„Moja córka ma 30 lat i nigdy nie zapłaciła żadnego rachunku. Była w szoku, gdy ogłosiłem koniec sponsoringu”
„– Tato... Ja nie mam gdzie iść. Nie mam pieniędzy – powiedziała. – To znajdź pracę. Jak inni ludzie. Jesteś dorosła. Nie chcesz być traktowana jak dziecko – przestań się zachowywać jak dziecko”.

- Redakcja
Pracuję w urzędzie miasta na stanowisku, które nikogo nie interesuje. Codziennie o 7:40 wychodzę z mieszkania, z kanapkami w torbie i kubkiem kawy, który stawiam na parapecie przystanku. Autobus przyjeżdża o 7:49. Zegarków nie potrzebuję — moje życie to powtarzalna taśma.
Mieszkam z córką, Julią. Ma trzydzieści lat, ale kiedy patrzę, jak siedzi skulona pod kocem z telefonem w dłoni i serialem w tle, mam wrażenie, że czas się dla niej zatrzymał na osiemnastce. Wciąż te same wymówki, że to nie jest ten moment na dorosłość, że wszystko teraz jest takie przytłaczające. Zostawiam jej codziennie na stole śniadanie. Czasem zje, czasem nawet nie ruszy. Nie pytałem, dlaczego. Sam gotuję obiady, opłacam rachunki, noszę zakupy. Julia mówi, że szuka pracy. Ja mówię, że wierzę. Kłamię.
Nigdy nie umiałem być surowy. Po rozwodzie z Ewą obiecałem sobie, że Julia nigdy nie poczuje się porzucona. Wyszło na to, że to ja zapomniałem, jak być ojcem, który czegoś wymaga. Zostałem ojcem, który nadrabia winę talerzem zupy i opłaconym abonamentem platformy z serialami.
– Tato, a możesz jeszcze wykupić mi jedną subskrypcję? – zapytała dziś rano.
Zamiast odpowiedzieć, tylko pokiwałem głową.
Pokłóciliśmy się
Wróciłem z pracy wcześniej, bo coś mnie tknęło. Może to była ta cisza przez cały dzień, może ten nieodebrany telefon od Julii z samego rana. Albo po prostu miałem dość udawania, że wszystko jest w porządku. Z poczty wyciągnąłem stertę listów – większość z nich to były reklamy, ale między nimi zobaczyłem znajomy biało-czerwony kopertowy koszmar. Wezwanie do zapłaty. Dostawca internetu. Na imię Julii. Już drugie w tym kwartale.
Otworzyłem drzwi, poczułem zapach chipsów. Julia siedziała na kanapie, owinięta kocem, z telefonem w ręku, na ekranie jakieś reality show. Obok paczka papierosów i kubek po kawie, który od dwóch dni nie trafił do zlewu.
– Julia, co to miało być? – rzuciłem kopertę na stół.
– Co znowu? – mruknęła, nawet nie odrywając wzroku.
– Internet. Nie zapłaciłaś. Znowu. Dostałem wezwanie. I co najgorsze – na twoje nazwisko.
– No i? Nikt ci nie kazał za mnie płacić – odpowiedziała chłodno.
Zamarłem. W gardle poczułem gorąco. Nie dlatego, że nie miałem na te rachunki. Tylko dlatego, że ona naprawdę nie widziała problemu.
– Może dlatego, że jesteś trzydziestoletnią kobietą i powinnaś to ogarniać sama?
Julia wreszcie spojrzała na mnie. Patrzyła jak na intruza. Jakby to nie była nasza wspólna kuchnia.
– Wiesz co? Przestań się tak zachowywać, jakbyś był jakimś świętym męczennikiem. To, że nie potrafię znaleźć pracy, to też twoja wina. Zrobiłeś ze mnie nieporadną dziewczynkę. Zawsze wszystko robiłeś za mnie. To teraz masz – twoje dziecko, twoja odpowiedzialność.
– Moje dziecko?! Ty jesteś kobietą! Dorosłą! I tak, masz rację – to moja wina. Że cię tak wychowałem. Że przez tyle lat brałem wszystko na siebie.
Julia zerwała się z kanapy.
– Właśnie. To wszystko twoja wina! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami z taką siłą, że kubek spadł ze stołu i roztrzaskał się na kafelkach.
Zostałem sam. I przez chwilę naprawdę pomyślałem, że może miała rację.
Zadzwoniłem do byłej żony
Zamknąłem drzwi na dwa zamki. W mieszkaniu panowała cisza, lepka od emocji. Podniosłem porcelanowe skorupki z podłogi i położyłem je na ręczniku papierowym, jakby to miało coś naprawić. Jakby posklejanie kubka mogło posklejać moje życie.
Wyszedłem na balkon. Zapaliłem papierosa, choć rzuciłem je dziesięć lat temu. Wciągałem dym z takim zacięciem, jakby miał mi powiedzieć, co mam dalej robić.
Po godzinie bezcelowego krążenia po mieszkaniu wziąłem telefon. Wybrałem numer, który dawno powinienem był usunąć.
– Halo? – odebrała po dwóch sygnałach. Głos Ewy. Suchy jak papier.
– Cześć. To ja.
– Andrzej? Coś się stało?
– Julia. Pokłóciliśmy się. Mocno. Znowu nie zapłaciła rachunku. Nic nie robi ze swoim życiem. Nie wiem, co mam robić.
– Andrzej... – westchnęła. – A co ja mam ci powiedzieć?
– Może cokolwiek? Może... że to nie tylko moja wina? Że ona też miała matkę?
– Miała. Ale to ty ją wychowałeś. Ja wtedy... nie dawałam rady. A ty byłeś zawsze miękki. Wszystko jej odpuszczałeś. Zrobiłeś z niej księżniczkę.
– Dzięki. Naprawdę. Czekałem na wsparcie, nie na ocenę.
– Andrzej, ty zawsze czekałeś na potwierdzenie, że jesteś dobrym ojcem. A ja ci tego nie dam. Bo nie wiem, czy byłeś.
Rozłączyła się.
Opadłem na krzesło. Czułem, jakbym wrócił do punktu wyjścia. Jakbym przez trzydzieści lat tylko kręcił się w kółko wokół jednej idei – że mogę wszystko naprawić samą obecnością. Samym byciem.
Po południu przyszła Anka z mieszkania obok.
– Twoja księżniczka dalej nie płaci rachunków, co? – rzuciła pół-żartem, pół-poważnie.
– Właśnie wybiegła z domu. Pokłóciliśmy się.
– No to może w końcu zrobisz coś z tym. Postawisz granicę. Bo jak nie teraz, to za dziesięć lat dalej będziesz jej gotował obiadki.
– Tylko że jak postawię granicę, to... może mnie znienawidzi.
– Albo zacznie cię szanować.
Milczałem. Ale jej słowa zostały ze mną.
Córka miała mnie za naiwniaka
Wróciła po dwóch dniach. Bez słowa. Bez skruchy. Jakby tylko wyszła po chleb. Klucze rzuciła na komodę, zdjęła buty, minęła mnie w przedpokoju, nawet nie podnosząc wzroku.
– Hej – rzuciłem, bardziej z odruchu niż z potrzeby rozmowy.
– Hej – odburknęła i zniknęła w swoim pokoju.
Wieczorem zmywałem naczynia. Nie wiedziałem, po co. W sumie nic nie jadłem. Ale trzeba było coś robić, bo jak nie – to zostawały tylko myśli. I to te najgorsze.
Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone. I wtedy usłyszałem:
– No mówię ci, on się czuje winny, to i tak wszystko za mnie zrobi. Płaci za wszystko, gotuje, pierze... – śmiech. – Taki tatuś-męczennik. Mam święty spokój.
Cisza. Potem jeszcze:
– Nie, nie szukam niczego. Życie mam ustawione. On nie ma jaj, żeby coś zmienić.
Zastygłem. Woda lała się do zlewu, ale nie ruszałem się. Każde słowo wbijało mi się w klatkę piersiową jak gwóźdź. Wszedłem do pokoju. Ona siedziała na łóżku, nogi podciągnięte pod brodę, telefon przy uchu.
– Muszę kończyć – powiedziała do słuchawki, kiedy mnie zobaczyła. Odłożyła aparat na kołdrę. – Podsłuchiwałeś?
Patrzyłem na nią długo. Tak długo, że zaczęła się wiercić, nerwowo poprawiać koszulkę.
– Masz rację – powiedziałem w końcu. Spokojnie. – To był mój problem. Ale od dziś już nie jest.
Odwróciłem się. Wyszedłem z pokoju, gasząc światło w korytarzu. W mieszkaniu zrobiło się ciemno, ale jakby... trochę jaśniej w środku mnie. Nie słyszałem już jej głosu.
Zbuntowałem się
Następnego dnia nie zrobiłem śniadania. Nie zostawiłem pieniędzy na stole. Nie włączyłem ciepłej wody, żeby mogła się wykąpać bez czekania. Siedziałem w kuchni, piłem czarną kawę i czułem się... gotowy. Cokolwiek to miało znaczyć.
Julia wyszła z pokoju, zaspana, w tej samej bluzie co zawsze, z telefonem przyklejonym do dłoni.
– Nie ma nic do jedzenia? – rzuciła mimochodem, nawet na mnie nie patrząc.
– Jest – powiedziałem. – W lodówce. Tak jak w życiu.
Spojrzała na mnie, zmarszczyła czoło.
– Co to miało znaczyć?
– Że od dziś cię nie utrzymuję. Masz miesiąc, żeby znaleźć pracę i się wyprowadzić – powiedziałem.
Zapanowało milczenie. A potem – śmiech. Krótki, bez radości.
– Ty żartujesz.
– Nie żartuję, Julia.
Podeszła do stołu, stanęła naprzeciwko mnie, z twarzą pełną zdziwienia i lęku.
– Ty... ty mnie wyrzucasz?
– Nie. Daję ci wybór. Możesz zostać tu jeszcze przez miesiąc, ale musisz się usamodzielnić. W przeciwnym razie... tak, będziesz musiała odejść.
– Tato... Ja nie mam gdzie iść. Nie mam pieniędzy – powiedziała.
– To znajdź pracę. Jak inni ludzie. Jesteś dorosła. Nie chcesz być traktowana jak dziecko – przestań się zachowywać jak dziecko.
Zaczęła płakać. Autentycznie, bez teatralnych łez. Po raz pierwszy od lat zobaczyłem w niej nie złość, nie roszczenie, tylko strach.
– Zawsze byłeś jedyną osobą, która mnie nie zostawiła – powiedziała przez szloch.
Wstałem. Podszedłem i położyłem jej dłoń na ramieniu.
– Może właśnie dlatego nigdy nie dorosłaś.
Nie odepchnęła mojej ręki. Ale też nie szukała w niej oparcia. Tego dnia nie wyszła z pokoju. A ja po raz pierwszy od dawna poczułem, że coś zrobiłem dobrze. Chociaż bolało mnie to bardziej, niż potrafiłem przyznać. Dzień wyprowadzki był dziwnie cichy. Nie pytałem, dokąd idzie. Może do koleżanki, może wynajęła coś za ostatnie pieniądze. Może Ewa łaskawie otworzyła drzwi. Albo nie – Ewa nie otwiera drzwi. Ona zamyka.
Julia stała w korytarzu z walizką i reklamówką, pełną rzeczy, które równie dobrze mogłyby zostać. Ale rozumiałem – chciała zabrać wszystko, co jej. Nawet stary kubek z napisem „Najlepsza córka świata”.
– Spakowana? – zapytałem.
Kiwnęła głową. Bez słowa. Jak wtedy, gdy miała pięć lat i obraziła się o trzeciego loda.
– Zawiozę cię – powiedziałem, sięgając po kluczyki.
– Nie trzeba – odparła cicho. – Sama pojadę. Dam sobie radę.
Patrzyłem na nią długo. Chciałem powiedzieć: „Nie dasz”. Ale ugryzłem się w język.
– Gdzie będziesz?
– U Magdy. Potem… zobaczę.
– Masz dokumenty? Leki?
– Mam.
Czekała. Może na „Zostań”. Może na „Przepraszam”. Ale nie powiedziałem nic z tych rzeczy.
– Powodzenia – rzuciłem w końcu.
– Daruj sobie – wyszeptała i wyszła.
Andrzej, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam mężowi drogie perfumy na Dzień Chłopaka. Drań będzie miał się czym psikać po rozwodzie”
- „Ufałem przyjacielowi i pożyczyłem mu 150 tysięcy. Wczoraj miałem pełne konto, a dziś przez niego jestem zerem”
- „Żona wydaje każdą moją wypłatę na siebie. Ja zostaję z pustym portfelem i wyrzutami sumienia”

