Reklama

Nie tak miało wyglądać moje życie. Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, wierzyłam w wielką miłość. W to, że mężczyzna, z którym zaszłam w ciążę, stanie na wysokości zadania. Że będziemy rodziną. A potem, kiedy urodził się Olek, jego ojciec powiedział mi, że to dla niego „za dużo” i... zniknął. Nie płacił alimentów, nie dzwonił, nie przysłał nawet kartki na urodziny syna. Zostałam sama. Sama z maluchem, kredytem i wielką dziurą w sercu.

Musiałam sobie radzić

Sprzątać zaczęłam z konieczności. Początkowo na pół etatu, wieczorami, w biurach. Potem w szkole podstawowej, do której – o ironio – chodził mój własny syn. Praca była ciężka, ale uczciwa. O szóstej rano zmywałam podłogi w salach, czyściłam toalety, ścierałam kurz z parapetów. Nie było się czym chwalić, ale przynajmniej nie musiałam nikogo oszukiwać, by mieć co do garnka włożyć.

Olek był wtedy jeszcze mały. Takie dziecko, które przybiega do ciebie na przerwie i rzuca się na szyję, nawet jeśli koleżanki i koledzy patrzą. A ja byłam wtedy dumna. Dla niego potrafiłam znosić wszystko – obolałe plecy, zmęczenie, komentarze nauczycielek w stylu: „o, pani Marysiu, znowu sala pachnie jak nowa!”. Ale potem coś zaczęło się zmieniać.

Z każdym rokiem Olek stawał się wycofany. W domu jeszcze byliśmy blisko, ale w szkole? Unikał mnie wzrokiem. Przechodził obok, udając, że mnie nie widzi. Gdy próbowałam się do niego uśmiechnąć – odwracał głowę. Bolało. Ale mówiłam sobie: to taki wiek. Czternaście lat. Hormony. Wstydzi się wszystkiego i wszystkich. Tylko że któregoś dnia... usłyszałam coś, co złamało mi serce.

Syn się do mnie nie przyznał

– To twoja stara sprząta w kiblu? Fuj, stary, serio? – parsknął Szymon i zarechotał, rzucając plecak na ławkę w szatni.

Zatrzymałam się w drzwiach. Miałam tam tylko zanieść świeże worki na śmieci, ale jego głos rozległ się tak głośno, że nie sposób było go zignorować.

– Nie, to nie moja matka – odpowiedział Olek szybko. Aż za szybko. – Jakaś baba sprząta, nie wiem kto to w ogóle...

Zamarłam. Wiadro z mopem, które niosłam, przesunęło mi się w dłoni, chlupnęło. Aż się wzdrygnęłam. Chciałam się cofnąć, zniknąć, udawać, że mnie tam nie było. Ale zrobiłam krok do środka.

– Przepraszam chłopcy, tylko śmieci wyniosę – rzuciłam niby obojętnie.

Olek patrzył gdzieś w podłogę. Szymon tylko wykrzywił usta, wciąż rozbawiony.

Nie odezwałam się więcej. Wyniosłam worek, zamknęłam za sobą drzwi i poczułam, jak coś we mnie pękło. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Ale w środku miałam ochotę wrzeszczeć. Mój własny syn… wyparł się mnie. Jakbym była nikim. Jakbym była powodem do wstydu.

Udaje, że mnie nie zna – szeptałam do siebie, myjąc podłogę. – Wstydzi się mnie. A ja przecież robię to wszystko... dla niego.

Następnego dnia wstałam wcześniej. Założyłam szary fartuch, żeby mniej rzucać się w oczy. I unikałam Olka jak ognia. Ale w sercu buzowało. Bo przecież to był mój syn. Mój chłopiec. Ten sam, który kiedyś zasypiał na moim brzuchu i mówił, że jestem jego najlepszą przyjaciółką. A teraz... nazywał mnie „jakąś babą”.

Pokłóciliśmy się

Kolejnego dnia długo krzątałam się po kuchni, niby coś gotowałam, niby sprzątałam, ale prawda była taka, że nie wiedziałam, jak zacząć tę rozmowę. Olek siedział w swoim pokoju, słuchawki na uszach, z nosem w telefonie. Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę, serce tłukło mi się jak oszalałe.

Zapukałam delikatnie.

– Możemy porozmawiać?

– No – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Olek... – zaczęłam cicho, stając w progu. – Naprawdę aż tak się mnie wstydzisz?

Zamarł. Powoli zdjął słuchawki.

– Co?

– W szkole... w szatni. Słyszałam, co mówiłeś kolegom. Że nie wiesz, kim jestem. Że jestem „jakąś babą”.

– Mamo, ja... – zaczął, ale zaraz wstał i przewrócił oczami. – No i po co podsłuchujesz?!

– Nie podsłuchiwałam! Po prostu... tam byłam! I serce mi pękło, Olek. Naprawdę się mnie wstydzisz?

– Nie rozumiesz, jak się czuję! – wybuchł. – Wszyscy się ze mnie śmieją! Wiesz, co to jest chodzić do szkoły i codziennie słyszeć, że twoja stara szoruje sedesy?!

Zatkało mnie. Poczułam, jak łzy zbierają mi się pod powiekami.

– A myślisz, że ja to robię z przyjemności? Że to moje marzenie? Ja to robię, żebyś miał co jeść, miał zeszyty, buty!

– Może jakbyś miała normalną pracę, nie musiałbym się wstydzić – rzucił, patrząc na mnie zimno.

Wyszłam z jego pokoju, zanim cokolwiek odpowiedziałam. Zamknęłam się w łazience i dopiero tam pozwoliłam łzom płynąć.

To był moment przełomowy

Następnego dnia nie poszłam do pracy. Przesiedziałam poranek przy kuchennym stole z filiżanką zimnej kawy, gapiąc się przez okno, aż zadzwonił budzik Olka. Nie rozmawialiśmy. On wyszedł, ja zostałam. W sercu miałam pustkę i jeden plan: pójść do dyrektorki i powiedzieć, że rezygnuję.

– Pani Mario? – Dyrektorka aż się podniosła zza biurka, kiedy mnie zobaczyła. – Wszystko w porządku?

– Nie – odpowiedziałam cicho. – Chciałam złożyć wypowiedzenie.

– Ale dlaczego? Co się stało?

Zacisnęłam usta. Milczałam przez chwilę, walcząc ze sobą.

– Mój syn... wstydzi się mnie. Podsłuchałam rozmowę w szatni. Powiedział, że nie wie, kim jestem. Że nie jestem jego matką. Bo ja... bo sprzątam. A on się tego wstydzi.

Dyrektorka pokiwała głową ze zrozumieniem. Przeszła za biurko i usiadła na brzegu stołu.

– Pani Mario. Ta szkoła nie istnieje bez takich ludzi jak pani. Bez tych, którzy rano otwierają budynek, ścierają błoto z korytarzy i robią, żeby dzieciaki miały czysto. To nie praca hańbi. To ludzie, którzy nie umieją szanować drugiego człowieka.

Zamrugałam szybko, czując, że znowu zbiera mi się w oczach.

Ale jak mam patrzeć na niego w szkole?

– To pani syn musi się nauczyć patrzeć. I zobaczyć w pani bohaterkę, a nie powód do wstydu.

Syn nie był jednak taki zły

Tego samego dnia wychowawczyni zadała klasie wypracowanie: „Napisz o najważniejszej osobie w twoim życiu”. Znalazłam ten zeszyt przypadkiem. Wróciłam wcześniej z pracy, bo pani dyrektor uparła się, żebym „wzięła dzień dla siebie”. Olek zostawił tornister rozwalony na podłodze, jak zwykle. Schylając się, żeby nie wywinąć orła, dostrzegłam czerwony zeszyt. Jego charakter pisma – jeszcze dziecinny, ale już trochę męski. Przewróciłam kilka stron i nagle… serce mi zamarło.

Na górze: „Najważniejsza osoba w moim życiu”.

„Najważniejsza osoba w moim życiu to moja mama. Pracuje jako sprzątaczka w szkole, do której chodzę. Przez jakiś czas wstydziłem się tego. Koledzy się śmiali. Ja też… udawałem, że jej nie znam. Teraz się tego wstydzę najbardziej. Bo moja mama to najodważniejsza osoba, jaką znam. Robi wszystko, żebym miał lepiej. Zawsze była. Gdy chorowałem, gdy się bałem, gdy płakałem. I nigdy się nie poddała, chociaż nie miała nikogo. Gdybym miał być choć w połowie tak silny jak ona, byłbym dumny”

Zeszyt zadrżał mi w rękach. Przeczytałam raz. Drugi. Trzeci. I popłynęło. Całe te dni milczenia, bólu, wstydu – spłynęły ze mnie łzami. Siedziałam na jego łóżku, wtulona w ten zeszyt jak w jakiś skarb.

– Mamo... – usłyszałam zaskoczony głos w drzwiach.

Podniosłam głowę. Stał w progu, jakby nie wiedział, czy wejść czy uciec.

– To… to było na polski. Nie miałem ci tego pokazywać.

– Olek... – wstałam, podeszłam do niego i objęłam go mocno. – Dziękuję. To wszystko, co chciałam usłyszeć.

Przez chwilę nic nie mówił. Potem objął mnie z powrotem. Tak mocno, jak dawno nie.

Przepraszam, mamo. Za wszystko.

– Ja też przepraszam – szepnęłam. – Że nie powiedziałam ci, jak bardzo jestem z ciebie dumna.

A wtedy wiedziałam już na pewno: cokolwiek będzie dalej – najgorsze już za nami.

Wszystko się zmieniło

Wszystko zmieniło się kilka dni później. Szłam właśnie korytarzem z wiadrem i mopem, kiedy usłyszałam znajomy rechot.

– Ej, Olek, to twoja stara znów szoruje kibelki? – zakpił Szymon, klasowy błazen, którego nigdy nie nauczyli, że milczenie bywa złotem.

Zatrzymałam się odruchowo, jak zawsze, gotowa wziąć to na siebie. Ale zanim zdążyłam się odwrócić, usłyszałam coś, czego nie zapomnę nigdy.

– Tak. To moja matka – powiedział Olek głośno i wyraźnie.

Zapadła cisza. Dosłownie na ułamek sekundy, ale czułam, że wszyscy wstrzymali oddech.

– I wiesz co, Szymon? Jest lepsza niż twoja, bo przynajmniej nie musi nikogo udawać – dodał, patrząc mu prosto w oczy.

Szymon parsknął, coś tam odburknął, ale tym razem to nie on miał ostatnie słowo. Olek nie uciekł, nie schował się, nie zamilkł. Stał wyprostowany, z uniesioną głową, jakby w końcu coś w nim się odblokowało.

Po południu, kiedy wróciłam do domu i zaczęłam domowe porządki, Olek sam z siebie wyszedł ze swojego pokoju.

– Pomóc ci?

Prawie upuściłam ścierkę.

– Naprawdę?

– No... chociaż raz. Ale nie mów nikomu, dobra?

Zachichotałam i podałam mu drugiego mopa. Sprzątaliśmy razem, gadaliśmy o niczym, ale pierwszy raz od miesięcy... to była rozmowa. Prawdziwa. Nie między matką a obrażonym synem. Tylko między dwójką ludzi, którzy znowu chcą się spotkać gdzieś pośrodku.

– Długo ci zajęło, żeby dojrzeć – powiedziałam mu półżartem, zbierając papiery z podłogi.

– Wiem – odpowiedział. – Ale może lepiej późno niż wcale?

Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam, co będzie jutro. Ale dzisiaj – dzisiaj znów byłam jego mamą. Taką, której się nie wstydzi.

Maria, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama