„Moja 70-letnia babcia uznała, że nie jest za stara na ślub. Zazdroszczę jej takiej odwagi i szczęścia”
„Babcia wyglądała, jakby miała zaraz zatańczyć w balecie, a nie stanąć na ślubnym kobiercu. Ale w jej oczach było tyle szczęścia, że język utknął mi w gardle. I wtedy dotarło do mnie – ona nie żartowała. To się naprawdę dzieje”.

- Listy do redakcji
Suknia wisiała dumnie na drzwiach garderoby. Biała, tiulowa, z perłowymi zdobieniami i falbanami, które wyglądały jak chmury. Tren ciągnął się po podłodze, a welon leżał złożony w pudełku obok – trzy metry materiału, jak z filmu o królewskim weselu. Nie była moja. I nie była też w moim stylu. Szczerze? Gdyby ktoś mnie zapytał o zdanie, powiedziałabym, że wygląda kiczowato. Ale nikt mnie nie pytał. A już na pewno nie panna młoda.
– I co powiesz? – zapytała z entuzjazmem moja babcia Maria, siedemdziesięcioletnia kobieta, która właśnie zamierzała wziąć ślub. – Prawda, że jest olśniewająca?
Spojrzałam na nią, potem na suknię. I przez sekundę naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć. Babcia wyglądała, jakby miała zaraz zatańczyć w balecie, a nie stanąć na ślubnym kobiercu. Ale w jej oczach było tyle szczęścia, że język utknął mi w gardle. I wtedy dotarło do mnie – ona nie żartowała. To się naprawdę dzieje. Moja babcia bierze ślub. W pełnej oprawie. Z welonem, tańcami i tortem.
Poznali się w bibliotece
Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie – od zajęć w bibliotece miejskiej. Mama zapisała babcię na warsztaty literackie, żeby "trochę się rozerwała" po tym, jak Jasiek – mój młodszy kuzyn – uznał, że babcia już nie jest mu potrzebna. Od przedszkola do końca podstawówki była jego opiekunką, kucharką i wierną towarzyszką. Ale kiedy tylko chłopak dorósł, oznajmił, że "babcia to przypał" i że sam dojedzie do szkoły. Babcia bardzo to przeżyła. Kilka razy widziałam, jak ocierała oczy, kiedy myślała, że nikt nie patrzy.
– Nie mam już nic do roboty – powiedziała kiedyś cicho. – Wszystkie moje koleżanki jeszcze biegają za wnukami, a ja siedzę jak mebel.
Mama długo ją namawiała na ten klub książki.
– Przecież zawsze mówiłaś, że powinnaś była zostać polonistką. Może to dobry moment, żeby wrócić do tego, co naprawdę kochasz?
Zgodziła się. A dwa miesiące później pierwszy raz usłyszałyśmy o "panu Franku". Początkowo wspominała go jak zwykłego kolegę – że lubi podobne książki, że zabawny, że ładnie pisze. Dopiero później zaczęła przychodzić do domu z rumieńcami na policzkach i opowiadać o ich wspólnych spacerach, kawie po zajęciach i tym, jak „Franek zna się na kwiatach lepiej niż niejedna florystka”.
Wtedy jeszcze się śmiałyśmy. Ale już wtedy w jej oczach pojawiło się coś, czego nie widziałam od lat – błysk. Jakby znów miała dwadzieścia lat.
Babcia się zaręczyła
Zaczęło się od pierścionka. Delikatny, z małym oczkiem, zapakowany w czerwone pudełeczko. Babcia wyciągnęła go z kieszeni płaszcza przy obiedzie, jakby pokazywała nam nowy lakier do paznokci, a nie symbol życiowej rewolucji.
– Franek mi się oświadczył – powiedziała, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. – I zgodziłam się.
Widelec wypadł mamie z ręki. Ojciec zacisnął usta. Ja spojrzałam na babcię i… zobaczyłam, że się trzęsie. Ale nie ze strachu. Z ekscytacji.
– Mamo, przecież ty masz siedemdziesiąt lat! – jęknęła mama. – I znasz tego faceta od kilku miesięcy! Co wy z tym ślubem chcecie udowodnić?
– Że życie się nie kończy na emeryturze – odpowiedziała babcia bez wahania. – I że każdy ma prawo być szczęśliwy. Nawet stara baba.
Chciałyśmy z mamą coś jeszcze powiedzieć, ale już wiedziałyśmy, że nic nie wskóramy. Babcia była nie do zatrzymania. W ciągu tygodnia ustalili termin, znaleźli salę, zamówili orkiestrę. A potem przyszła wiadomość, która powaliła nas na łopatki:
– Suknia już jest. Biała. Z trenem i welonem.
– Może chociaż coś skromnego? Kremowa sukienka, elegancka garsonka? – próbowała mama.
Babcia tylko prychnęła.
– Kiedy wychodziłam za Staszka, byłam biedna. Suknię szyła mi sąsiadka, a po ślubie farbowałam ją na szaro i nosiłam do kościoła. Teraz chcę mieć taką, o jakiej zawsze marzyłam. I nikt mi tego nie odbierze.
I tak oto szykowało się wesele stulecia. A ja, wbrew rozsądkowi… zaczęłam się cieszyć.
Ślub był jak z bajki
Dzień ślubu nadszedł szybciej, niż się spodziewałyśmy. Pogoda jak z katalogu – wrześniowe słońce, lekki wiatr, niebo bez jednej chmurki. Sala przy jeziorze, dekoracje w pastelach, orkiestra rozkładająca sprzęt, a w środku… moja babcia. Królowa dnia.
Stałam w kącie garderoby, patrząc, jak makijażystka pudruje jej policzki, a fryzjerka dopina welon. Babcia miała na sobie tę samą suknię, na którą wcześniej patrzyłam z niedowierzaniem. A jednak… w tamtej chwili wyglądała w niej jak marzenie.
– Denerwujesz się? – zapytałam.
– Nie. Ale boję się, że się rozpłaczę – odpowiedziała szczerze. – Bo nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedyś ktoś spojrzy na mnie tak, jak Franek patrzył dziś rano.
I rzeczywiście. Kiedy stanęli razem przed urzędnikiem, Franek nie spuszczał z niej wzroku ani na sekundę. Trzymał ją za rękę z taką delikatnością, jakby trzymał najcenniejszą rzecz na świecie. A babcia… płakała. I śmiała się jednocześnie.
Na weselu tańczyła więcej niż wszyscy. W pewnym momencie porwała nawet mojego ojca do walca, a potem poprosiła o mikrofon.
– Kochani – zaczęła. – Ten dzień jest spełnieniem mojego dziecięcego marzenia. Bo ja naprawdę zawsze chciałam wyglądać jak księżniczka. A dziś… się nią czuję.
Wybuchły brawa, ktoś krzyknął „Sto lat!”, a ja – zupełnie niespodziewanie – poczułam łzy pod powiekami. Nie z żalu. Ze wzruszenia. I z dumy. Bo moja babcia nie tylko znów się zakochała. Ona przypomniała nam wszystkim, że nigdy nie jest za późno, by żyć po swojemu.
Babcia jest szczęśliwa
Minęło kilka miesięcy. Wpadłam do babci bez zapowiedzi. Drzwi otworzył mi Franek, w fartuchu i z mąką na nosie.
– Maria jest w kuchni – rzucił z uśmiechem. – Dziś uczymy się robić domowe pierogi. Ponoć mam rękę do ciasta.
Babcia stała przy blacie, z wałkiem w dłoni i rozwianymi włosami. Na widok mojego zdziwienia tylko się roześmiała.
– No co? Jak już mam męża, to muszę go dobrze wykarmić.
Rozejrzałam się. W salonie stały nowe rośliny, na półkach książki ustawione parami. A na lodówce – zdjęcie z ich ślubu. Oboje uśmiechnięci, objęci, z tiulowym welonem unoszącym się na wietrze.
– I co, warto było? – zapytałam, opierając się o framugę.
– Najbardziej na świecie – odpowiedziała babcia. – Bo miłość nie ma wieku. Ale odwaga – owszem. I dobrze, że mi jej nie zabrakło.
Franek w tym czasie z dumą lepił pierogi i zanucił jakąś melodię. A ja patrzyłam na nich i czułam coś dziwnego. Spokój. Nadzieję. Może i życie potrafi zaskakiwać. Ale czasem zaskakuje dokładnie tak, jak trzeba.
Kornelia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja wnuczka i jej mąż wprowadzili się do mnie po ślubie. Mieli mi pomagać w domu, ale to ja robię za ich gosposię”
- „Narzeczony obiecywał miłość do grobowej deski. Wystarczyła intercyza, by pokazał swoją prawdziwą twarz”
- „Nawet nad trumną ojca kłóciliśmy się o miejsce jego wiecznego spoczynku. Okazało się, że sam zmarły miał inne zdanie”

