„Moja córka traktuje mnie jak bankomat. Gdy odmówiłam kasy, powiedziała, że nie zasługuję na odwiedziny wnuków”
„– Mamo, no nie przesadzaj, to tylko dziesięć tysięcy – powiedziała Ania z westchnieniem, jakby prosiła mnie o podlanie kwiatków, a nie kolejną pożyczkę, której i tak nigdy nie odda. – Na co? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi. – Na wakacje. Dzieci potrzebują oddechu, my też”.

- Redakcja
Odkąd jestem wdową, moje życie toczy się inaczej — ciszej, wolniej, samotniej. Kiedyś dom był pełen śmiechu, zapachu kawy i krzątaniny. Dziś słychać tylko cichy szum telewizora i moje kroki po panelach. Zawsze uważałam, że na starość człowiek nie potrzebuje wiele — ciepłego koca, herbaty i poczucia, że jest potrzebny. I przez jakiś czas byłam. Ania, moja córka, dzwoniła, wpadała z wnukami, prosiła o pomoc, o opiekę, o pieniądze. Pomagałam, bo przecież po to są matki, prawda?
Z Jackiem odkładaliśmy pieniądze przez lata. Najpierw na wesele Anny, potem na jej mieszkanie, potem na samochód. Wtedy jeszcze nie czułam się jak bankomat. Wtedy myślałam, że to naturalne. Że to „pomoc”. Ale ostatnio... ostatnio coś się we mnie złamało.
– To nie chodzi o to, że nie chcę jej pomóc – powiedziałam do Magdy, mojej przyjaciółki, podczas naszej cotygodniowej kawy w kuchni. – Po prostu... czuję się, jakbym już nie była jej mamą, tylko sponsorem. Jakby każda nasza rozmowa kończyła się kwotą.
Magda spojrzała na mnie znad filiżanki.
– A co, jeśli ona po prostu cię wykorzystuje?
To pytanie uderzyło we mnie mocniej, niż chciałabym się przyznać. Bo może właśnie tak było?
Córka nie miała hamulców
– Mamo, no nie przesadzaj, to tylko dziesięć tysięcy – powiedziała Ania z westchnieniem, jakby prosiła mnie o podlanie kwiatków, a nie kolejną pożyczkę, której i tak nigdy nie odda.
– Na co? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.
– Na wakacje. Dzieci potrzebują oddechu, my też. Cały rok harówki, zasłużyliśmy. Zresztą to tylko Kreta, nie żadne Malediwy – dodała, jakby to miało mnie przekonać.
– Aniu… – zaczęłam ostrożnie. – Nie mogę ci tym razem pomóc. To wszystko, co mam odłożone. Na czarną godzinę.
W oczach mojej córki pojawiła się złość, której nie widziałam od lat. Zerwała się z krzesła.
– Czarną godzinę? A myślisz, że ja co mam teraz? Życie w tym kraju to nie jest czarna godzina?!
– Ale przecież dopiero co pomogłam wam z przedszkolem dla Olgi… i tym remontem łazienki…
– Ty nic nie rozumiesz. Jak zawsze! – krzyknęła. – Siedzisz tu w tym swoim świecie, liczysz grosze, jakbyś była święta. A nie byłaś nigdy! I wiesz co? Może masz rację, może nie powinnaś dawać nam pieniędzy. Może nie zasługujesz na wnuki!
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Milczałam. Ona już sięgała po torebkę, gotowa wyjść.
– Nie zasługujesz na wnuki… – powtórzyła ciszej, jakby tylko dla siebie. – Może jakbyś była lepszą matką, nie musiałabym cię o nic prosić.
Drzwi trzasnęły. A ja zostałam, z dłonią zaciśniętą na filiżance i sercem pękniętym po raz kolejny.
Było mi przykro
Nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam jej słowa: Może nie zasługujesz na wnuki. Takie rzeczy nie powinny padać z ust dziecka. Ale padły. I bolały.
O drugiej w nocy zeszłam do kuchni. Zalałam herbatę, ale nie wypiłam. Zamiast tego otworzyłam stary album ze zdjęciami. Mała Ania w żółtej sukience, pierwsze urodziny, radość na twarzy. A potem ślub — jej oczy pełne łez, moje dłonie, które poprawiały jej welon.
Pamiętam, jak wtedy czułam się potrzebna. Kiedy powiedziała: mamo, bez ciebie bym tego nie ogarnęła. Wtedy myślałam, że to początek nowego etapu. A może właśnie wtedy zaczęło się wykorzystywanie?
Rano zadzwoniłam do Magdy. Odebrała po drugim sygnale.
– Coś się stało?
– Pokłóciłyśmy się – powiedziałam krótko. – O pieniądze. Znowu.
– I co tym razem?
– Wakacje. Dziesięć tysięcy. Odmówiłam. Wybuchła. Powiedziała, że nie zasługuję na wnuki.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Barbara… ja wiem, że ci ciężko, ale… może to czas, żebyś zadała sobie pytanie: czy miłość do dziecka powinna mieć granice?
Zatkało mnie. Bo w głębi duszy wiedziałam, że tak. Tylko nigdy wcześniej nie miałam odwagi ich postawić.
Wieczorem napisałam do Anny krótką wiadomość: Chcę porozmawiać. Tylko spokojnie. Kocham cię.
Nie odpisała.
To mnie zabolało
Nie mogłam tak po prostu siedzieć i czekać. Dwa dni bez odpowiedzi od Anny. Ani „nie teraz”, ani „zostaw mnie w spokoju”. Po prostu cisza, jakby mnie nie było. Jakbym już naprawdę na nic nie zasługiwała.
Wsiadłam w autobus i pojechałam do niej bez zapowiedzi. Stałam chwilę przed domem, zaciskając dłonie w kieszeniach. Przez okno w kuchni zobaczyłam ją. Stała przy zlewie. Obok – Tomasz. Mój zięć. Milczeli, ale coś w ich ciałach było napięte. A potem przez otwarte okno usłyszałam to, czego nie powinnam.
– Wiesz, co powiedziała? Że odkłada na czarną godzinę! Że nie ma! – głos Anny był ostry, ironiczny. – A przecież zawsze miała.
– Może naprawdę nie ma już z czego... – rzucił cicho Tomasz.
– Nie. Ona po prostu nie chce. I dobrze. Może czas się od niej odciąć. Teraz przynajmniej mam spokój.
Coś we mnie pękło. Otworzyłam furtkę i weszłam, trzaskając drzwiami.
– To zabawne – powiedziałam, wchodząc bez pukania – bo przez 35 lat myślałam, że jestem dla ciebie kimś więcej niż „obowiązkiem”.
Anna zbladła. Tomasz cofnął się o krok.
– Mamo…
– Nie. Teraz ty posłuchaj. Słyszałam wszystko. Każde słowo. I chcę wiedzieć, kiedy to się stało. Kiedy z matki zmieniłam się w balast?
Córka spuściła wzrok. Przez chwilę milczała, ale potem podniosła głowę i powiedziała:
– Może wtedy, kiedy byłam dzieckiem i patrzyłam, jak płaczesz nocami po cichu. I nigdy nie miałaś odwagi się postawić. Ani jemu, ani życiu. Zawsze byłaś słaba. Wiesz, co to znaczy żyć naprawdę?
Zaniemówiłam. A potem wyszłam. Nie obejrzałam się za siebie.
Już nie będzie tak samo
Przez kilka dni czułam się fatalnie. Wszystko robiłam mechanicznie. Herbata, wiadomości, pranie, okruchy z blatu. Nawet kiedy przyszła Magda, nie umiałam nic powiedzieć.
– Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia – powiedziała, siadając na kanapie.
– Bo nie spałam – odpowiedziałam. – I chyba... wreszcie zobaczyłam wszystko, czego nie chciałam widzieć przez lata.
Magda wzięła mnie za rękę.
– To boli, wiem. Ale może właśnie teraz po raz pierwszy patrzysz realnie.
Wróciły wspomnienia. Jak Anna mówiła do mnie: „Pomóż mi, mamo”, i te wszystkie razy, kiedy pomoc oznaczała przelew, opiekę, poświęcenie. Nigdy: „Jak się czujesz?” Albo: „Dziękuję, że jesteś”.
– Myślałam, że to naturalne – powiedziałam, gapiąc się w okno. – Że matka daje, a dziecko bierze. Tyle.
– Ale ty już nie masz siły, prawda?
Pokręciłam głową. Ile razy jeszcze dam się zepchnąć w tę samą rolę?
Wieczorem wzięłam album ze zdjęciami. Przewracałam strony, jakby miały w sobie odpowiedzi. Mała Anna na placu zabaw. Ja — młoda, zmęczona, ale z uśmiechem. Potem wesele, poród wnuczki, uśmiech z udawaną radością. A teraz? Cisza. Ani jednego słowa od niej. Wstałam. Przeszłam przez mieszkanie, zatrzymałam się w łazience. Spojrzałam w lustro. I chyba po raz pierwszy od lat zobaczyłam w tej twarzy nie tylko matkę. Ale kobietę. Starszą, zmęczoną, ale jednak kobietę. Zasłużoną na coś więcej niż złamane serce.
Musiałam odmówić
Telefon zadzwonił po trzech miesiącach ciszy. Niby zwykły dźwięk, ale zrobił mi w sercu dziurę. W końcu odebrałam.
– Cześć, mamo... – jej głos był cichy, jakby niepewny.
– Cześć.
– Potrzebuję twojej pomocy. Naprawdę nie mam nikogo innego... Tomek miał wypadek samochodowy. Nic poważnego, ale muszę go odebrać z kliniki, a dzieci... Nie mam z kim ich zostawić. Pomyślałam, że może...
Przez chwilę milczałam. W głowie odtwarzałam tamtą kłótnię, trzaśnięcie drzwiami, słowa, których nie da się cofnąć.
– Aniu – powiedziałam spokojnie. – Nie jestem już twoim sponsorem i frajerką na każde zawołanie. Zasługuję na szacunek.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Usłyszałam tylko przyspieszony oddech.
– Nie przyjadę dzisiaj – dodałam. – Ale życzę wam zdrowia. Naprawdę.
– Czyli... nie pomożesz? – zapytała, już bez emocji.
– Dzisiaj – nie. Ale może kiedyś znowu się spotkamy. Jako dwie dorosłe kobiety. Nie jako matka i żądająca córka.
Rozłączyłam się. Nie płakałam. I czułam, że postawiłam wyraźną granicę.
Barbara, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zasada 50/30/20 zmieniła nasz sposób wydawania pieniędzy. W końcu przestaliśmy żyć od wypłaty do wypłaty”
- „Teść śmiał się ze mnie i moich 3 sposobów na oszczędzanie. Gdy pokazałem mu, jak zachować w kieszeni 900 zł, zamilkł”
- „Mój syn ma 27 lat i dalej jest na moim garnuszku. Wstydzę się za niego, ale przecież nie mogę go wyrzucić z domu”

