkę jak z wystawy. Włosy rozpuszczone, błyszczały od jakiegoś specyfiku. Nawet zapach za nią wszedł do mieszkania. Pachniało drogą wodą i czymś słodkim. Ja miałam na sobie sweter, który sama zrobiłam, i dżinsy, które widziały lepsze czasy.
– No proszę, ale ci się córka ustawiła! – rzuciła Grażyna, jak tylko Joanna przekroczyła próg. – Tylko pozazdrościć. Nie musi pracować, żyje jak w Madrycie!
Uśmiechnęłam się, ale w środku zrobiło mi się gorąco. Zgarnęłam dłonią włosy za ucho, jakbym chciała zasłonić rumieniec. Joanna nie zareagowała, tylko się uśmiechnęła tak, jakby ten komentarz był o kimś innym. Tomek zdjął kurtkę i położył ją na wieszaku, po czym zajął miejsce obok niej, cicho jak zwykle.
Zazdrościli jej
Przy stole było ciasno. Ziemniaki, sałatki, rolady, ciasta, kompot z wiśni. Grażyna siedziała na środku. Prowadziła rozmowy, co chwilę rzucając w kogoś uwagę z pazurem. Mnie się dostało, jak zaczęłam mówić o działce.
– Ogród to masz do roboty, a nie do życia. Jak się człowiek nie uczy, to potem plewi i podlewa, nie? – rzuciła, popijając kawę.
Joanna podsunęła mi wtedy prezent. Mała torebka owinięta w złoty papier.
– Masz, mamo. Perfumy. Nie wiem, czy będziesz używać – powiedziała.
Otworzyłam. Zapach był ostry, nowoczesny, nie mój. Podziękowałam. Nie rozmawiałyśmy więcej. Przez resztę wieczoru Joanna rozmawiała z ciotką Marylką o jakimś filmie, którego nie znałam. Ja przekładałam widelec z ręki do ręki i słuchałam zegara na ścianie. Grażyna raz jeszcze spojrzała na mnie z uśmiechem.
– No Kazia, teraz to już możesz tylko się cieszyć, że wychowałaś księżniczkę.
Chciałam coś powiedzieć, ale język mi się skleił. Poprawiłam serwetkę na kolanach i wbiłam wzrok w stół.
Porozmawiałam z nią
Zadzwoniłam do niej po tygodniu, niby z pytaniem, czy nie wpadnie na kawę. Przyszła sama, bez Tomka. Usiadłyśmy w kuchni. Zaparzyłam herbatę, wyciągnęłam drożdżówkę, choć apetytu nie miałam. Zaczęłam od głupot: o pogodzie, o nowym sklepie obok przychodni. A potem zapytałam, trochę za szybko:
– Nie nudzi ci się czasem, Joasiu?
Spojrzała na mnie, jakby nie zrozumiała.
– Co masz na myśli?
– No, wiesz… Tak bez pracy. W domu cały dzień.
Zamilkła na chwilę. Potem oparła się o krzesło i odparła spokojnie:
– Mamo, ja się realizuję. Ty może całe życie żyłaś w zmęczeniu, ale ja nie muszę.
– Nie musisz, ale powinnaś. Chociażby dla siebie.
– Dla siebie właśnie robię to, co robię. Ja nie chcę życia, w którym wstajesz o czwartej rano, żeby zdążyć do autobusu. Mamo, ja nie chcę żyć tak jak ty.
Pokiwałam głową.
– Wiem.
– Ale to nie znaczy, że nic nie czuję albo że nie próbuję. Tylko… nie umiem tak jak ty. Mnie to wszystko przytłacza: praca, obowiązki, decyzje. Boję się, że jak zacznę coś robić, to okaże się, że nie umiem.
Chciała coś zmienić
Popatrzyłam na nią. Twarz miała spokojną, ale oczy niepewne.
– To, że się boisz, to nie powód, żeby nic nie robić – powiedziałam. – Każdy się boi. Ale strach nie może być wygodnym fotelem. Nie można w nim siedzieć całe życie. A co zostanie, jak ten twój Tomek się znudzi? – zapytałam, nie złośliwie.
Zamilkła. W tej ciszy było coś nowego. Może pierwszy raz od dawna naprawdę słuchałyśmy się nawzajem.
– Chcę coś zmienić – powiedziała po chwili. – Dla siebie. Ale nie wiem, jak się za to zabrać.
Nie odpowiedziałam, nalałam jej więcej herbaty i spojrzałam przez okno. Może to już był dobry początek.
Zaczęłam częściej myśleć nie o tym, co straciłyśmy, tylko o tym, co jeszcze można uratować. Joanna nie przestała być tą samą dziewczyną z paznokciami i kawą na wynos. Ale powiedziała coś, czego się nie spodziewałam: że się postara dla siebie.
Patrzę czasem na jej zdjęcie z dyplomem. Stoi tam jak z okładki – młoda, pewna siebie, z uśmiechem. I mówię do niej, szeptem, tak jak kiedyś do Zbyszka: niech będzie szczęśliwa, byle prawdziwie.
Bo nie po to zdzierałam ręce, żeby ona żyła jak księżniczka. Tylko żeby wiedziała, kim jest, gdy tej bajki zabraknie.
Kazimiera, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona po kryjomu wzięła kredyt, bo chciała mieć piękne wesele. Za to kupilibyśmy mieszkanie, a mamy długi po uszy”
- „Dostałam w spadku pole z kawałkiem lasu. Chciałam otworzyć agroturystykę, ale sąsiedzi urządzili mi piekło”
- „Córka wydaje alimenty na własne przyjemności. Ważniejsze są dla niej markowe perfumy niż buty dla dzieci na jesień”

