Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz pierwszy Sylwia przyniosła do naszego domu domowe drożdżówki, jeszcze ciepłe, pachnące wanilią. Może wtedy, gdy przy Wigilii odsunęła talerz na bok i pobiegła pomóc mi z barszczem, chociaż jeszcze nie była nawet żoną mojego syna. Albo wtedy, gdy po prostu zadzwoniła, żeby zapytać, jak się czuję po usunięciu zęba, bo „słyszała od Tomka, że miałam komplikacje”.

Zawsze była obecna. I ciepła. I normalna. Taka dziewczyna, co nie robi dramatu o skarpetki na podłodze, ale wie, gdzie leży serce domu. Nigdy nie sądziłam, że powiem coś takiego o synowej, bo przecież – wiadomo – matka syna rzadko lubi jego partnerkę. Ale Sylwię... ją naprawdę polubiłam. Bardziej niż kogokolwiek z rodziny Tomka.

I właśnie dlatego tak mnie boli, że jej już nie ma. A przecież to nie ona odeszła. To mój syn złożył pozew. Twierdził, że „nie da się już tak żyć”. Próbowałam z nim rozmawiać. Nie raz. Nie dwa. Ale on był jak beton. Nie słuchał, zamknięty w sobie, pewny, że robi dobrze. A teraz? Ma nową dziewczynę. Julkę. Młodą, ładną, zgrabną. Ale... obcą. Zimną. Ona nie pachnie domem. Nie rozmawia ze mną jak z człowiekiem. Przywozi gotowe ciasto z cukierni, nie piecze.

I ja teraz nie wiem... Czy można byłą synową zaprosić na kawę? Ot tak. Czy to byłoby dziwne? Niewłaściwe? Czy nie zrobiłabym tym Tomkowi przykrości? Tęsknię za Sylwią. I chcę jej to powiedzieć. Ale czy powinnam?

Dla niego to był zamknięty temat

– Tomek, ale naprawdę? Tak już na sto procent? – zapytałam, odstawiając filiżankę na spodek i patrząc na syna, który właśnie rozsiadł się w fotelu, z nogą na nodze, jakby rozmawiał z księgową, a nie z matką.

– Mamo, no błagam, nie zaczynaj znowu... Przecież mówiłem. To koniec. Po prostu się nie dogadywaliśmy.

– Ale tyle lat razem byliście. Związek to nie jest tylko „dogadywanie się”! W małżeństwie się czasem nie dogaduje, to się rozmawia, a nie od razu rozwód!

– Sylwia też tego chciała. A przynajmniej się zgodziła.

– Może nie miała już siły cię zatrzymywać, skoro i tak nie słuchałeś... – powiedziałam, ciszej, bardziej do siebie niż do niego.

Westchnął ciężko i spojrzał w sufit. Jakby tam miał napisane gotowe odpowiedzi.

– Mamo, to nie twoje małżeństwo. Proszę, nie mieszaj się. Sylwia to przeszłość.

– Dla ciebie może... – szepnęłam. – Ale dla mnie była rodziną. I chyba wolno mi tęsknić za rodziną?

– Tęsknić możesz. Ale zrozum, że ja już ułożyłem sobie życie. Jest Julka.

– Julka... – powtórzyłam jak echo, bez cienia entuzjazmu. – No tak. Julka.

Zrobiła mi się gula w gardle. Sylwia nigdy nie była typem, który wdzięczy się do kogoś. Zawsze była konkretna, ale serdeczna. A Julka? Ona nawet nie wie, czy do zupy daje się liść laurowy. Nawet nie wie, co to znaczy zapukać do kuchni i powiedzieć: „Pani Jolu, może pomóc przy pierogach?”.

– Wiesz, że ona do mnie ani razu nie zadzwoniła od... no, nie wiem, chyba wigilii? – rzuciłam, udając, że mówię mimochodem. – A Sylwia... Sylwia dzwoniła co tydzień. Tak po prostu. Zapytać, co u mnie, co z kolanem, jak tam ciśnienie.

– Sylwia to nie Julka. Daj jej czas.

– A może ja nie chcę dawać jej czasu. Może ja chcę... Sylwię?

Zamarł. Spojrzał na mnie ostro.

– Mamo, nie rób scen.

– To nie scena, Tomek. To żałoba. Czuję się, jakby ktoś mi zabrał córkę, której nigdy nie miałam.

Nie powiedział nic. Patrzył tylko przed siebie, w pusty telewizor. A ja czułam, że to nie koniec tej rozmowy. I że jeśli nie porozmawiam z Sylwią... nie będę mogła tego z siebie zrzucić. Ale czy powinnam? Czy to wypada?

Naprawdę za nią tęskniłam

Nie spałam tej nocy. Przekręcałam się z boku na bok, wsłuchując w ciszę domu, która kiedyś była kojąca, a teraz tylko przypominała, że nikt już nie zadzwoni wieczorem z pytaniem: „Pani Jolu, zostawiła pani parasolkę u nas – mam przynieść jutro?”. Nikt nie zapyta, czy kupić mi serek wiejski „ten, co pani lubi”.

Rano, przy kawie, znowu pomyślałam o Sylwii. I nagle... zrobiłam coś dziwnego. Weszłam na Facebooka. Nie jestem w tym biegła, ale znalazłam jej profil. Miała nowe zdjęcie profilowe. Z uśmiechem, takim półuśmiechem – znałam go dobrze. Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale zaraz potem... ukłucie. Nie wiedziałam, czy powinnam kliknąć „lubię to”. Czy to nie byłoby... zbyt wiele?

Siedziałam z palcem zawieszonym nad ekranem. I wtedy przyszło mi do głowy:

– A może ona też za mną tęskni?

Nie wiedziałam, jak zacząć. „Cześć, tu twoja była teściowa”? „Sylwia, myślałam o tobie”? Wszystko brzmiało sztucznie, jak z poradnika. A przecież my się znałyśmy, lubiłyśmy się.

– No i co z tego, że była synowa? – powiedziałam na głos. – Przecież nikt nie zabroni nam się spotkać. Jesteśmy dorosłe.

Przeszłam do wiadomości. Palce mi drżały. Napisałam: „Cześć Sylwia. Przepraszam, że tak nagle... ale pomyślałam dziś o Tobie i zatęskniłam. Jak się masz?”.

Zostawiłam. Nie wysłałam od razu. Poszłam po drugą kawę. Zastanawiałam się, czy Tomek by się wściekł, gdyby się dowiedział. Ale... może nie musi się dowiedzieć? Po godzinie wróciłam do komputera. Kliknęłam: „wyślij”.

Odpisała mi po dłuższym czasie

To było kilka godzin ciszy. Z jednej strony odświeżałam wiadomości co kilka minut, z drugiej – próbowałam udawać przed sobą, że wcale mi na tym nie zależy. A jednak serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłam niebieską kropeczkę przy jej nazwisku i napis: „Sylwia pisze wiadomość...”.

Zatrzymałam oddech.

– Odpisała – powiedziałam do siebie jak idiotka.

„Pani Jolu, właśnie się wzruszyłam. Cieszę się, że się pani odezwała. Ja też bardzo często o pani myślę. Nie chciałam być nachalna, ale... też tęsknię.”

Poczułam, jak pod oczami zbierają mi się łzy. Niby jedno zdanie, a jakby ktoś mi podał rękę po miesiącach milczenia. Uśmiechnęłam się, przetarłam oczy. I zaraz napisałam z powrotem:

„To może się spotkamy? Na kawę? Bez żadnych tematów z przeszłości. Po prostu tak, po babsku?”.

Nie odpisała od razu. Ale już po chwili: „Bardzo chętnie. Kiedy i gdzie?”.

I tak się umówiłyśmy. Na środę, u mnie. Napiekę drożdżówek, tak jak ona kiedyś. I zrobię kawę z mlekiem, nie czarną – wiem, że nie lubi gorzkiej. Jeszcze pamiętam takie szczegóły. To chyba coś znaczy.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Mamo, nie dzwoniła do ciebie Sylwia? – zapytał tak bez kontekstu, jakby wyczuł coś w powietrzu.

– Nie – powiedziałam prawdę, ale czułam się, jakbym skłamała. – A dlaczego pytasz?

– Nie wiem. Przypadkiem ją widziałem w centrum handlowym. Była taka... nie wiem, zamyślona. Może coś się dzieje.

– Może – odpowiedziałam krótko, z bijącym sercem. – Ale to już nie nasza sprawa, prawda?

Po tej rozmowie długo patrzyłam w okno. W środę znów zobaczę Sylwię. Tylko co powiem jej na „dzień dobry”?

Wcale nie zmieniła

Środa przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Niby dzień jak co dzień, ale od rana biegałam po kuchni jak nakręcona. Drożdżówki wyszły mi trochę bardziej rumiane niż zwykle, ale pachniały cudownie. Nawet obrus wyprasowałam – ten kremowy, haftowany, co go zwykle zostawiam na święta. I filiżanki wyjęłam z kredensu, takie delikatne, w kwiatki, bo przecież to spotkanie nie byle jakie.

Usłyszałam dzwonek punktualnie o siedemnastej. Otworzyłam drzwi i... była tam. Sylwia. Stała z uśmiechem, trochę nieśmiała, z szalikiem przewiązanym dwa razy wokół szyi i pudełkiem ciastek w rękach.

– Pani Jolu... – zaczęła.

– Jola. Proszę, po prostu Jola – przerwałam, wciągając ją do środka i przytulając na moment, którego chyba obie potrzebowałyśmy.

Usiadłyśmy w kuchni. Jak dawniej. Rozmowa zaczęła się niepewnie – od pogody, pracy, planów na wakacje. Ale potem coś pękło. Jakbyśmy obie przestały udawać, że to tylko „zwykłe spotkanie”.

Czasem żałuję – powiedziała nagle. – Że się poddałam. Ale miałam już dość walki, w której byłam tylko ja.

Patrzyłam na nią, a serce mi pękało.

Tomek jest uparty. Jak jego ojciec... – mruknęłam, dolewając jej kawy. – Ale Ty, Sylwio... Ty się wcale nie zmieniłaś.

Uśmiechnęła się smutno.

– Pani też nie.

– No proszę cię. Mówiłam – Jola.

Potem przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. A potem... zaczęłyśmy się śmiać. Tak po prostu. Bo przypomniało się jej, jak Tomek na Wielkanoc pomylił sól z cukrem i osolił babkę. I że wtedy śmiała się cała rodzina. A teraz? Teraz przy stole siedziałyśmy tylko we dwie. Ale było dobrze. Prawdziwie.

Dla mnie pozostała rodziną

Minęły dwa tygodnie od naszego spotkania. Od tamtej pory pisałyśmy kilka razy. Sylwia przysłała mi zdjęcie swoich kotów w śmiesznych ubrankach na Halloween. Ja jej – moje pelargonie na balkonie, które nieźle przetrwały październik.

Ale myśli nie dawały mi spokoju. Choć się spotkałyśmy, choć rozmawiałyśmy i choć wszystko wydawało się naturalne… wciąż nie powiedziałam jej tego, co naprawdę chciałam. Nie powiedziałam jej, że tęsknię nie tylko za jej rozmową. Tęsknię za nią – za jej obecnością, za tym, jak wnosiła do naszej rodziny coś ciepłego, prawdziwego.

Postanowiłam napisać. Bo czasem łatwiej coś napisać, niż powiedzieć w twarz.

„Sylwia, nie chcę Ci się narzucać. Ale muszę to powiedzieć. Nie jesteś dla mnie tylko byłą synową. Jesteś kimś, za kim naprawdę tęsknię. I jeśli to tylko możliwe – chciałabym, żebyśmy po prostu... dalej miały kontakt. Jak dwie kobiety, które się lubią. Które były kiedyś rodziną. I może nadal mogą być”.

Zawahałam się. Przeczytałam wiadomość trzy razy. I w końcu – wysłałam.

Odpisała szybko. „Pani Jolu... Jolu. Nie płakałam od miesięcy. A właśnie siedzę i ryczę. Dziękuję. Bo ja też tak to czuję. Teściowa to jedno, ale dla mnie Pani była zawsze kimś więcej. Nie wiem, jak to nazwać. Ale… proszę nie znikajmy sobie z życia, dobrze?”.

I wtedy poczułam, że nie wszystko musi kończyć się razem z małżeństwem. Że są więzi, które można uratować – jeśli tylko się chce.

Można lubić synową

W niedzielę zrobiłam rosół. Taki jak dawniej. Z dużą ilością pietruszki, domowym makaronem i liściem laurowym. Sylwia przyszła po trzynastej. Przyniosła jabłecznik. Pachniał jak święta. Usiadłyśmy przy stole i wszystko było jak dawniej. Prawie wszystko.

– Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że po rozwodzie nadal będę jadała u teściowej... – zażartowała, a ja parsknęłam śmiechem.

– Eks-teściowej – poprawiłam ją z przekąsem.

– No właśnie nie – odpowiedziała, już zupełnie poważnie. – Dla mnie zawsze będziesz teściową. Albo lepiej – po prostu Jolą. Taką, która rozumie więcej niż niejedna matka.

Zrobiło mi się ciepło. W tych słowach było więcej uczucia, niż kiedykolwiek powiedział mi własny syn.

Tomek nic nie wie. Jeszcze nie. Ale przestałam się bać. To nie o niego chodzi. Tylko o nas. O dwie kobiety, które kiedyś połączył przypadek, a potem uczucie. Takie nieoczywiste, ale prawdziwe. Jak przyjaźń, tylko mocniej. Jak rodzina, tylko z wyboru.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy Sylwia ułoży sobie życie z kimś nowym. Nie wiem, czy Tomek się nie wścieknie, gdy się dowie. Ale wiem jedno: nie wszystko, co się kończy na papierze, musi się skończyć w sercu.

Jeśli mam w życiu jeszcze raz doświadczyć czegoś dobrego – to niech to będzie właśnie to. Nasze spotkania przy herbacie. Nasze rozmowy o wszystkim i niczym. I ten rosół, który smakuje lepiej, kiedy ktoś przy stole naprawdę go docenia.

Tęskniłam. Ale już nie muszę. Bo Sylwia wróciła. Nie jako synowa. Jako Sylwia.

Jolanta, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama