„Moja przyszła synowa to piękna i sprytna kobieta. Ze zdumieniem patrzyłam, jak pozbawia mojego syna ostatniego grosza”
„Poznaliśmy ją podczas niedzielnego obiadu. Syn przyjechał z nią do nas pierwszy raz i od progu było widać, że czuje się swobodnie. Przyniosła ze sobą własnoręcznie upieczone ciasto – sernik, jak się później okazało – i bukiet świeżych tulipanów dla mnie. Ujęło mnie to. Pomyślałam, że musiała się naprawdę postarać, żeby wywrzeć dobre wrażenie. I udało jej się”.

- Redakcja
Mój syn zawsze miał dobre serce i dość romantyczne podejście do życia. Nigdy nie brakowało mu zainteresowania ze strony dziewczyn, ale rzadko kiedy któraś zostawała w jego życiu na dłużej. Kiedy przedstawił mi Zuzannę, byłam pod wrażeniem – elokwentna, uśmiechnięta, świetnie ubrana. Pracowała w agencji marketingowej, znała się na literaturze, a do tego z łatwością nawiązywała kontakt z ludźmi. Wydawała się wręcz idealna. Patrzyłam na nich z dumą i nadzieją, że może tym razem to „ta jedyna”. Nie sądziłam, że za tą fasadą kryje się coś znacznie bardziej wyrachowanego.
Liczy się pierwsze wrażenie
Poznaliśmy ją podczas niedzielnego obiadu. Syn przyjechał z nią do nas pierwszy raz i od progu było widać, że czuje się swobodnie. Przyniosła ze sobą własnoręcznie upieczone ciasto – sernik, jak się później okazało – i bukiet świeżych tulipanów dla mnie. Ujęło mnie to. Pomyślałam, że musiała się naprawdę postarać, żeby wywrzeć dobre wrażenie. I udało jej się, bo już po kilku minutach rozmowy zaczęłam dostrzegać, że jest bystra, uważna, potrafi słuchać i nie mówi tylko o sobie.
– Pani syn to prawdziwy dżentelmen – powiedziała, kiedy nalewałam kompotu. – Nigdy nie pozwolił mi samej nieść torby z zakupami. Rzadko spotyka się takich mężczyzn.
Siedziałam wtedy naprzeciwko niej, a mój syn, cały czerwony, z uśmiechem kiwnął głową. Wyglądali razem naprawdę dobrze. Była drobna, zadbana, miała naturalny makijaż i taki sposób bycia, który sprawiał, że chciało się jej słuchać. Wspominała o swojej pracy, o studiach, które skończyła z wyróżnieniem, a także o planach zawodowych. Wszystko to brzmiało bardzo dojrzale.
Po obiedzie jeszcze długo rozmawialiśmy przy stole. Zuzanna została do wieczora. Gdy odjeżdżali, powiedziałam do męża:
– Jeśli on ją straci, to będzie głupi.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie on ją straci. To ona go z czasem pozbawi wszystkiego – dosłownie i finansowo.
Wszystko, co najlepsze
Zakochali się po uszy. Syn był jak zaczarowany. Gotów był zrobić dla niej wszystko – a ona, cóż, przyjmowała to z wdziękiem, ale też z pewnym przyzwyczajeniem, jakby uważała, że właśnie tak powinno być. Weekendowe wypady w góry, romantyczne kolacje w modnych restauracjach, bilety na koncerty – wszystko oczywiście na jego koszt. Tłumaczył to tym, że Zuzanna miała niższe zarobki, a poza tym „takie rzeczy się robi dla osoby, którą się kocha”.
Nie chciałam się wtrącać, choć z boku widziałam, że to on daje więcej, że to on się bardziej stara. Ona niby odwzajemniała uczucia, ale jakoś zawsze wypadało, że to syn płaci za wszystko – nawet za jej nowe opony zimowe. Tłumaczyła, że „miała trudny miesiąc” i „firma zalega z premią”. Syn tylko machnął ręką.
– Mamo, nie przesadzaj. Ja też kiedyś mogę potrzebować pomocy.
Ich związek rozwijał się błyskawicznie. Po pół roku razem wynajęli mieszkanie. Małe, ale w dobrej dzielnicy. Większość kosztów wziął na siebie syn. Ona dorzucała się „w miarę możliwości”. I to „w miarę możliwości” szybko stało się normą. Ale syn wciąż był szczęśliwy. Opowiadał, jak gotują razem kolacje, jak zasypiają wtuleni przed telewizorem, jak snują plany o wspólnych wakacjach na Teneryfie.
Słuchałam tego wszystkiego i chciałam wierzyć, że może tylko mi się wydaje, że coś jest nie tak. Może po prostu jestem przewrażliwiona? Ale nie byłam.
Małe sygnały ostrzegawcze
Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi, które nie dawały mi spokoju. Niby nic wielkiego, ale coś zgrzytało. Zuzanna coraz częściej narzekała – na swoją pracę, koleżanki, nawet na pogodę. Syn słuchał, pocieszał, kupował jej małe prezenty „na poprawę humoru”. Kiedyś powiedziała mimochodem, że marzy jej się torebka od znanego projektanta. Nie minął tydzień, jak mój syn ją jej wręczył, szczęśliwy, że może spełnić jej marzenie. A ona? Uśmiechnęła się i rzuciła:
– Tylko wolałabym czarną, ale ta też może być.
Zamurowało mnie, kiedy mi o tym opowiadał. Ale on machnął ręką, mówiąc, że to drobiazg. Że Zuzanna ma po prostu wyraźne gusta. Zaczęła też częściej korzystać z jego konta. Tłumaczyła, że szybciej jej opłacić rachunki, jak zaloguje się z jego aplikacji, bo swoją „ciągle zapomina odblokować”. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam synowi:
– Powinieneś być ostrożny. Pieniądze to delikatna sprawa.
Spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem.
– Mamo, nie przesadzaj. Przecież jej ufam.
Nie ciągnęłam tematu, ale niepokój nie odpuszczał. Tym bardziej że Zuzanna nagle przestała bywać u nas. Tłumaczyła się pracą, zmęczeniem, brakiem czasu. Przez telefon była miła, ale coś w jej tonie się zmieniło. Już nie śmiała się tak łatwo. Była bardziej chłodna. Obca. A mój syn wciąż zakochany po uszy, nie widział nic.
Więcej znaków zapytania
Któregoś dnia syn zadzwonił do mnie zdenerwowany. Powiedział, że jego konto bankowe wygląda dziwnie. Sprawdził historię operacji i zauważył kilka większych przelewów na nieznane mu nazwiska. Zapytałam, czy to możliwe, że to Zuzanna. Zamilkł na chwilę, po czym westchnął:
– Może. Czasem jej pozwalałem robić przelewy z mojego konta, ale nie pamiętam, żebym jej mówił o tych kwotach...
Zaczął drążyć temat. Pytał ją wprost, ale reagowała nerwowo. Mówiła, że „robi z igły widły”, że „przecież wszystko było uzgadniane”, a on po prostu „niczego nie pamięta”. Szybko przekierowywała rozmowę na inne tematy, a gdy on naciskał, obrażała się i wychodziła z domu. To był moment, w którym syn zaczął się gubić – między miłością a wątpliwościami.
Zaczął zaglądać w rachunki. Okazało się, że część pieniędzy z jego oszczędnościowych lokat po prostu zniknęła. Zuzanna miała dostęp do jego bankowości, bo kiedyś poprosił ją o pomoc przy formalnościach. Podał hasło, bo „to tylko na chwilę”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że „na chwilę” znaczy na zawsze.
– Myślisz, że mogła mnie wykorzystać? – zapytał mnie, a w jego głosie było coś, czego nie słyszałam od lat. Strach. Zawód.
Chciałam go przytulić, ale przez telefon nie dało się tego zrobić.
– Nie wiem, synku. Ale jeśli choć przez chwilę masz takie myśli… To znaczy, że coś jest nie tak.
Nie zaprzeczył.
Znikające oszczędności
Prawda wyszła na jaw kilka tygodni później. Zuzanna spakowała się pod jego nieobecność. Zostawiła tylko kartkę – kilka suchych zdań o tym, że „to nie działa” i „potrzebuje przestrzeni”. Nie odezwała się już nigdy więcej. Zablokowała go wszędzie – w telefonie, mediach społecznościowych, nawet e-maile wracały jako nieodebrane.
Syn próbował ją odnaleźć, pojechał nawet do jej pracy, ale tam powiedziano mu, że już od miesiąca nie pojawiała się w biurze. Zniknęła. Dosłownie. Jakby zapadła się pod ziemię. A razem z nią zniknęło kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oszczędności jego życia. Pieniądze, które miał odłożone na wkład własny na mieszkanie.
Nie mógł uwierzyć, że był aż tak naiwny. Siedział wieczorami w swoim pustym mieszkaniu, wśród jej rzeczy, których nie zabrała – buteleczek po perfumach, starych szalików, kilku książek. I patrzył w pustkę.
– Jak mogłem się tak dać oszukać? – powtarzał w kółko.
Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Że życie uczy w najgorszy sposób? Że to, co wydaje się piękne, często ma drugie dno? Po kilku dniach pojechaliśmy razem do banku. Zgłosił sprawę, ale wiedział, że szanse na odzyskanie pieniędzy są znikome. Formalnie wszystko było na jego nazwisko. Wszystko dobrowolne. A serce nie zostawia śladów w systemie bankowym. Został z niczym – bez oszczędności, bez ukochanej, bez wiary w ludzi.
Został z niczym
Mijały miesiące, a on wciąż się podnosił. Cichy, spokojniejszy, jakby coś w nim przygasło. Próbował wrócić do normalności – zajął się pracą, chodził na siłownię, spotykał się ze znajomymi, ale za każdym razem, gdy schodził na temat Zuzanny, z jego twarzy znikał uśmiech. Nie mówił o niej źle. Nigdy. Nawet wtedy, gdy wspominał, jak wypłaciła z jego konta ostatnią kwotę – pieniądze, które miał przeznaczyć na zaliczkę u notariusza. Tylko pokręcił głową i powiedział:
– Chciała, to wzięła. Ja jej ufałem.
Najbardziej bolało mnie to, że nie miał do siebie pretensji. Wciąż szukał winy w sobie. Może był zbyt ufny. Może zbyt szybko się zakochał. Może dawał za dużo. A przecież to nie on zawiódł. To nie on był wyrachowany. Któregoś wieczoru powiedział mi, że zaczął odkładać od nowa. Powoli, ale systematycznie. Że nauczył się patrzeć uważniej. Słuchać nie tylko słów, ale też ciszy między nimi.
– To była lekcja. Droga lekcja – powiedział z goryczą.
A ja przytuliłam go i powiedziałam tylko:
– Najważniejsze, że ją przeżyłeś. I że wyciągniesz z niej wnioski.
Do dziś nie wiem, czy Zuzanna naprawdę go kochała, choć przez chwilę. Może tak. Może nie. Ale wiem jedno – wzięła z jego życia więcej niż tylko pieniądze. Zabrała zaufanie. I zostawiła chłopaka, który już nigdy nie będzie kochał tak bezgranicznie.
Teresa, 56 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Lubię, gdy ludzie widzą we mnie pieniądze. Wychodząc z domu zawsze mam na sobie najdroższe ciuchy i pachnę luksusem”
- „Teściowa zawsze serwuje mi potrawkę z pretensjami i jadem. Mój mąż od 13 lat ani razu nie stanął w mojej obronie”
- „Przez 16 lat pracy każdy mój dzień był jak kserokopia. Trochę minęło, nim zrozumiałem, że chcę od życia czegoś więcej”

