Reklama

Nigdy nie sądziłam, że będę musiała zmierzyć się z taką sytuacją. Moja córka zawsze była rozsądna, poukładana, trochę nawet za bardzo ostrożna w życiu. Nie miała szczęścia do mężczyzn, ale nie wydawało się, by szczególnie to przeżywała. Pogodziłam się z tym, że może nie zostanę babcią, ale teraz... Teraz wszystko stanęło na głowie. Zosia oznajmiła, że jest w ciąży. Bez partnera, bez żadnych wcześniejszych znaków, bez wyjaśnień. A na każde nasze pytanie, kim jest ojciec dziecka, odpowiada: „Pomidor”. Jakby to był jakiś żart. Ale mnie jakoś nie jest do śmiechu.

Zaskoczyła nas

– Mamo, muszę wam coś powiedzieć – powiedziała Zosia podczas niedzielnego obiadu, który jak zwykle zorganizowałam z myślą o rodzinnej atmosferze.

– Coś się stało? – spojrzałam na nią uważnie, bo jej twarz była poważna, a ręce lekko drżały, gdy odkładała sztućce.

– Jestem w ciąży.

Widelec, który miałam właśnie w ustach, zatrzymał się w połowie drogi. Spojrzałam na męża, a on na mnie, jakbyśmy oboje nie wiedzieli, czy dobrze usłyszeliśmy.

– Co ty powiedziałaś? – wykrztusił mój mąż.

– Że jestem w ciąży – powtórzyła spokojnie, jakby oznajmiała, że kupiła nowe zasłony do mieszkania.

– Ale... jak to? – próbowałam znaleźć w sobie jakiekolwiek logiczne pytanie. – Przecież ty nie masz chłopaka.

– Nie trzeba mieć chłopaka, żeby zajść w ciążę, mamo – odparła sucho.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Czułam, że jeśli nie wstanę, to zaraz się rozkleję. Przeszłam do kuchni niby po herbatę, ale w rzeczywistości potrzebowałam oddechu. Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – ta wiadomość, czy jej spokój, z jakim ją przekazała. Moje dziecko, moje maleństwo, które jeszcze niedawno płakało, bo złamało kredkę... teraz będzie miało własne dziecko?

Wróciłam do jadalni z herbatą i jednym pytaniem:

– Kto jest ojcem?

Zosia spojrzała na mnie, uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała:

– Pomidor.

Czy ona ze mnie kpi?

– Pomidor? – powtórzył mój mąż z niedowierzaniem. – Zosia, ty chyba żartujesz? Masz 33 lata i odpowiadasz w ten sposób?

– Nie – odpowiedziała, jakby to było najnormalniejsze na świecie. – Po prostu nie chcę o tym rozmawiać.

– Ale musisz! – nie wytrzymałam. – Zosia, to nie jest zabawa. Jesteś w ciąży, będziesz matką! My mamy prawo wiedzieć, kto jest ojcem.

– Nie – odparła krótko. – Nie macie. To moja sprawa.

– Pomidor? – powtórzył znowu mój mąż, tym razem szeptem, jakby próbował sam siebie przekonać, że coś źle usłyszał.

– To jakaś nowa moda, żeby w każdej sytuacji grać w „pomidora”? – zapytałam ironicznie. – Bo ja nie nadążam za waszymi nowoczesnymi pomysłami.

– Nie chcę was okłamywać, ale też nie chcę mówić prawdy – powiedziała cicho. – Dlatego mówię „pomidor”.

Zrobiło się cicho. Aż nieznośnie. Mąż spuścił wzrok, jakby miał dość. Ja z kolei próbowałam nie wybuchnąć. Przez chwilę miałam ochotę rzucić talerzem. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że to była nasza pamiątkowa porcelana po babci.

– Zosia, my cię nie atakujemy – powiedziałam spokojniej. – Ale nie rozumiesz, że to nie tylko twoje życie? To też nasz wnuk, nasza rodzina, nasz świat.

– Mamo, naprawdę. Nie mogę i nie chcę teraz nic mówić. Zaakceptujcie to.

Wstała od stołu i bez słowa poszła do swojego pokoju. A my siedzieliśmy jak dwie figury z wosku. I cisza była głośniejsza niż jakikolwiek krzyk.

Miałam swoje podejrzenia

Przez kolejne dni Zosia zachowywała się, jakby nic się nie wydarzyło. Chodziła do pracy, oglądała seriale, nawet raz zapytała, czy zrobić naleśniki. Ale ja czułam się, jakby świat się skończył i zaczął od nowa – tylko zupełnie inny. Cichy, zimny, nieprzewidywalny. Nie dawało mi spokoju, kto to może być. W głowie miałam tysiące scenariuszy. Może to ktoś starszy? Żonaty? Może jakiś nauczyciel z kursu angielskiego, na który Zosia chodziła?

– Może powinniśmy porozmawiać z jej koleżankami – zaproponowałam mężowi pewnego wieczoru. – Może któraś coś wie.

– A może powinniśmy dać jej czas? – odparł. – Może naprawdę nie jest gotowa.

– Ale przecież to nie może tak wyglądać! – uniosłam się. – To nie jest jakiś kaprys czy zachcianka. Ona będzie matką! I zachowuje się, jakby to było jakieś głupie hasło do gry towarzyskiej.

– Może się boi – rzucił krótko. – Może nie ufa nam tak, jak myślimy.

Ta myśl zabolała mnie bardziej niż wszystkie inne. Bo jeżeli moje dziecko nie ufa mi na tyle, żeby powiedzieć, kto zrobił z niej matkę – to znaczy, że popełniłam gdzieś wielki błąd. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam i słuchałam kroków Zosi po korytarzu. Chodziła do łazienki, do kuchni, znów do pokoju. Te kroki brzmiały inaczej niż kiedyś. Niepewnie. Jakby sama nie wiedziała, czy idzie we właściwym kierunku.

Spotkanie z lekarzem

Zosia poprosiła mnie, żebym pojechała z nią na kolejne badanie. Ucieszyłam się, chociaż starałam się tego po sobie nie pokazać. Może to był znak, że zaczyna mi znowu ufać? Albo po prostu bała się i potrzebowała kogoś obok. Nieważne. Byłam gotowa.

W poczekalni siedziałyśmy w ciszy. Ginekolog miał opóźnienie. Zosia patrzyła w telefon, ja udawałam, że czytam jakąś ulotkę o kwasie foliowym. Przypomniałam sobie własne ciążowe czasy. Miałam wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata i byłam przerażona – mimo że miałam męża, mieszkanie i wsparcie rodziców. A Zosia? Zosia była zupełnie sama, choć wszyscy siedzieliśmy obok.

– Zosia – odezwałam się cicho – czy ten chłopak... on wie?

Spojrzała na mnie, ale nie odpowiedziała. Wzrokiem wróciła do telefonu.

– Nie pytam, żeby cię zmusić do niczego. Tylko się martwię. Jesteś w tym sama.

– Pomidor – szepnęła, niemal bezgłośnie.

Miałam ochotę walnąć w stół obok. To było silniejsze ode mnie. Miałam dość tego idiotycznego słowa. Dość tajemnic, dość tej emocjonalnej blokady, którą wokół siebie zbudowała. W gabinecie lekarz był uprzejmy, ciepły. Pokazał nam malutkie serduszko bijące na monitorze. Patrzyłam, a w gardle miałam wielką gulę. Zosia nagle się rozpłakała. I wtedy zrozumiałam – nie grała w pomidora dla zabawy. Grała, bo nie potrafiła inaczej.

To był przypadek

Prawda, jak się później okazało, lubi wyciekać w najmniej spodziewanych momentach. Ja tylko chciałam kupić chleb. W sklepie osiedlowym, do którego chodzę od lat. Stałam już przy kasie, gdy zobaczyłam Zosię. Stała dwa regały dalej i rozmawiała z jakimś chłopakiem. Młody, może dwadzieścia parę lat. Ładnie ubrany, z plecakiem przewieszonym przez ramię. Od razu poznałam Zosię. Ale jej zachowanie… Ona się śmiała. Uśmiechała się. Miała w sobie ten błysk, którego nie widziałam u niej od miesięcy.

Wiedziałam, że to nie mój interes. Ale matki tak nie potrafią.

– Cześć – powiedziałam, podchodząc z udawaną naturalnością. – Cześć, Zosiu.

Zosia zesztywniała. Chłopak zrobił dwa kroki do tyłu, jakby chciał zniknąć.

Mamo… to jest… – zaczęła.

– Pomidor? – zapytałam ostro.

Zarumieniła się, spuściła wzrok. Chłopak spojrzał na mnie z przestrachem.

– Ja… my tylko rozmawialiśmy – wyjąkał.

– A ja tylko kupuję chleb – odpowiedziałam chłodno. – Ale skoro już się spotkaliśmy, może chociaż się przedstawi?

– Michał – powiedział po chwili. – My… my się znamy z... uczelni. Ale ja… przepraszam, muszę lecieć.

Zniknął, jakby się ulotnił. Zosia nie odezwała się ani słowem w drodze do domu. Ja też milczałam. Ale serce biło mi szybciej niż normalnie. Może właśnie poznałam ojca mojego przyszłego wnuka?

Ma w nas wsparcie

Tydzień po spotkaniu w sklepie Zosia przyszła do nas do kuchni z kubkiem herbaty i usiadła w milczeniu. Nie wyglądała na zdenerwowaną – raczej na zmęczoną. Spojrzałam na nią i nic nie powiedziałam. Mój mąż też. Już wiedzieliśmy, że żadne naciski nie przyniosą efektu. Musi sama chcieć.

– Wiecie… Michał nie jest gotowy – powiedziała w końcu, cicho, jakby nie była pewna, czy powinna. – Zresztą… ja też nie wiem, czy kiedykolwiek był.

To było więcej niż kiedykolwiek nam powiedziała.

– Poznaliśmy się na kursie angielskiego dwa lata temu. Spotykaliśmy się krótko. Nic spektakularnego. Potem przestał się odzywać. A kiedy powiedziałam mu o ciąży, po prostu zamilkł. Tak na dobre.

W oczach miała łzy. Nie płakała, ale widziałam, że balansuje na granicy.

– Dlatego „pomidor” – dodała. – Bo wolałam, żeby brzmiało głupio, niż żebym znów musiała przechodzić przez to od nowa.

Objęłam ją. Po prostu. Bez słowa. I po raz pierwszy od tygodni ona mi na to pozwoliła.

– Zosia… nieważne, kto jest ojcem. Ważne, że ty jesteś mamą – powiedział mój mąż, stając za nami. – I że nie jesteś sama.

To nie był happy end. Ale był prawdziwy. Moja córka wciąż była singielką, wciąż zranioną, ale nie była już samotna. A pomidor… stał się tylko słowem, które zostawiłyśmy w przeszłości.

Teresa, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama