Reklama

Moją ciotkę zwano za jej plecami „wiedźmą”. Dlaczego? Bo była złośliwa, zazdrosna i uwielbiała obmawiać innych. A jeśli kogoś nie lubiła, to nie liczyła się ze słowami i życzyła takiej osobie wszystkiego, co najgorsze. Oczywiście samą siebie uważała za kobietę wielkiego serca. Jako dowód zawsze przytaczała tę samą, starą jak świat opowieść, jak to będąc małą dziewczynką, przygarnęła z ulicy bezdomnego kota. Nic więc dziwnego, że „wiedźma” nie była ulubionym członkiem naszej rodziny.

Reklama

Wszyscy starali się trzymać od niej z daleka

Nie zawsze się to udawało. Była bowiem osobą niezwykle rodzinną (na swój specyficzny sposób), kochała wydawać przyjęcia i obiadki, od których nie dało się wymigać. Trzeba było mieć dobry powód, by się u niej nie pojawić i nie zasłużyć na karę, złośliwą obmowę, a czasem nawet jakąś klątwę.

Wiedźma miała dwie córki i jedynego syna, jej oczko w głowie. Często opowiadała na rodzinnych spotkaniach, jak to będąc małym chłopcem, obiecał jej, że jeśli kiedykolwiek się ożeni, to tylko z ukochaną mamą. Oczywiście Piotruś z czasem podrósł i ponieważ był zdrowym na ciele i umyśle mężczyzną, to ożenił się z fajną dziewczyną poznaną na studiach, czego matka nie mogła mu wybaczyć. Swoją złość wyładowywała na Ani, jego wspaniałej i cierpliwej żonie. Ja i moja rodzina też staraliśmy się trzymać od „wiedźmy” z daleka. Przez dwa lata nawet udawało nam się nie przychodzić na jej imieniny, bo byliśmy akurat za granicą. Tamtego roku jednak trzeba było przykleić do twarzy uśmiech i ruszyć w bój, czyli na przyjęcie do wrednej „wiedźmy”. Długo zastanawialiśmy się, co jej kupić na prezent. Zazwyczaj nic się jej nie podobało, mimo że moim zdaniem nawet nie rozpakowywała otrzymanych prezentów, a narzekała jedynie dla zasady. Kiedyś moja mama dostała od niej prezent, który wręczyłam „wiedźmie” na Boże Narodzenie, a ciotka Jaśka dostała automatyczny korkociąg, który jej mąż dał „wiedźmie” rok wcześniej. Oczywiście w tym samym opakowaniu…

Staliśmy z mężem w sklepie z dekoracjami do domu i dumaliśmy.

Spójrz na ten mosiężny świecznik… – wskazałam palcem przedmiot, który zwrócił moją uwagę. – Jaki stylowy! Sama chciałabym dostać coś podobnego. Bierzemy – zdecydowałam, i tak też zrobiliśmy.

Świecznik naprawdę mi się podobał

Miał w sobie to coś, co każe nam stawiać takie rzeczy na komódce w salonie i cieszyć się ich widokiem. Okazało się, że mój gust jest do niczego. Bo ciotka akurat mój prezent rozpakowała i to przy wszystkich.

– Czy wiesz, Kaziu, że potrójne świeczniki przynoszą pecha? – syknęła. – Chyba celowo mi taki kupiłaś.

– Ależ, ciociu – zająknęłam się. – Ja… chciałam jak najlepiej.

A wyszło jak zwykle – prychnęła. – Poza tym sądziłam, że przez te dwa lata w małżeństwie dorobiłaś się czegoś i stać cię na ładniejsze rzeczy.

„Co za babsztyl!” – pomyślałam, starając się nie okazać irytacji.

– Mnie on się bardzo podoba – odważyła się wyrazić swoje zdanie Ania.

– W takim razie jest twój – odparła „wiedźma” lodowatym tonem. – Niech mój syn wreszcie zrozumie, gdzie było mu lepiej. Już ten świecznik zapali wam „właściwe światełko”. Jak to takie świeczniki mają w zwyczaju…

Atmosfera skwasiła się całkowicie, ale nikt nie oczekiwał, że będzie inaczej. To był standard na przyjęciach u ciotuni. Dobrze bawiła się tylko ona, i to tylko dlatego, że inni bawili się źle. Kiedy godzinę później żegnaliśmy się, Ania trzymała w ręku świecznik i robiła dobrą minę do złej gry. Z tego co wiem, jej i Piotrowi w tamtych dniach wiodło się niezbyt dobrze. Ania bezskutecznie szukała pracy. Piotr musiał zgodzić się na obniżkę pensji, żeby uniknąć redukcji. W efekcie Ania, która marzyła o dziecku, musiała odłożyć swoje plany, gdyż nie było ich na nie stać. Złorzeczenie teściowej musiało więc być dla niej szczególnie przykre.

– Nie wiem, po co w ogóle poszliśmy na te urodziny. Jak dla mnie możemy zerwać z nią kontakt. Co nam zrobi? W klątwy nie wierzę – powiedział z niesmakiem mój mąż, gdy znaleźliśmy się w samochodzie.

– Moja mama uważa, że nie można być takim samym jak ci, których potępiamy, lub których nie darzymy sympatią – odparłam z westchnieniem. – Ciotka jest starszą osobą i potrzebuje towarzystwa rodziny – dodałam.

– Tak, po to, by działać jej na nerwy – mruknął mój mąż. – Wolałbym już tam więcej nie chodzić. Nie sądziłem, że godzina może trwać tak długo…

To wprost niesamowite, co się im przytrafiło!

Kilka tygodni później zapomnieliśmy o wszystkim i wróciliśmy do swoich codziennych zajęć. Pewnego dnia rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. W drzwiach stała Ania. Twarz miała dziwnie rozpromienioną.

– Stało się coś? – spytałam i zaprosiłam ją gestem do środka.

– A jakże! – chwyciła mnie za szyję i wycałowała. – Jestem w ciąży! – stwierdziła pełna szczęścia.

– Naprawdę?! – zawołałam. – Kochana, to wspaniale! Tak się cieszę, że wam się udało…

– To jeszcze nie wszystko – uśmiechnęła się Ania. – Piotr znalazł nową pracę, o wiele lepiej płatną. Poza tym okazało się, że administracja od lat naliczała nam źle opłaty za ciepłą wodę i właśnie zwrócili na nasze konto 4570 złotych. Te pieniądze spadły nam jak z nieba, bo mieliśmy pilny dług do oddania w wysokości 4500 złotych.

– Kto rozdaje takie szczęśliwe karty? – spytałam szczerze uradowana.

– Wy! – przytuliła mnie. Spojrzałam na nią zdumiona. – Pamiętasz świecznik, który wręczyliście z Mikołajem mojej teściowej? Według niej był pechowy i tylko dlatego nam go dała. Ona nie życzy nam dobrze, ale na szczęście jesteśmy z Piotrem ponad to. Po tamtym przyjęciu urodzinowym ustawiłam lichtarz na komódce, gdzie pięknie komponował się z resztą. Już od pierwszej chwili wpadł mi w oko. Było w nim coś… no… trudno mi to wyrazić, ale gdzieś w głębi serca zapragnęłam, żeby był moją własnością.

– No i się spełniło.

– Tak – pokiwała głową Ania. – Słuchaj, co dalej… Byliśmy niedawno u teściowej. Piotr opowiedział jej o szczęściu, które nas spotkało dzięki jej podarunkowi. Ależ się wkurzyła! Wyobrażasz to sobie? I kazała synowi przywieźć jej ten świecznik z powrotem. Machnęłam ręką i pozwoliłam mu, nie będę się kłócić z „wiedźmą”. Następnego dnia do Piotra zadzwonił lekarz z pogotowia. Okazało się, że teściowa potknęła się o róg dywanu i przewróciła na kuchennej posadzce. Złamała rękę i nogę!

– O – mruknęłam zaskoczona.

– Tego samego dnia Piotr znalazł w skrzynce teściowej pismo z administracji. Okazało się, że odkryto na jej koncie niedopłatę za ciepłą wodę w wysokości… 4570 złotych!

– Żartujesz… – teraz już po plecach przeszły mi ciarki.

– Naprawdę – pokiwała głową.

Kiedy mąż wrócił z pracy, opowiedziałam mu o wizycie Ani, i o tych dziwnych zbiegach okoliczności.

– Może to wszystko przypadek – zmarszczył brwi. – Ania planowała ciążę od dawna, a kandydaturę Piotra do nowej pracy na pewno rozpatrywali wcześniej. Więc nasz świecznik nie miał z tym nic wspólnego.

Zadumałam się.

A ja myślę, że otrzymujemy od losu to, czego oczekujemy – powiedziałam w końcu. – Jak patrzysz na świat przez ciemne okulary i jesteś pewien, że przedmioty uwalniają złą energię, to tak się dzieje. Jeśli zaś kochasz świat i ludzi, to właśnie to dostajesz w zamian. Prędzej czy później.

Reklama

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Reklama
Reklama
Reklama