„Moja córka chce mnie umieścić w domu opieki dla mojego dobra. Może jestem starcem, ale nie głupcem”
„– Ja się naprawdę boję – powiedziała. – Boję się, że kiedyś odbiorę telefon od sąsiadki, że coś się stało. Że przyjadę za późno. Ja już raz straciłam mamę. Nie chcę cię stracić”.

- Redakcja
Od kiedy Jadzia odeszła, minęło już siedem lat, ale ja wciąż robię poranną kawę w dwóch filiżankach. Jedną zostawiam na stole — niech stoi. Dzień zaczynam zawsze tak samo: przemywam twarz zimną wodą, parzę kawę, siadam przy oknie i obserwuję, jak sąsiadka z naprzeciwka wiesza pranie. Potem czasem czytam gazetę, czasem po prostu siedzę i słucham ciszy.
Moja córka Marta wpada raz w tygodniu. Zakupy, szybka rozmowa, czasem telefon. Zawsze była konkretna, obowiązkowa, aż za bardzo. Kiedyś próbowałem z nią żartować, ale już dawno przestałem — mówi, że szkoda czasu. Ostatnio coraz częściej patrzy na mnie jak na problem do rozwiązania. „Tato, znów zapomniałeś o lekach?” – zapytała wczoraj przez telefon, a ja się zamyśliłem, bo rzeczywiście zapomniałem. „Nie mogę ciągle wszystkiego pilnować za ciebie” – dodała z tym swoim zmęczonym tonem, który boli bardziej niż krzyk.
Wiem, że się martwi. Ale ja jeszcze daję sobie radę. Może nie tak sprawnie jak kiedyś, ale sam. Mam klucze, mam zegarek, mam pamięć. Tylko że coraz częściej czuję, że dla Marty to już nie wystarcza.
Nie mogłem w to uwierzyć
– Co to za zapach? – Marta zmarszczyła nos już od progu. – Przypaliłeś coś?
Stałem przy kuchence, mieszając w garnku rozgotowaną zupę jarzynową. Nie wiem, jak długo się gotowała. Zasiedziałem się przy książce. Znowu. Ale przecież jestem w domu, nic się nie stało.
– To tylko się przypaliło, nie pierwszy raz – powiedziałem spokojnie, choć czułem, że znowu będzie niezadowolona.
– Tato, no nie może tak być. Obiadów nie jesz, leki pomijasz, rachunki znowu masz nieopłacone! – zaczęła odkładać reklamówki na blat i wyciągać kolejne paragony.
– Nie jestem dzieckiem, Marta! – podniosłem głos, aż sam się zdziwiłem. – Wiem, kiedy mam zapłacić. Po prostu się pomyliłem!
– Nie, tato. To nie są pomyłki. To się dzieje za często. Ja naprawdę nie mam czasu codziennie tego kontrolować. Pracuję, mam dzieci, życie… To nie może tak wyglądać. Znalazłam miejsce. W domu opieki. Tam będzie wszystko pod kontrolą. To lepsze dla wszystkich.
Zamilkłem. Przez chwilę nie rozumiałem, co powiedziała.
– Mówisz… że chcesz mnie oddać? – zapytałem cicho, jakbym pytał obcą kobietę, nie córkę.
– Nie „oddać”. Pomóc ci. Tam są lekarze, opieka. Spokój. I ty, i ja będziemy spokojniejsi.
– Nie wierzę… – szepnąłem, opierając się o krzesło. – Żebyś ty, moja córka, mówiła do mnie takim tonem, jakbyś mi robiła przysługę, pozbywając się mnie z własnego życia.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę tylko patrzyła na mnie, jakby już nie widziała ojca, tylko starca w kapciach, który przeszkadza.
Byłem zdenerwowany
Zadzwoniłem do niej następnego dnia. Nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok, słysząc w głowie tylko jedno zdanie: „To lepsze dla wszystkich”. Dla wszystkich — tylko nie dla mnie?
– Marta, musimy porozmawiać – powiedziałem, gdy odebrała.
– Tato, jestem w pracy, możemy po południu?
– Nie. Teraz – powiedziałem stanowczo, sam zaskoczony tonem własnego głosu. – To ważne.
Po chwili ciszy westchnęła.
– Dobrze. Mów.
– Powiedz mi… Naprawdę myślisz, że ja nie daję sobie rady? Czy po prostu ci już niewygodnie mieć starego ojca na głowie?
– Nie mów tak, proszę cię. Nie chodzi o wygodę. Chodzi o… strach. Że pewnego dnia coś ci się stanie, a ja nie zdążę. Że zapomnisz wyłączyć gaz, że wyjdziesz z domu i nie wrócisz. Ja się naprawdę boję.
– A ja się boję, że cię już nie obchodzę – przerwałem jej. – Że przestałem być ojcem, a stałem się obowiązkiem.
– Tato…
– Nie, pozwól mi skończyć. Ja wiem, że nie jestem już taki, jak kiedyś. Że się gubię, zapominam. Ale wciąż wiem, kim jestem. Mam w domu swoje książki, wspomnienia, zdjęcie mamy. A ty mówisz, że będzie mi lepiej wśród obcych ludzi?
Po drugiej stronie była cisza. A potem jej głos, łamiący się:
– Ja mam też swoje życie, tato.
I to było jak uderzenie. Nie krzyczałem. Nie miałem siły.
– Wiem. I właśnie dlatego zadbam o swoje. Po swojemu.
Rozłączyłem się.
Zrobiło mi się przykro
Początkowo myślałem, że się przesłyszałem. Ale nie — głos Marty dobiegał wyraźnie z korytarza. Stali z zięciem, szeptali, myśleli, że nie słyszę. Wstałem bezszelestnie i stanąłem za uchylonymi drzwiami.
– On nie rozumie, że już nie jest sobą – powiedziała cicho Marta. – Wczoraj znowu zostawił palnik od gazu. Gdybym nie wpadła w porę…
– Może trzeba to zrobić… nawet wbrew jego woli – powiedział jej mąż. – Marta, to nie jest twoja wina. Ale trzeba być twardym.
– Przecież on był zawsze taki dumny – wyszeptała. – Nie przyzna się, że się boi. Ale ja widzę, jak chodzi po mieszkaniu zagubiony. Jak udaje, że wszystko w porządku.
Przysunąłem się bliżej i wtedy coś skrzypnęło. Zamilkli. Wszedłem do korytarza powoli, w piżamie i z bosymi stopami.
– Słyszałem wszystko – powiedziałem spokojnie. – Więc to już nie chodzi o mnie, prawda? Chodzi o to, żeby wam było wygodniej.
Marta zbielała na twarzy. Jej mąż spuścił wzrok.
– Tato… to nie tak…
– Nie? To jak? – uniosłem brew. – Może jestem starcem, ale nie głupcem. Słuchajcie, ja nie chcę być waszym problemem. Ale nie chcę też być pakunkiem, który się przenosi z miejsca na miejsce, bo przeszkadza w salonie.
Odwróciłem się i wróciłem do swojego pokoju, zostawiając ich z tym, co usłyszeli.
Miałem mętlik w głowie
Zamknąłem się w swoim pokoju i przez kilka godzin nie wychodziłem. Usiadłem w fotelu, patrzyłem na półkę z książkami. Nad nią — stare zdjęcie. Marta, może pięcioletnia, w żółtej sukience z kokardą. Trzyma mnie za rękę, a Jadzia śmieje się zza aparatu. Pamiętam ten dzień — park, wata cukrowa, pierwsza jazda na karuzeli. A teraz? Jej głos sprzed kilku godzin: „On nie rozumie, że już nie jest sobą.” Nie jestem sobą? A kim jestem?
Wziąłem zdjęcie do ręki. I przypomniałem sobie, jak Marta chorowała na zapalenie płuc. Jadzia nie spała przez trzy noce, a ja siedziałem z nią w korytarzu szpitala, trzymając ją za rękę. Tłumaczyłem jej, że będzie dobrze, choć sam się wtedy bałem, jak cholera. I co? Teraz wystarczy kilka zapomnianych leków i nieopłacony rachunek, żeby mnie wysłać na margines?
Później wyszedłem z domu. Bez celu. Chodziłem bez słów, jakby moje nogi wiedziały lepiej, gdzie powinienem być. Zatrzymałem się pod kościołem. Nie wszedłem — nie umiem już rozmawiać z Bogiem. Zbyt długo milczał, gdy odchodziła Jadzia. Poszedłem dalej, aż doszedłem do parku.
Usiadłem na ławce, czułem zimno w dłoniach. Patrzyłem, jak liście wirują w świetle latarni. Młoda para mijała mnie, rozmawiając o mieszkaniu, kredycie, „małej”. Uśmiechnąłem się gorzko. Świat toczy się dalej, obojętny. Mnie już nie potrzebuje. Ale ja jeszcze czuję. Jeszcze rozumiem. Jeszcze pamiętam. I chcę być sobą.
Córka była szczera
Marta przyszła następnego dnia po południu. Weszła cicho, jakby się bała, że znowu krzyknę. Siedziałem przy stole, ogolony, w czystej koszuli. Czekałem.
– Tato… – zaczęła, ale urwała. – Nie chciałam, żebyś się tak dowiedział. Nie chciałam cię zranić.
– A jednak to zrobiłaś – odpowiedziałem spokojnie. – Ale może tak musiało być.
Usiadła naprzeciwko, wpatrzona w blat. Po raz pierwszy od dawna wyglądała nie na rozgniewaną, ale zagubioną.
– Ja się naprawdę boję – powiedziała. – Boję się, że kiedyś odbiorę telefon od sąsiadki, że coś się stało. Że przyjadę za późno. Ja już raz straciłam mamę. Nie chcę cię stracić.
– Wiem. Ale musisz zrozumieć, że dla mnie to nie jest pomoc. To kapitulacja. Pozwól mi żyć po swojemu. Nawet jeśli to znaczy, że będę się mylił, gubił, przypalał zupę.
– Ale to ryzyko…
– Tak, ale moje. Twoje życie jest tam, z rodziną. A moje – tutaj. I póki pamiętam, jak trafić do łóżka i co zrobić do jedzenia, to chcę być u siebie.
Marta otarła łzy. Pierwszy raz od dawna.
– Kocham cię, tato – powiedziała cicho. – Chciałam dobrze, ale może nie potrafię.
– Wiem, że chcesz dobrze – odpowiedziałem. – Ale czasem trzeba pozwolić komuś być sobą.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Tylko zegar tykał w rogu. Potem wstała, uścisnęła mnie mocno i wyszła. Drzwi zamknęły się delikatnie. Po raz pierwszy od tygodni poczułem spokój – i dziwny lęk zarazem.
Stanisław, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa nie uwierzyła, gdy wygrałem fortunę. Stwierdziła, że to dziwne, by szczęście uśmiechnęło się do takiej niedojdy”
- „Odkryłam zdradę męża, ale nie płakałam. Zamiast awantury wybrałam zimną zemstę na kobiecie, która mi go ukradła”
- „Zgodziłam się na wspólne konto z mężem i to był błąd. Gdy chcę kupić podpaski, muszę pytać go o zgodę”

