Reklama

Zawsze wierzyłam, że moja córka ma głowę na karku. Z rozsądkiem wybierała znajomych, nigdy nie ładowała się w głupoty, a w szkole radziła sobie lepiej niż dobrze. Kiedy więc przedstawiła nam Michała – wysokiego, kulturalnego chłopaka z dobrym zawodem i jeszcze lepszym sercem – odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że to już. Że ona, taka dojrzalsza niż jej rówieśnice, nie da się złapać na jakieś miłosne bzdury. Ale potem pojawił się on. Ten... ciućmok. Cały na bury, z miną wiecznie zaskoczonego. I moja córka przepadła jak kamień w wodę.

Był jak złoto

Pamiętam, jak pierwszy raz weszła z nim do domu. Michał. Przystojny, wysoki, w uśmiechu coś takiego, że człowiek od razu miał ochotę z nim pogadać. Wniósł ciasto, zapytał, czy pomóc przy stole, zdjął buty bez proszenia. Rozsądny, uprzejmy – i co najważniejsze, zakochany po uszy w mojej córce. Nie udawał, nie mizdrzył się, nie był przesadnie wylewny. Po prostu patrzył na nią, jakby świeciła jaśniej niż cały pokój.

– Dobry chłopak – powiedział mój mąż już po jego wyjściu.

– No, idealny! – przyznałam. – Nie tylko miły, ale i pracuje. Informatyk, z dobrą pensją. I nie jest napuszony.

Zosia wtedy tylko wzruszyła ramionami.

Mama, to nie jest najważniejsze...

– A co niby jest? Że przyniósł różę, a nie cały bukiet?

Roześmiała się i powiedziała coś, co już wtedy powinno mnie zaniepokoić:

– Michał jest taki… bezpieczny. Trochę nudny. Wszystko u niego na tip-top.

No właśnie. A u niej w głowie już wtedy chyba buzowało coś innego. Choć spotykali się jeszcze kilka miesięcy, zaczęłam widzieć, jak się oddala. Coraz więcej westchnień, coraz mniej zachwytów. Michał był dalej tym samym dobrym chłopakiem, tylko jakby... przestała go zauważać. Jakby czekała na jakiś sztorm, jakiś błysk. Nie wiedziałam wtedy, że ten błysk okaże się burzą, która nam wszystkim przewróci życie.

Zamieszanie z Antosiem

Pierwszy raz o nim usłyszałam od Zosi w sposób tak przypadkowy, że nawet nie od razu skojarzyłam, że chodzi o nowego znajomego.

– Mamo, a znasz może jakieś dobre miejsce z tajską kuchnią? Bo Antek mnie jutro zabiera i nie wiem, czy się nie rozczaruję.

Zatrzymałam się przy zlewie z kubkiem w ręku.

– Antek?

– Taki znajomy z uczelni. Studiuje na roku niżej, ale zna się na kuchniach świata. Śmieszny jest.

– A Michał? – zapytałam powoli.

Zosia uśmiechnęła się, ale jakoś nie do mnie.

– A co, Michał zna się na tajskiej kuchni? – rzuciła ironicznie.

Zrobiło mi się gorąco. Nie znałam jeszcze tego Antka, ale od razu poczułam, że coś jest nie tak. Tydzień później już wiedziałam. Zosia przestała wracać do domu z tym spokojem, który miała przy Michale. Teraz krzątała się po pokoju jak na sprężynach, z telefonem w ręku, chichocząc do ekranu. A Michał? On wciąż dzwonił, czasem wpadał. Widziałam w jego oczach, że coś przeczuwa. Był zbyt inteligentny, żeby się nie domyślić.

W końcu przyszła z tym swoim Antkiem.

– Mamo, to Antek. Poznajcie się – powiedziała z uśmiechem, jakby przyniosła do domu nową bluzę, a nie człowieka, który właśnie zastąpił faceta, którego wszyscy pokochaliśmy.

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Bo ten chłopak... nawet nie próbował udawać, że tu pasuje.

Co ona w nim widzi?

Nie żebym była złośliwa, ale jak tylko zobaczyłam Antka, pierwsza myśl, jaka przemknęła mi przez głowę, brzmiała: „To jest ten słynny błysk? Ten sztorm, na który czekałaś?”. Miał na sobie lnianą koszulę, która wyglądała, jakby pamiętała jeszcze czasy komunii, a spodnie… no cóż, moja sąsiadka po sześćdziesiątce ma lepsze wyczucie stylu. Pachniał czymś ziołowym, jakby perfumy wymieszał z pastą do zębów.

– Dzień dobry – powiedział z taką manierą, że spojrzeliśmy z mężem na siebie spod oka.

Zosia oczywiście promieniała.

– Antek interesuje się filozofią Wschodu. Prawda, że fascynujące?

Antek tylko się uśmiechnął i skinął głową, jakby potwierdzał objawienie.

– A czym się zajmujesz? – zapytał go mój mąż, próbując być uprzejmy.

Studiuję… szukam swojej drogi – odpowiedział z przekonaniem. – Pracuję w kawiarni, ale to tymczasowe. Chcę robić coś bardziej… zgodnego ze sobą.

Nie wiem, czy bardziej zdumiała mnie ta jego odpowiedź, czy fakt, że Zosia siedziała obok niego, jakby właśnie usłyszała najpiękniejsze słowa świata. Michał miał firmę, plan na życie, był zaradny. A tu nagle pojawił się Antek, który z jednej strony niczego nie miał, a z drugiej był jak magnes. Dla niej. Wtedy zrozumiałam – niektórzy ludzie nie szukają stabilności, tylko emocji. A Zosia... niestety była jedną z nich.

Było mi żal na to patrzeć

Michał długo walczył. Nie odpuścił od razu. Przynosił jej książki, które lubiła. Dzwonił z pytaniem, jak poszły egzaminy. Przysyłał wiadomości, które Zosia tylko czytała i nie odpisywała, choć widziałam, że jej się ręka zatrzymuje nad ekranem. Pewnie coś ją tam jeszcze bolało. Ale milczała. Jakby chciała wszystko wyciąć z pamięci.

– A ty nie uważasz, że on był zbyt idealny? – zapytała mnie któregoś wieczoru, gdy siedziałyśmy przy herbacie. – Taki… poukładany.

– Zosiu, dorosłe życie powinno być poukładane.

Westchnęła, ale nie odpowiedziała. Kilka dni później do naszego domu zapukał Michał. Z różą. Sam.

– Mogę z nią chwilę porozmawiać? – zapytał mnie.

Zosia zeszła po kilku minutach. Nie słyszałam rozmowy, ale widziałam ich przez okno, jak stoją przed blokiem. On mówił, ona kręciła głową. W końcu przytulił ją i odszedł. Nie obejrzał się nawet. Wiedział, że to koniec. Tego dnia płakałam bardziej niż ona. Bo widziałam, że odeszło coś, czego się już nie odzyska. Człowiek, który był nie tylko zakochany, ale gotowy na wszystko. Na rodzinę. Na życie. I że Zosia nie tylko straciła chłopaka, ale i człowieka. Tego najwartościowszego.

Wreszcie otworzyła oczy

Zosia i Antek mieszkali razem tylko cztery miesiące. Cztery. Wystarczyło, żeby opadły jej wszystkie złudzenia. Najpierw była ekscytacja, potem coraz więcej milczenia, aż w końcu zaczęła wracać do domu, czyli do nas, choć teoretycznie miała już swój. Mówiła, że „tak tylko na chwilę, bo Antek medytuje i potrzebuje przestrzeni”. Ale ja wiedziałam, co to znaczy. Czułam to w jej spojrzeniu, gdy znów wsuwała nogi pod nasz koc i prosiła o rosół.

W końcu pewnego wieczoru usiadła przy mnie na kanapie. Nie powiedziała nic przez długi czas. Tylko trzymała kubek z herbatą i patrzyła w pustkę.

– Mamo – odezwała się cicho. – A jeśli ja naprawdę zepsułam wszystko?

Zamarłam.

Michał był może zbyt dobry. A ja... szukałam czegoś, co nawet nie istniało.

Nie powiedziałam „a nie mówiłam”. Nie powiedziałam nic. Bo jej łzy były wystarczającym komentarzem. Kilka dni później próbowała do Michała zadzwonić. Numer nieaktywny. Napisała do jego siostry – dowiedziała się, że wyjechał do Irlandii, zaczął wszystko od nowa. Bez niej.

Z Antkiem było już po wszystkim. Ponoć zaczął „szukać głębiej”, czyli jak się okazało, zakochał się w innej. Zosia nie płakała, gdy się rozstali. Tylko powiedziała:

– Ten jego spokój to była ucieczka. On się po prostu życia bał. I odpowiedzialności.

Spojrzałam wtedy na nią. Moja córka wreszcie zrozumiała. Tylko że czasem zrozumienie przychodzi za późno.

Nie wszystko da się naprawić

Minęły dwa lata. Zosia znów mieszka z nami. Pracuje, studiuje, nie narzeka. Ale coś w niej zgasło. Już nie ma tych jej iskier w oczach, nie rzuca złośliwych żartów przy obiedzie, nie opowiada z wypiekami o swoich planach. Czasem patrzę, jak wpatruje się w okno z kubkiem w dłoni i wiem, że myśli o nim. O Michale.

Wiem też, że próbowała go odnaleźć. Pisała maile, wysyłała wiadomości na LinkedInie. Bez odpowiedzi. Jakby nie chciał już wracać do tego rozdziału życia, w którym ona była.

– Może tak właśnie ma być – powiedziała kiedyś, głaszcząc kota, który wtulił się w nią na kanapie. – Może niektórzy ludzie przychodzą tylko po to, żeby nas czegoś nauczyć. A potem odchodzą.

Nie odpowiedziałam. Bo choć serce mi pękało, wiedziałam, że nie da się cofnąć czasu. Michał nie był tylko „fajnym facetem”. On był fundamentem. A ona zamieniła ten fundament na piasek. Bo jej się wydawało, że piasek jest bardziej miękki. Nie chciałam jej dobić. Ale czasem w samotności, wieczorem, rozmawiałam z moim mężem szeptem:

– Ona już wie. Tylko nie wiem, co gorsze – że go straciła, czy że on jej już nie chce.

Bo miłość, kiedy się ją odrzuci, nie zawsze wraca. Czasem nie czeka. Idzie dalej. Znajduje kogoś, kto jej nie przegapi. Kto się nie zawaha. A moja córka? Może jeszcze kiedyś znajdzie kogoś, kto ją pokocha. Ale wiem, że już nigdy tak, jak Michał.

Barbara, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama