„Mój urlop Na Kanarach był krótki, ale gorący. Byłam w szoku, gdy po powrocie boski Hiszpan okazał się nowym sąsiadem”
„Zastanawiałam się, czy nie jest lokalsem, ale gdy tylko zwróciłam się do niego po hiszpańsku, zrozumiałam, że musi być turystą jak ja. Rozmawiało nam się świetnie, ale nasze relacje nie skończyły się tylko na rozmowach”.

- Listy do redakcji
Moja mama zawsze powtarzała, żebym uczyła się języków obcych, bo dzięki temu świat będzie stał przede mną otworem. Sama nie miała takich możliwości, nad czym bardzo ubolewała. Dlatego postanowiła zrobić wszystko, by jej dzieci miały lepszy start w dorosłość, niż ona sama. Mawiała, że znając języki, będziemy obywatelami świata. Może trochę przesadzała, ale faktycznie, biegła znajomość angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego miała mi wiele w życiu ułatwić.
Uczyłam się kilku języków
Byłam najmłodsza z trójki rodzeństwa, więc pod pewnymi względami było mi łatwiej, miałam – że tak to ujmę – przetarte szlaki. Choćby właśnie jeśli chodzi o korki z języków. Angielskiego uczył się zarówno mój brat, jak i siostra. Korzystali kolejno z usług kilku lektorów, aż w końcu mama znalazła specjalistę, za którego usługi warto było zapłacić wszystkie pieniądze świata. Na jedną z lekcji poszłam wraz z siostrą – i kategorycznie zażądałam zapisania i mnie na zajęcia.
Brat uczył się również niemieckiego. Słuchałam, jak powtarzał słówka i zwroty, przeglądałam jego ćwiczenia, a im bardziej był zaawansowany, tym bardziej wiedziałam, że nie podoba mi się ten język. Dużo bardziej fascynował mnie francuski, którego uczyła się siostra. Wydawał mi się dużo bardziej intuicyjny, a do tego melodyjny i taki „romantyczny”. Jednak to w hiszpańskim zakochałam się od pierwszego wejrzenia, czy raczej wsłuchania.
Nauka języków obcych przychodziła mi rzeczywiście z dużą łatwością, moja siostra wręcz zazdrościła mi, że to, nad czym ona musi nieco posiedzieć, mnie praktycznie „wchodzi samo”. Ale to ona poszła na filologię, wybierając później specjalizację nauczycielską. Ja miałam inne plany na życie. Języki były dla mnie środkiem, a nie celem samym w sobie. Planując swoją edukację, absolutnie nie szłam na łatwiznę.
Mierzyłam bardzo wysoko
Skończyłam dwujęzyczne liceum, a następnie poszłam na studia, gdzie duża część wykładów prowadzona była po angielsku. Następnie wyjechałam za granicę, by kontynuować naukę w interesującym mnie kierunku. Równolegle wciąż doskonaliłam swój hiszpański w ramach prywatnych zajęć z rodowitym Hiszpanem. Wiedziałam, że w branży, w której zamierzałam podjąć pracę, znajomość tego języka będzie moim szczególnym atutem.
Nie myliłam się. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej w firmie, do której aplikowałam, rekruter nie mógł się mnie nachwalić.
– Muszę przyznać, że ma pani imponujące wykształcenie.
– W każdym fachu, chcąc być dobrym, należy uczyć się od najlepszych – potwierdziłam.
– Nie da się jednak ukryć, że równie cenne jest doświadczenie.
– Z pewnością. Dlatego nie tylko korzystałam z programów stypendialnych i wymiany międzyuczelnianej, ale także odbyłam staż w dwóch przedsiębiorstwach.
– Widziałem referencje, jakie pani wystawili. Aż dziwne, że nie zaproponowali pani pozostania w firmie…
– Zaproponowali. I przyznam szczerze, że rozważałam opcję pozostania za granicą, ale jednak postanowiłam zaryzykować i wrócić do kraju.
– Taka z pani patriotka?
– Może się pan ze mnie śmiać, ale tak. Uważam, że rodzime firmy niczym nie ustępują tym zagranicznym.
– No to chyba sprawdzimy to w praktyce.
W ten oto sposób dostałam pracę, o której marzyłam od wielu lat. Na początek była to oczywiście umowa na okres próbny, ale nie wątpiłam w to, że zagrzeję u nich miejsce na dłużej.
Lubiłam swoją pracę
Zawsze byłam bardzo ambitna i skuteczna. Te cechy okazały się moimi atutami. Pracowałam dużo i ciężko, ale kierownictwo to doceniało. Każdy kolejny projekt był przeze mnie dopracowany do ostatniego szczegółu i zawsze zamknięty na czas. Oczywiście, czasem musiałam zostać w firmie do późna, ale lubiłam swoją pracę, więc nie narzekałam. Poza tym w domu czekał na mnie wyłącznie kot, który od czasu do czasu mógł podrzemać dłużej w samotności.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że nie mam żadnego życia towarzyskiego. Miałam sprawdzone babskie grono, w którym organizowałyśmy wypady do klubów (głównie weekendowe). Od czasu do czasu spotykałam się z kimś, kogo tam poznałam, ale z reguły znajomości te nie utrzymywały się zbyt długo. Czasem też któraś z koleżanek poznawała mnie z jakimś facetem, jednak prędzej czy później nasze drogi się rozchodziły. Z pewnością winien był temu mój pracoholizm.
Ale za to moja kariera pięknie się rozwijała. Miałam za sobą już kilka awansów, te ostatnie przyniosły ze sobą znaczną podwyżkę moich dochodów. Dzięki temu mogłam pozwolić sobie na całkiem przytulne mieszkanko w nowoczesnym apartamentowcu, a i oszczędności jakieś tam posiadałam. Można powiedzieć, że byłam dość dobrze ustawiona.
Urlop mnie zaskoczył
Ostatni projekt był bardzo wyczerpujący. Kosztował mnie wiele pracy. Wykonałam setki telefonów do rozmaitych firm w różnych zakątkach Europy. Negocjacje prowadziłam we wszystkich językach, które znałam (niespodziewanie przydał się mój francuski, z którego nie korzystałam przez kilka lat). Wyrobiłam mnóstwo nadgodzin, ale było warto. Ostateczny rezultat mojej pracy wzbudził ogromny entuzjazm szefostwa.
– Pani Wiktorio – rzekł do mnie dyrektor naszego oddziału – należy się pani premia za świetną robotę.
– Bardzo się cieszę, że wszystko udało się tak, jak zakładaliśmy – rzekłam skromnie.
– Z tego, co mi wiadomo, to nawet lepiej! Wiem, że kosztowało to panią wiele pracy.
– Nie będę zaprzeczać.
– Dlatego proszę wziąć parę dni urlopu i wyjechać w fajne miejsce.
– Nie wiem, czy na szybko uda się znaleźć ciekawą ofertę…
– Nie musi pani szukać. Wiem, że lubi pani Hiszpanię, zarezerwowałem dla pani kilkudniowy wyjazd.
– Nie wiem, co powiedzieć – po raz pierwszy zabrakło mi języka w gębie.
– Wystarczy: dziękuję. Proszę się dobrze bawić.
W ten oto sposób wyjechałam na urlop do Hiszpanii. Konkretniej to na Gran Canarię, ale nie bądźmy drobiazgowi. Plaża i liczne piesze trasy do przemierzania były dokładnie tym, czego potrzebowałam.
Wakacje były gorące
Już pierwszego dnia wpadł mi w oko przystojny brunet. Jego ciemna karnacja sprawiała, że zastanawiałam się, czy nie jest lokalsem, ale gdy tylko zwróciłam się do niego po hiszpańsku, zrozumiałam, że musi być turystą jak ja. Płynnie przeszłam więc na angielski, co mężczyzna przyjął z wyraźną ulgą. Ja chyba też musiałam mu się spodobać, bo wyraźnie szukał mojego towarzystwa.
Jego akcent sugerował, że angielski nie jest jego rodzimym językiem. Gdy zapytałam go o to, wspomniał, że mieszka w środkowej Europie. Nie mówił dokładnie skąd, a ja nie drążyłam. Właśnie dokonały się zmiany w jego życiu, miał podjąć pracę w nowym miejscu, musiał przeprowadzić się do innego miasta. Ponieważ nowe lokum wymagało drobnego remontu, zostawił w nim robotników, a sam wyjechał nieco odpocząć w miłych okolicznościach przyrody.
Rozmawiało nam się świetnie, ale nasze relacje nie skończyły się tylko na rozmowach. Najwyraźniej obydwoje byliśmy bardzo tego spragnieni… Cris okazał się świetnym kochankiem. Nawet trochę żałowałam, że muszę go zostawić, ale mój urlop szybko dobiegł końca, a on miał jeszcze przed sobą tydzień wypoczynku. Spodziewałam się, że spożytkuje go z inną chętną turystką.
To dopiero niespodzianka
Gdy wróciłam do domu, okazało się, że na ciszę i spokój nie mogę liczyć. W sąsiednim mieszkaniu trwał w najlepsze remont. Zapytałam o to przyjaciółkę, która opiekowała się moim kotem w czasie mojej nieobecności.
– Tak, mieszkanie kupił podobno jakiś młody gniewny. Zlecił remont i zniknął.
– Jak to: zniknął?
– Nie wiem, wyjechał czy coś. Podpytywałam robotników, jak długo to jeszcze potrwa, to powiedzieli, że najdalej za tydzień powinni skończyć.
– Miejmy nadzieję. Ramon nie lubi hałasów – powiedziałam, głaszcząc czule kota.
Faktycznie, tydzień później wszelkie odgłosy w sąsiednim mieszkaniu ucichły. Ja poszłam do pracy, a życie wracało na swoje normalne tory.
Pewnego dnia postanowiłam zrobić większe zakupy spożywcze, bo w lodówce hulał wiatr. Wróciłam obładowana siatami. Gdy otwierałam drzwi mojego mieszkania, wydarzyły się dwie rzeczy na raz: tuż za mną w korytarzu szczęknął zamek otwieranych drzwi, a między moimi nogami z dużą prędkością przebiegł mój kot.
– Ramon, ty sierściuchu przebrzydły! Stójże! – wykrzyknęłam zrozpaczona. Zastanawiałam się, czy rzucić wszystko i gonić kota.
– Ramon chciał się tylko przywitać – usłyszałam za sobą znajomy głos. – Ciekawe, czy jego właścicielka jest równie towarzyska?
– Cris? – odwróciłam się zaskoczona.
– We własnej osobie.
– Nie mogłeś powiedzieć, że masz na imię Krzysztof?
– A co by to zmieniło? – zapytał, podchodząc do mnie z kotem na ręce.
– Właściwie…
Jedno jest pewne. Tu, w Polsce, całował tak samo gorąco, jak pod hiszpańskim niebem.
Wiktoria, 33 lata
Czytaj także:
- „Kupiłam bilet na wakacje do Hiszpanii w jedną stronę. Na miejscu szybko odkryłam, że mój mąż to tylko zbędny balast”
- „Wzięłam pożyczkę na wakacje w Chorwacji z chorą matką. Spełniłam jej marzenie, ale po pogrzebie rodzina się odwróciła”
- „Na wakacjach mąż był o mnie chorobliwie zazdrosny. Gdy pewnego ranka wstałam, nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił”

