„Moja córka albo jest w ciąży, albo połknęła dynię. Nie chce się przyznać i mydli mi oczy kłamstwami”
„Następnego dnia nie wytrzymałam. Siedziała przy stole i smarowała bułkę masłem, jakby wszystko było normalnie. Udawała przede mną idealny spokój, ale drżała jej ręka. Widziałam. – Wiktoria, myślisz, że ja nie wiem? – zaczęłam, spokojnie, aż sama siebie zaskoczyłam. – Bartek. Ciąża. I to, że boisz się powiedzieć”.

- Redakcja
Nie jestem głupia. Wychowałam troje dzieci, opiekowałam się mężem przez lata jego choroby, a potem całe gospodarstwo spadło na moją głowę. Wiem, jak wygląda kobieta w ciąży – widziałam to nie raz, i to z bliska. Moja najmłodsza, Wiktoria, przez ostatnie miesiące chodzi w dresach, ciągle zmęczona, z brzuchem jakby połknęła dynię. Ale jak tylko wspomnę o ciąży, robi wielkie oczy, jakbym ją oskarżała o zamach stanu. Twierdzi, że po prostu przytyła. A ja, matka, mam udawać, że wierzę w bajki. Nie ze mną te numery.
Wszystko wina glutenu
– Wiktoria, musimy pogadać – powiedziałam, stawiając przed nią talerz zupy.
– Znowu? – jęknęła, sięgając po łyżkę.
– Tylko nie udawaj zdziwionej. Od tygodnia uciekasz mi z oczu. Nie da się nie zauważyć, jak się zmieniłaś.
– No wybacz, że przytyłam, mamo! – przewróciła oczami. – To przez gluten, mówiłam ci już sto razy. Jelita mi siadają.
– Jelita? Ty masz brzuch jak dynia na Halloween, nie jak dziewczyna z nietolerancją glutenu.
Wiktoria spuściła wzrok, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi.
– Może to zespół jelita drażliwego – mruknęła, grzebiąc łyżką w zupie. – Albo hormony. Przecież mówiłam, że miałam nieregularny okres.
– Miewałaś nieregularny okres, bo zjadałaś pizzę na śniadanie i spałaś po cztery godziny. Teraz masz regularny brzuch. Zaokrąglony. Twardy. Kilkumiesięczny – wyliczałam spokojnie, ale w środku cała się gotowałam.
– Ty wszystko od razu na ciążę! Bo co, bo nie mogę się po prostu roztyć?! Super, dzięki, mamo. Sama się czuję okropnie, a jeszcze ty mi dociskasz!
– Wiktoria, ja nie chcę cię dociskać. Chcę znać prawdę. Tylko tyle.
– To uwierz mi na słowo, że nie jestem w ciąży – spojrzała mi prosto w oczy. – I że nie potrzebuję twoich insynuacji. Może jak się wreszcie przeprowadzę do Igi, to skończą się te śledztwa.
Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Żadna normalna dziewczyna nie rzuca matce „nie jestem w ciąży” z takim tonem. Ale jeszcze nie wiedziała, że ja nie zamierzam odpuścić.
Gdzie jest ojciec dziecka?
Następnego dnia specjalnie wcześniej wróciłam z pracy, udając, że mam migrenę. Wiktorii nie było. Zostawiła kartkę: „Jestem u Igi, wrócę późno. Nie czekaj z kolacją”. Jasne. Nie czekać. A ja właśnie od dwóch miesięcy tylko czekam – aż mi w końcu powie, kto to jest. Bo przecież nie zrobiła sobie tego brzucha sama.
Chodziła z tą Igą jak z przyklejoną. Niby przyjaciółka, niby taka cicha, porządna dziewczyna. Ale nie chciałam się czepiać. Do czasu. Otworzyłam laptop Wiktorii. Znałam hasło, niech mi tylko ktoś powie, że jestem złą matką. Złą? Ja próbuję się dowiedzieć, kto zrobił dziecku mojemu dziecko.
Na początku nie znalazłam nic. Potem weszłam na jej wiadomości. Z Igą pisała głównie o jedzeniu i memach. Ale był jeden wątek, inny. Z jakimś Bartkiem.
Mówiłam ci, żebyś nie dzwonił w nocy. Mama wszystko słyszy. Poza tym, jakbyś naprawdę był gotowy, nie chowałbyś się po kątach.
Zamarłam. Bartek? Żaden Bartek nie kręcił się ostatnio koło Wiktorii. Potem jeszcze wiadomość:
I nie wciskaj mi, że 'nie jesteś gotowy na bycie ojcem'. Trzeba było myśleć wcześniej. Ja nie zamierzam robić z siebie idiotki.
Zamknęłam laptopa. Serce waliło mi jak młotem. A więc jednak. Jest ciąża. I jakiś Bartek, który nie chce wziąć odpowiedzialności. A Wiktoria mi tu o glutenie. Gdy wróciła, nie odezwałam się ani słowem. Tylko spojrzałam. Musiała coś wyczuć, bo wcale nie weszła do kuchni, tylko zamknęła się w pokoju. Nawet drzwi nie trzasnęły.
Matka roku
Następnego dnia nie wytrzymałam. Siedziała przy stole i smarowała bułkę masłem, jakby wszystko było normalnie. Udawała przede mną idealny spokój, ale drżała jej ręka. Widziałam.
– Wiktoria, myślisz, że ja nie wiem? – zaczęłam, spokojnie, aż sama siebie zaskoczyłam. – Bartek. Ciąża. I to, że boisz się powiedzieć.
Zatrzymała nóż w pół ruchu. Zbladła.
– Przeczytałaś moje wiadomości? – wysyczała. – Serio, mamo? Podsłuchy, szpiegowanie? Gratuluję.
– Gratulacje to ja powinnam chyba tobie złożyć – odparłam, z trudem panując nad głosem. – Tylko nie wiem, czy za ukrywanie prawdy, czy za dobór partnera.
– To nie twoja sprawa – mruknęła, ale już nie miała w sobie tej zuchwałości. – Zresztą, to wszystko jest skomplikowane.
– Ciąża nie jest skomplikowana. Ciąża jest konkretna. Albo się w niej jest, albo nie. Więc zapytam ostatni raz: jesteś w ciąży?
Wiktoria odłożyła nóż. Zamilkła. Po długiej chwili wyszeptała:
– Tak.
Jakby ktoś mnie czymś uderzył. Wiedziałam. Przeczuwałam. A jednak ten szept zrobił większe wrażenie niż cokolwiek innego.
– I co dalej? – zapytałam, cicho.
– Nie wiem – odpowiedziała. – Boję się. Nie chcę być matką. Nie teraz.
Usiadłam obok niej. Bez złości, bez krzyku. Po prostu usiadłam.
– A myślisz, że ja chciałam być twoją matką, kiedy miałam dwadzieścia lat i zero pojęcia o życiu?
Spojrzała na mnie zaskoczona. Może pierwszy raz w życiu zobaczyła we mnie kobietę, nie tylko matkę.
Cisza w domu to zły znak
Przez następne dni w domu było cicho jak makiem zasiał. Nie kłóciłyśmy się, nie rzucałyśmy talerzami. I właśnie to mnie niepokoiło najbardziej. Wiktoria chodziła jak cień, a ja nie miałam pojęcia, co dzieje się w jej głowie. Nie poruszałyśmy więcej tematu ciąży. Może bałam się znowu usłyszeć, że nie chce być matką. A może miałam nadzieję, że to ona pierwsza zacznie. Ale milczała. A ja milczałam razem z nią.
Pewnego wieczoru usłyszałam, jak dzwoni. Cicho, zza zamkniętych drzwi. Podsłuchałam. Tyle wystarczyło.
– Nie mogę już tak, Bartek. Nie ogarniam tego. Mam wrażenie, że moja matka patrzy na mnie jak na porażkę. Jakbym ją zawiodła... – urwała, a potem dodała ciszej – A przecież ja się sama zawiodłam.
Zatkało mnie. Weszłam do siebie, nie mogąc uspokoić oddechu. Nigdy nie chciałam, żeby moja córka czuła się winna z mojego powodu. Przecież wiedziałam, jak to jest. Gdy sama byłam w ciąży z Wiktorią, moja matka tylko raz powiedziała: „No to narobiłaś sobie kłopotu”. I to jedno zdanie gryzło mnie przez lata.
Wyszłam z pokoju. Wiktoria siedziała przy stole, tępo wpatrzona w telefon.
– Przestań się mnie bać – powiedziałam, siadając obok. – Bo ja się ciebie nie boję. Tylko martwię.
Spojrzała na mnie z oczami jak spod wody.
– Ale ja naprawdę nie wiem, co robić – wyszeptała.
Poczułam, że teraz to ja muszę być mądrzejsza. Nie matka z zasadami, tylko kobieta, która wie, co to znaczy nie mieć wyjścia.
Zjawił się w naszym domu
To miała być zwykła sobota. Wiktoria wstała późno, zjadła pół banana i zamknęła się w pokoju. Ja próbowałam się zająć domem, ale ręce mi drżały. Czułam, że coś wisi w powietrzu. Po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam z nawyku, wycierając dłonie w fartuch. I zamarłam. Przed progiem stał chłopak. Młody, może dziewiętnaście lat. Czapka na głowie, ręce w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę.
– Dzień dobry… Ja… ja przyszedłem do Wiktorii – wyjąkał.
– Bartek? – zapytałam, choć przecież wiedziałam. Kto inny mógłby to być?
Kiwnął głową. Głos mu się łamał.
– Może pani powiedzieć, że… że chcę z nią porozmawiać?
Zostawiłam go w przedpokoju i poszłam po córkę. Nie zapytała, kto to. Wstała, jakby czekała na ten moment. Przeszła obok mnie i spojrzała tylko raz – smutno, jakby chciała powiedzieć: Nie oczekuj niczego dobrego. Zamknęli się w jej pokoju na ponad godzinę. Siedziałam w kuchni i słyszałam urywki rozmowy. Płacz. Ciszę. Potem podniesione głosy. I znów ciszę. A potem trzask drzwi. Bartek wyszedł, nie żegnając się.
Wiktoria przyszła do mnie wieczorem. Usiadła na kanapie i długo nic nie mówiła.
– On się nie nadaje – powiedziała w końcu. – Ale przynajmniej miał odwagę przyjść.
– A ty? – zapytałam cicho.
– Ja jeszcze nie wiem, czy się nadaję. Ale postanowiłam, że nie będę udawać, że nic się nie dzieje.
Wtedy wiedziałam, że to już naprawdę się zaczęło. I że najtrudniejsze jeszcze przed nami.
Ktoś więcej niż matka
Minął miesiąc, odkąd Wiktoria pierwszy raz powiedziała na głos, że jest w ciąży. W tym czasie nie rozwiązałyśmy żadnego wielkiego problemu. Nie miałyśmy magicznego planu, nie przytulałyśmy się codziennie do snu. Ale coś się zmieniło. Zaczęła mówić. Nie zawsze składnie, nie zawsze do końca szczerze – ale mówiła. O strachu, o przyszłości, o tym, że nie chce być jak dziewczyny, które rodzą „bo tak wyszło” i potem siedzą same, zapomniane. O tym, że boi się, że jej życie już się skończyło, zanim się zaczęło.
Słuchałam. Nie radziłam. Czasem tylko mówiłam: Rozumiem cię bardziej, niż ci się wydaje. I to chyba wystarczyło. Któregoś dnia zapytała:
– Mamo… Ty mnie chciałaś?
Zawahałam się. Bo prawda była taka, że się bałam, gdy ją nosiłam. Miałam dwadzieścia lat, zero perspektyw i chłopaka, który odszedł trzy dni po tym, jak się dowiedział. Ale odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
– Na początku nie wiedziałam, czy chcę. Ale jak cię pierwszy raz zobaczyłam, to już nie chciałam nikogo innego.
Uśmiechnęła się przez łzy. Kilka dni temu zabrałam ją na USG. Siedziała obok mnie, ściskając moją dłoń, a kiedy lekarz powiedział, że to dziewczynka, spojrzała na mnie i wyszeptała:
– Będę musiała być kimś więcej niż matką. Będę musiała być kobietą, która nie ucieka.
I wtedy poczułam, że może jako matka – nie zawiodłam.
Danuta, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż po śmierci zostawił mi same niespodzianki. Puste konto to był dopiero początek odkrywania prawdy”
- „Ja robię karierę, a mój mąż zajmuje się domem. Znajomi się śmieją, że ukradłam mu spodnie, ale my jesteśmy szczęśliwi”
- „Mój mąż groził mi, że zostawi mnie na lodzie. Trzeba było widzieć jego minę, gdy zrealizowałam swój plan”

