„Moja córka ma cudownego męża, a ciągle na niego narzeka. Gdybym była ciut młodsza, sama bym się za niego zabrała”
„Już wiedziałam, że chcę go znów zobaczyć. Siedzieliśmy w salonie, światło było przygaszone, a ja miałam wrażenie, że jesteśmy w jakimś filmie, gdzie zaraz stanie się coś nieodwracalnego. On mówił, ja słuchałam. Ja mówiłam, on patrzył. Coraz bardziej miękko. Coraz bliżej”.

- Redakcja
Moja córka, Joanna, ma wszystko, o czym ja w jej wieku mogłam tylko pomarzyć – przystojnego, spokojnego męża, własne mieszkanie, stabilną pracę. A mimo to wiecznie narzeka. Że on za cichy, że nie ma inicjatywy, że nie zaskakuje jej romantycznymi gestami. Patrzę na nich i czasem aż mnie skręca, bo ja widzę w nim więcej niż ona. Jest opiekuńczy, cierpliwy, pomocny – typ faceta, który dba, ale nie robi wokół siebie szumu. I szczerze? Gdybym była o dwadzieścia lat młodsza… Oj, Joasiu, musiałabyś powalczyć o swojego męża z własną matką.
Nieoczekiwana zamiana ról
– Wiesz, on znowu przyszedł do domu i od razu siadł przed komputerem. Nawet nie zapytał, jak mi minął dzień – żaliła się Joanna, mieszając zupę w garnku. – Kiedyś to chociaż kwiaty przynosił, a teraz? Zero starań.
Stałam w jej kuchni, oparta o blat, i słuchałam w milczeniu. Nie pierwszy raz. Już znałam tę litanię na pamięć.
– A co miał powiedzieć, skoro ty od progu warczysz, że zupa ci się przypaliła, a szef znowu cię wkurzył? – wyrwało mi się. Wiem, nie powinnam się wtrącać, ale czasem nie wytrzymuję.
Joanna spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz usłyszała, że coś może być też jej winą.
– Mamo, ty naprawdę zawsze go bronisz. Jakbyś była jego adwokatem, a nie moją matką.
Westchnęłam.
– Bo może ty nie widzisz, co masz. Taki facet to dziś rzadkość. Nie pije, nie łazi, pracuje, nie wyrywa się na żadne wypady z kolegami. I jeszcze ci pomaga przy dziecku, sprząta, gotuje. Widziałam jak ostatnio, zanim wróciłaś z pracy, sam rozwiesił pranie i zrobił kolację.
– Ale co z tego? – Joanna wzruszyła ramionami. – Nie czuję się przy nim kobieco. Wszystko jak w zegarku. Zero emocji.
Emocje? A ja, patrząc na Damiana, czuję coś, czego dawno nie czułam. On ma w sobie jakąś czułość, którą my, kobiety, wyczuwamy instynktownie. I nawet jeśli to źle zabrzmi – ja bym wiedziała, jak to docenić.
Nie wszystko złoto, co się błyszczy
Kilka dni później przyszłam do nich z pierogami. Damian otworzył drzwi, jak zwykle z tym swoim spokojnym uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Krysiu. Asia mówiła, że będzie pani wpadać. Pomogę z torbami.
Wziął ode mnie siatki, jakby to była najważniejsza rzecz, jaką dziś zrobi. W kuchni unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Stół nakryty, kubki przygotowane, nawet serwetki ułożone równo, jedna na drugiej.
– To ty to wszystko? – zapytałam półżartem.
– A kto inny? Asia jeszcze śpi z małą. Dałem jej chwilę oddechu.
Niby zwykłe słowa, ale aż mnie ścisnęło w środku. Bo ja pamiętam, jak mój mąż po nocach znikał do „garażu”, a ja sama karmiłam, przewijałam, gotowałam, prałam. A Damian? Taki... obecny. Usiedliśmy w kuchni. Z radia cicho leciała jakaś jazzowa ballada. Damian nalał mi kawy, podał talerzyk z ciastem, które – jak się okazało – sam upiekł.
– Lubi pani sernik? To z przepisu mojej babci.
I wtedy coś we mnie zadrżało. Ja – stara baba – poczułam, jak się rumienię. Jak ostatnia gówniara.
– Damian... ty naprawdę jesteś taki, jaki się wydajesz?
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale z uśmiechem.
– Nie wiem, jaki się wydaję, pani Krysiu. Staram się po prostu być dobrym człowiekiem.
Aż mnie zatkało. Gdyby ktoś kiedyś tak do mnie mówił...
Zazdrość czy troska?
– On mnie chyba już nie kocha – rzuciła Joanna wieczorem przez telefon. – Robi wszystko mechanicznie. Jakbyśmy byli współlokatorami.
Siedziałam wtedy sama w fotelu, obierając jabłko i próbując nie myśleć o tym, że to, co mówi, brzmi jak kompletne niezrozumienie. Albo głupota. Ale nie powiedziałam tego. Milczałam. Bo co mogłam powiedzieć? Że jej mąż robi wszystko, co powinien? Że wystarczyłoby mi, że jest właśnie taki?
– Może po prostu nie umie inaczej? – odpowiedziałam. – Faceci czasem pokazują uczucia inaczej, niż się spodziewamy.
– No tak, ty zawsze jesteś po jego stronie. Czasem mam wrażenie, że to jego urodziłaś, a nie mnie.
Zamilkłam. Bo trochę w tym było prawdy. Nie, żebym go traktowała jak syna, broń Boże. To było coś zupełnie innego. Coś, czego nie chciałam nawet nazywać. Ale czułam. Kilka dni później Damian zaprosił mnie na obiad. Sam. Asia była z córką u koleżanki.
– Pomyślałem, że zrobimy sobie taki lunch dla starszych – zażartował, mieszając coś w rondlu.
– Starszych... – parsknęłam. – Aż tak źle wyglądam?
– Skądże. Pani wygląda młodziej niż niejedna moja znajoma po trzydziestce. A w dodatku ma pani klasę.
Zaniemówiłam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi coś podobnego. Mój Boże, to już nie była tylko sympatia. To było coś więcej. A ja zaczynałam rozumieć, że moje uczucia nie są tylko wyobraźnią znudzonej matki.
Blisko, coraz bliżej
Tego dnia usiedliśmy przy stole jak starzy znajomi. On, w fartuchu, z drewnianą łyżką w ręce, mówił o przyprawach jak o czymś najważniejszym na świecie. Ja – próbując nie patrzeć mu zbyt długo w oczy – kiwałam głową i śmiałam się z jego opowieści. Było lekko, ciepło, bezpiecznie. Tak, jak powinno być przy kimś, kto rozumie bez słów.
– Joanna chyba tego nie docenia – powiedziałam nagle, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
– Pani Krysieńko... ona ma trudny charakter. Ale ja to wiem od początku. Czasem mam wrażenie, że jestem dla niej zbyt... zwyczajny.
– Nie jesteś zwyczajny, Damian. Jesteś... dobry. Prawdziwy – wyrwało mi się.
Zawiesił wzrok na mojej twarzy. Dłużej niż wypada. Czułam to aż pod skórą. Serce zaczęło mi walić jak młotem.
– Cieszę się, że pani to widzi. Bo czasem myślę, że nikomu już na tym nie zależy – powiedział cicho.
Wstał, żeby zdjąć garnek z ognia, a ja poczułam dziwny smutek. Bo wiedziałam, że jesteśmy o krok za daleko. Tylko krok. A ja nie potrafiłam tego zatrzymać. Po obiedzie podał deser – lody z malinami. Patrzyłam, jak wkłada do nich listki mięty, i pomyślałam, że Joanna nigdy nie zauważyła, z jaką starannością on robi nawet najprostsze rzeczy.
A ja? Ja zauważałam wszystko. Kiedy wychodziłam, otworzył mi drzwi i lekko musnął moją dłoń. Niby przypadkiem. Ale aż mnie przeszył dreszcz. Było już za późno. Zaczęłam się zakochiwać.
Granica, której nie przekroczę
Minęło kilka dni. Unikałam ich domu, jakbym bała się, że znów ulegnę temu, co zaczynało mną rządzić. I choć rozum krzyczał: „Zostaw to, kobieto! To nie twoje miejsce!”, serce rwało się w tamtą stronę. Z każdą kolejną rozmową z Joanną czułam, że ona wcale go nie zna. I że ja – paradoksalnie – znam go lepiej.
Pewnego wieczoru zadzwonił.
– Pani Krysiu, zrobiłem dziś tę babkę cynamonową, którą pani lubi. Może wpadnie pani na herbatę?
Zawahałam się, ale zgodziłam. Bo tak naprawdę już wiedziałam, że chcę go znów zobaczyć. Siedzieliśmy w salonie, światło było przygaszone, a ja miałam wrażenie, że jesteśmy w jakimś filmie, gdzie zaraz stanie się coś nieodwracalnego. On mówił, ja słuchałam. Ja mówiłam, on patrzył. Coraz bardziej miękko. Coraz bliżej.
W pewnej chwili nachylił się i przez sekundę... przez tę jedną, głupią sekundę, myślałam, że mnie pocałuje. A ja nie odsunęłabym się. O, nie. Tyle że... ktoś otworzył drzwi. Joanna. W kurtce, z rozczochraną fryzurą i zakupami w rękach. Zatrzymała się, zmrużyła oczy, spojrzała raz na mnie, raz na niego. A potem bez słowa poszła do kuchni.
Wróciłam do domu z bijącym sercem. Granica została dostrzeżona, choć jeszcze nie przekroczona. Ale wystarczyła sekunda, by uświadomić sobie, jak blisko było. Nie spałam całą noc. Pierwszy raz poczułam się winna. Bo ja naprawdę zaczęłam kochać męża mojej córki.
Za późno na wszystko
Następnego dnia Joanna zadzwoniła do mnie krótko po ósmej. Zdziwiło mnie to – nie była rannym ptaszkiem.
– Mamo, możemy się spotkać? – zapytała bez wstępów.
Usiadłyśmy na ławce w parku, tam, gdzie kiedyś chodziłam z nią na spacery, gdy była mała. Teraz patrzyłam na nią – dorosłą kobietę, moją córkę, której zaczynałam zazdrościć.
– Coś się dzieje? – zapytałam ostrożnie.
– Tak – odpowiedziała i odetchnęła głęboko. – Widzę, jak na niego patrzysz. Jak rozmawiacie. Jak milczycie. I... nie wiem, mamo, czy to tylko moja wyobraźnia, ale...
Zacisnęłam dłonie. Nie umiałam zaprzeczyć. Nie miałam siły.
– Joanna, to... nie tak, jak myślisz. Ja... sama nie wiem, jak do tego doszło – wyszeptałam.
– Ale doszło, prawda? – jej oczy były spokojne, zaskakująco dojrzałe. – Wiesz, ja go nie doceniałam. Ale jak zobaczyłam, jak ktoś inny... jak ty... patrzysz na niego tak, jak ja powinnam... coś mnie tknęło.
Zamarłam. A potem poczułam coś, czego się nie spodziewałam – ulgę. Nie zdemaskowała mnie z krzykiem, nie oskarżyła. Uratowała mnie. Może siebie też.
– Wrócę do niego. Na serio. Postaram się. Ale ty... odsuń się. Proszę.
Przytaknęłam. Bo wiedziałam, że przegrałam coś, czego nigdy nie powinnam była zaczynać. Od tamtego dnia trzymam się z daleka. On czasem do mnie dzwoni. A ja nie odbieram. Za późno na wszystko.
Krystyna, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa nie uwierzyła, gdy wygrałem fortunę. Stwierdziła, że to dziwne, by szczęście uśmiechnęło się do takiej niedojdy”
- „Mąż przyjaciółki był jak zakazany owoc, a mój jak skisły ogórek. Skusiłam się i pożałowałam, bo apetyt tylko rósł”
- „Na spacerze zobaczyłam synową w niedwuznacznej sytuacji. Teraz nie wiem, czy okłamywać syna, czy zniszczyć mu życie”

