„Moja córka potrafi wydawać pieniądze, których nie ma. A ja wciąż ją ratuję i spłacam jej długi”
„– No serio, stary znowu się dał nabrać – mówiła do kogoś przez telefon. – Wystarczyło trochę popłakać, pogadać o komorniku i bach – przelał całą kasę. Mówiłam, że działa. Teraz się zastanawiam, czy nie zabukować sobie tych wakacji na raty”.

- Redakcja
Pracuję w administracji dużej firmy państwowej, od lat na tym samym stanowisku. Nie awansuję, nie wychylam się, robię swoje. Mieszkam sam w trzypokojowym mieszkaniu po rozwodzie. Codziennie rano biorę tę samą kawę w automacie na parterze, tę samą bułkę z serem w bufecie i siadam przy tym samym biurku. Niby wszystko pod kontrolą. Tylko że… nie jest.
Byłem za dobry
Bo ja mam córkę. Paulinę. Ma 27 lat i talent, którego nigdy nie widziałem u nikogo innego. Ona potrafi wydawać pieniądze, których nie ma. Nie żartuję. Gdyby zadłużanie się było dyscypliną olimpijską, miałaby złoty medal. A ja? Ja jestem tym naiwnym tatą, który od lat spłaca po niej długi.
Zaczęło się niby niewinnie – pierwsze raty za kurs fotograficzny, który miał być "inwestycją w przyszłość", potem kredyt na laptopa, bo "przecież wszyscy mają MacBooki", potem chwilówki "na przeczekanie", bo Łukasz – jej były chłopak – nie oddał, co miał oddać.
Za każdym razem mówiłem sobie, że to ostatni raz. Ale potem przychodziła, płakała, patrzyła tymi wielkimi oczami, a ja… znowu robiłem przelew. I znowu zostawałem z tym sam. Ze wstydem. Z pustką na koncie. I tym dziwnym lękiem, że może, jeśli jej nie pomogę… to stracę ją na zawsze.
Telefon zadzwonił, jak wracałem z pracy.
– Halo?
– Jacek, tylko nie mów mi, że znowu coś od ciebie wyciągnęła – usłyszałem głos Doroty, mojej siostry.
Westchnąłem.
– Dostałem dziś powiadomienie z banku, że wykorzystano debet. Ona miała tylko kartę dodatkową. A tam był limit…
– Boże… – jęknęła Dorota. – Ile razy mam ci powtarzać – odetnij pępowinę. Ona nie ma 16 lat, tylko prawie 30! Przestań ją ratować, bo nigdy niczego się nie nauczy.
Milczałem. Wiedziałem, że ma rację. Ale jak się odcina własne dziecko, kiedy całe życie uczysz się być ojcem, który nigdy nie zawiedzie?
Znów błagała o kasę
– Tato, ja naprawdę nie mam już wyjścia – usłyszałem w słuchawce zapłakany głos Pauliny. –Komornik był dzisiaj u mnie. Jak nie zapłacę do końca tygodnia, to mnie eksmitują. Mnie i... mojego psa.
– Jakiego znowu komornika, Paulina? Przecież mówiłaś, że wszystko spłacone. Że Łukasz już nic nie zostawił na twoje nazwisko!
– Bo ja myślałam, że to wszystko! – załkała. – Ale oni znaleźli jakiś stary kredyt na sprzęt do jego firmy, a ja byłam współkredytobiorcą. Nie wiedziałam! Przysięgam!
Zacisnąłem zęby. Już znałem ten ton. Te histerie. Te nagłe dramaty, które zawsze miały jeden finał – mój przelew.
– Paulina… – westchnąłem. – Nie mam już z czego. Sam mam kredyt na plecach. Wszystko, co miałem, już ci dałem.
– Tato, jeśli mnie wyrzucą, to będzie twoja wina! Ty wiesz, co to znaczy mieć komornika na karku?! Nie masz pojęcia! Ja... ja nie mam już siły! – wrzasnęła. –Wiesz co? Nieważne. Poradzę sobie sama.
Zamarłem. Odłożyłem telefon i długo siedziałem w kuchni. Patrzyłem w pustą ścianę. Chwilę później robiłem przelew na 3o00 zł.
– Znowu się dałem zrobić. Jak ostatni głupiec – powiedziałem sam do siebie. – Co jest ze mną nie tak?
Bo przecież wiem, że kłamie. Wiem, że manipuluję. A jednak... klikam "wyślij".
Poczułem się oszukany
Pojechałem do niej następnego dnia. W tramwaju patrzyłem przez szybę na szare miasto i czułem, jak narasta we mnie gniew. 3o00 zł – dla mnie to naprawdę dużo, dla niej „chwila spokoju”.
Kiedy otworzyła drzwi, od razu poczułem uderzenie perfum. W mieszkaniu pachniało jak w drogiej drogerii. Zamiast wizji „komornika i eksmisji” zobaczyłem nowy, wielki telewizor plazmowy, pudełka po markowych butach i torebki rozrzucone na kanapie.
– Co to wszystko ma znaczyć? – warknąłem. – To ten „koszmar z komornikiem”?
Paulina spojrzała na mnie zaskoczona, jakby naprawdę nie wiedziała, o co mi chodzi.
– Tata, no przestań. To wszystko było na promocji. Telewizor wzięłam na raty, a buty... przecież każda kobieta potrzebuje butów.
– Każda kobieta? – poczułem, jak pęka mi żyła na skroni. –Ty potrzebujesz odpowiedzialności! Wiesz, ile razy obiecywałaś poprawę? Ile razy mówiłaś, że to ostatni raz?
– Bo ty mnie nigdy nie rozumiałeś! – wrzasnęła. –Wszystko było na mojej głowie, odkąd mama odeszła. Zostawiła nas, a ty myślałeś tylko o swojej pracy!
Zrobiło mi się gorąco. W gardle stanęła mi gula.
– Ja cię ratowałem, Paulina! – powiedziałem ostro. –A może lepiej by było, gdybym nigdy cię nie wspierał. Może nauczyłabyś się życia!
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Ona miała łzy w oczach, ale ani słowa przeprosin. W końcu odwróciła się, chwyciła telefon i wyszła do drugiego pokoju, trzaskając drzwiami. A ja zostałem sam w jej mieszkaniu – pełnym rzeczy kupionych „na promocji” – czując się jak idiota, który właśnie przegrał kolejną bitwę.
Traktowała mnie jak bankomat
Zostałem u Pauliny jeszcze kilkanaście minut. Siedziałem na skraju kanapy, patrzyłem w podłogę, a ona zamknęła się w pokoju i udawała, że mnie nie ma. Już miałem wychodzić, kiedy usłyszałem jej głos. Nie zamknęła do końca drzwi.
– No serio, stary znowu się dał nabrać – mówiła do kogoś przez telefon. – Wystarczyło trochę popłakać, pogadać o komorniku i bach – przelał całą kasę. Mówiłam, że działa. Teraz się zastanawiam, czy nie zabukować sobie tych wakacji na raty.
Zamarłem. W jednej sekundzie wszystko we mnie opadło – wstyd, rozczarowanie, coś jakby ból. A potem przyszedł wstręt. Ale nie do niej. Do siebie. Że znowu dałem się w to wciągnąć. Że znowu zostałem bankomatem. Nie człowiekiem. Ojcem tylko wtedy, gdy trzeba coś zapłacić.
Przez kilka minut stałem bez ruchu. Potem wstałem, podszedłem do drzwi jej pokoju i otworzyłem je bez słowa. Zamilkła. Stała z telefonem przy uchu, jakby właśnie została złapana na gorącym uczynku. Jej wzrok... cholera, był mi znajomy. Taki, jak u dziecka, które zostało przyłapane na kradzieży czekolady. Tyle że to nie była czekolada. To były lata mojego życia.
– Tato, to nie tak... ja tylko żartowałam...
– Nie poznaję cię, Paulina.
Zamknąłem za nią drzwi i wyszedłem od niej. Chciało mi się płakać.
To moja wina?
Zadzwoniłem do byłej żony Agnieszki. Po raz pierwszy od lat to ja zaproponowałem spotkanie. Nie sądziłem, że się zgodzi. A jednak – przyszła. Usiadła naprzeciwko mnie w kawiarni, w tym samym beżowym płaszczu, który nosiła jeszcze za czasów naszego małżeństwa. Jakby czas się zatrzymał. Ale nie. On przecież nie stanął. On zrobił z naszej córki kobietę, której oboje nie poznajemy.
– Powiedz mi – zacząłem od razu. – Kiedy to się tak zepsuło?
– Zawsze byłeś zbyt miękki – odpowiedziała spokojnie, popijając kawę. – Paulina się tego nauczyła. Wiedziała, że wystarczy płacz, szantaż emocjonalny, kilka dramatycznych słów i... masz ją na utrzymaniu.
– Nie musiała być taka – warknąłem. – Mogła się nauczyć odpowiedzialności. W końcu ty jej nie rozpieszczałaś.
– Bo się nią nie zajmowałam – odpowiedziała bez mrugnięcia. –Byłam zmęczona. Po rozwodzie skupiłam się na sobie. Ty chciałeś być bohaterem. No to masz.
Zatkało mnie. Nie wiem, czego się spodziewałem. Może odrobiny żalu, może słowa „masz rację”. Ale Agnieszka od lat nie rozdzielała win. Dla niej to było proste: Paulina jest dorosła. Paulina wybiera.
– Myślałem, że choć raz weźmiesz odpowiedzialność – powiedziałem cicho.
– A ja myślałam, że się nauczysz odpuszczać – odparła. – Ale ty nadal myślisz, że ją uratujesz.
Zostawiła rachunek i wstała. Nie powiedziała „do widzenia”. Po prostu wyszła. Zostałem sam przy stoliku. I po raz pierwszy dotarło do mnie: jestem sam z problemem, który stworzyliśmy oboje. Tylko że to moje życie teraz wali się w gruzy. Nie jej.
Już jej nie ufam
Zjawiała się późnym wieczorem. W dresie, bez makijażu. Płakała już od progu.
– Tato… ja już nie mogę tak żyć – wyszeptała, wchodząc powoli, jakby bała się, że ją wyrzucę. – Ja się boję samej siebie. Ja nie mam nad tym kontroli.
Stałem w kuchni, oparty o blat. Nie ruszyłem się. Nie rzuciłem się, jak zawsze, żeby ją objąć. Czekałem.
– Nie przyszłam po pieniądze – dodała. – Naprawdę nie. Nie mam już czelności. Przyszłam, bo… ja naprawdę potrzebuję pomocy. Ale nie chwilówki. Pomocy od człowieka.
Usiadła przy stole, spuściła głowę. Po raz pierwszy nie grała ofiary. Nie udawała księżniczki w opałach. Po prostu siedziała. Cicho.
– Nie wiem, czy potrafię ci jeszcze zaufać – powiedziałem szczerze. – Nie chodzi już nawet o pieniądze. Chodzi o to, że zniszczyłaś coś… między nami.
– Wiem – przytaknęła. – Ale ja też mam dość. Siebie. Tego udawania, tych dramatów, tej pustki po zakupach. Nawet Bali nie pomogło. Tato, ja wracałam z raju i czułam, że w środku jestem nikim.
Zamilkliśmy. Wyciągnąłem z portfela małą, pomiętą karteczkę. Numer do psychologa, którego poleciła Dorota.
– Zadzwoń tam. Jutro. Nie pojutrze. Nie jak będziesz miała czas. Jutro.
Paulina skinęła głową. Nie próbowała się tłumaczyć. Nie wyciągnęła ręki po kartę. Nie zapytała o przelew. Po jej wyjściu długo siedziałem w kuchni. Pusty talerz, zimna herbata. Na ekranie telefonu: saldo konta – 200 zł, a do końca miesiąca jeszcze daleko.
Jacek, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grzybobraniu zrobiłam coś złego. Bałam się, co powie mąż na moją pamiątkę po tej leśnej przygodzie”
- „Mój syn się rozwiódł, a ja wciąż tęsknię za synową. Jak mam mu powiedzieć, że potrzebuję jej w swoim życiu?”
- „Przyjaciółka romansowała z moim mężem i wcale się tego nie wstydziła. Podała mi tak absurdalny powód, że ręce opadają”

