„Mój syn ma dużo kasy, ale nie daje nam ani grosza. Mówi, że każdy powinien radzić sobie w życiu sam”
„– Ja też go kocham. Ale nie chcę go prosić. Nie chcę go do niczego zmuszać – powiedział mąż. – To może powiedz mu wprost, że jak zabraknie leków, to i ciebie zabraknie? Może wtedy coś do niego dotrze?! – krzyknęłam”.

- Redakcja
Kiedyś, jeszcze parę lat temu, nie myślałam, że tak się wszystko potoczy. Że będę siedziała w kuchni, z dłonią opartą o zimny blat, wpatrzona w jedną, jedyną tabletkę leku na serce Andrzeja, zastanawiając się, czy damy radę kupić kolejne. Pracowałam całe życie jako pielęgniarka. Noce na dyżurach, zmiany po dwanaście godzin, czasem wracałam do domu, a Michał już spał. I znowu – wstawałam, zanim zdążyłam go pocałować w czoło.
– Dla Michałka – powtarzałam sobie. Wszystko dla Michałka.
Wychowaliśmy go z Andrzejem najlepiej, jak umieliśmy. Był jedynakiem, ale nie chciałam, by wyrósł na rozpieszczonego chłopca. Chciałam, by czuł się kochany, choć nie mieliśmy wiele. Uczył się świetnie, dostał się na studia do Warszawy. Jak płakałam, kiedy pakowaliśmy mu walizkę! Duma mieszała się z lękiem. A on? Nawet nie obejrzał się za siebie, kiedy zamknęły się drzwi pociągu.
Wtedy jeszcze myślałam: „To dobrze. Idzie w świat, będzie kimś”.
No i został. Teraz mieszka w Warszawie, pracuje w jakiejś wielkiej firmie od komputerów. Zarabia więcej w miesiąc, niż ja kiedyś w pół roku. Mówi, że „czasy się zmieniły”, że „każdy powinien radzić sobie sam”. A ja? A Andrzej? Nie powiem – czasem siedzę wieczorami, Andrzej śpi już w fotelu, a ja tylko wsłuchuję się w tykanie zegara i pytam w duchu:
– Co ja zrobiłam nie tak?
To mnie zabolało
– Michałku, nie chciałabym cię martwić, ale… tata potrzebuje nowych leków. Te na serce, pamiętasz? – powiedziałam cicho, trzymając telefon przy uchu tak, żeby Andrzej nie słyszał z pokoju.
– Mamo, mówiłem ci już przecież – westchnął. – Musicie nauczyć się radzić sobie sami. Ja też nie miałem lekko. Wszystko, co mam, wypracowałem własnymi rękami.
Zatkało mnie. Jakby ktoś zdzielił mnie w twarz. Milczałam, więc dodał jeszcze:
– Serio, nie chcę brzmieć brutalnie, ale ja nie jestem waszym bankomatem.
– Michał… to tylko kilkadziesiąt złotych… – szepnęłam, próbując nie zapłakać.
– A kilkadziesiąt dzisiaj, jutro będzie więcej. Zresztą, mamy z Natalią swoje wydatki. Wynajem, rachunki, ślub… Przemyśl to, proszę.
Rozłączył się. Bez „pa”. Bez „kocham cię”. Stałam jak słup soli, z telefonem w ręce, wpatrzona w stary wzór obrusu, który sama kiedyś uszyłam. Tyle razy odkładałam coś „na później”, żeby Michał miał lepiej. Nowy plecak, korki na trening, korepetycje z matematyki. Może go rozpieściliśmy? – przemknęło mi przez głowę. Może daliśmy za dużo, a wymagaliśmy za mało. Ale przecież nie po to człowiek się stara całe życie, żeby potem usłyszeć, że nie zasłużył nawet na kilkadziesiąt złotych na leki.
Andrzej zapytał tylko zza ściany:
– Dzwoniłaś?
– Tak. Wszystko dobrze – skłamałam, wycierając łzy rękawem.
Mąż bronił syna
– Co powiedział dokładnie? – zapytał Andrzej, gdy później usiedliśmy przy stole. Zupa już wystygła, ale nikt nie miał ochoty jej jeść.
– Nic nowego – odpowiedziałam, unikając jego wzroku. – Mówi, że ma swoje życie.
Andrzej wzruszył ramionami i podparł głowę na dłoni.
– A nie ma racji?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Ty go bronisz?
– Nie bronię. Ale to dorosły chłop. Nie mamy prawa od niego wymagać…
– Nie mamy prawa?! – podniosłam głos. – To co, przez trzydzieści lat mieliśmy tylko obowiązki, a teraz już nic mu nie wolno, nawet zapytać, jak się czujemy?
– Jadwiga… – westchnął tylko.
– Nie. Nie „Jadwiga”. Bo jak zawsze się zamykasz, to nic się nie zmieni! Mnie boli to jego milczenie, jego chłód. Boli mnie, że on się nas wstydzi, Andrzej. Nas. A ty siedzisz, jakby ci było wszystko jedno!
Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało po podłodze.
– Całe życie go kochałam, troszczyłam się, odkładałam dla niego każdy grosz. I teraz co? Jestem balastem? Starą babą do zapomnienia?
Andrzej milczał długo. W końcu odezwał się cicho:
– Ja też go kocham. Ale nie chcę go prosić. Nie chcę go do niczego zmuszać – powiedział mąż.
– To może powiedz mu wprost, że jak zabraknie leków, to i ciebie zabraknie? Może wtedy coś do niego dotrze?!
Nie odpowiedział. Zgasiłam światło w kuchni i wyszłam do sypialni. Pierwszy raz od lat spaliśmy osobno. I pierwszy raz od dawna poczułam się w tym małżeństwie... samotna.
Wyżaliłam się sąsiadce
– I co, Michał znowu nie pomógł? – zapytała Halina, mieszając herbatę w szklance z uszkiem. Spotkałyśmy się jak zwykle tak od niechcenia, jakby nic ważnego się nie działo.
– Nie chce słyszeć. Mówi, że każdy ma swoje życie. Że on też nie miał łatwo – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
– A co on tam miał trudnego? – prychnęła. – Wyście mu wszystko pod nos podstawili. Z takim startem to można było podbić świat.
– Nie chcę go oceniać… – zaczęłam, ale Halina uniosła brew.
– A może powinnaś? Może powinnaś wreszcie przestać udawać, że wszystko jest w porządku?
Zamilkłam. Halina zawsze mówiła prosto z mostu, ale tym razem coś we mnie drgnęło.
– Może on mnie po prostu nie kocha – wyszeptałam.
– Co ty wygadujesz, Jadźka! – obruszyła się.
– Nie. Serio. Pomyśl. Dziecko, które kocha, nie odwraca się plecami, kiedy matka prosi o pomoc.
Halina spojrzała na mnie z boku. Długo nic nie mówiła, aż w końcu powiedziała tylko:
– Wiesz… Moja Anka co miesiąc przysyła mi pieniądze z Londynu. Nigdy o to nie prosiłam. Ale ona wie, że to mi potrzebne. Nie dla niej, nie dla pokazania – tylko po prostu… z miłości. A Michał? Może on już nie czuje się twoim synem. Może stałaś się dla niego tylko kimś, kto przypomina mu, skąd pochodzi. Te słowa wbiły się we mnie jak drzazgi. Wróciłam do domu, patrzyłam na zdjęcie Michała na komodzie. Uśmiechnięty chłopiec w czapce z daszkiem. I zapytałam w myślach: kim ty jesteś teraz, synku? Bo chyba już cię nie znam…
Pojechałam do syna
Nie powiedziałam nic Andrzejowi. Spakowałam się o świcie – sweter, portfel. Pojechałam do Warszawy pierwszym autobusem. Całą drogę ściskałam torebkę tak, jakbym miała w niej sens tego wszystkiego.
Michał mieszkał w nowym apartamentowcu. Z domofonu odezwał się niechętny głos:
– Mamo? Co się stało?
– Chciałam porozmawiać. Na spokojnie.
Po chwili drzwi się otworzyły. Zobaczyłam go – wyższy, bardziej szorstki niż go pamiętałam. I tę dziewczynę obok niego – Natalię. Wysoka, z idealnym makijażem i chłodnym spojrzeniem.
– Wchodź – rzucił, nie patrząc mi w oczy.
W mieszkaniu było cicho, sterylnie, pachniało nowością i obcością. Usiadłam na brzegu sofy, trzymając dłonie na kolanach.
– Michał, nie przyjechałam po pieniądze – zaczęłam. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że… że nie potrafię zrozumieć, jak do tego doszło. Kiedyś dzwoniłeś codziennie. Wysyłałeś zdjęcia. A teraz… czuję się, jakbym cię straciła.
– Mamo, jesteś dorosła – przerwał. – Nie mogę być odpowiedzialny za wasze życie. Mam swoje sprawy, swoją rodzinę. To nie moje zadanie was utrzymywać.
– Nie proszę o utrzymanie – powiedziałam, czując jak coś się we mnie kruszy. – Proszę o odrobinę serca.
– Każdy powinien radzić sobie sam. Tak mnie uczyliście. To chyba dobrze?
Natalia prychnęła i wyszła do kuchni. Michał spojrzał gdzieś w bok. A ja? Wstałam powoli, ciężko.
– W takim razie… już sobie poradzimy sami.
Zamknęłam za sobą drzwi, nie oglądając się. Jak wtedy on – tamten chłopiec z pociągu, który nawet nie pomachał na pożegnanie.
Czułam żal
Gdy wróciłam do domu, nie mówiłam nic. Tylko weszłam do kuchni, usiadłam przy stole i w końcu się rozpłakałam. Tak po ludzku, bez wstydu, bez udawania siły. Szlochałam jak dziecko. Andrzej przyszedł po chwili. Bez słowa postawił przede mną kubek z herbatą, chwycił mnie za rękę.
– Powiedział, że nie jesteśmy jego obowiązkiem – wyjęczałam. – Że każdy ma radzić sobie sam.
Andrzej westchnął. Długo patrzył w ścianę, zanim w końcu się odezwał:
– Wiesz… czasem myślę, że on się nas wstydził. Jak jeszcze mieszkał tutaj, zawsze mówił, żeby nie przychodzić na zebrania, bo wszyscy mają innych rodziców. Że nie mamy się czym chwalić. A przecież robiliśmy, co mogliśmy…
Podniósł na mnie wzrok. Widziałam w jego oczach coś, czego dawno nie widziałam – żal. Taki prawdziwy, męski, duszony latami.
– Może nie jesteśmy idealni. Ale nie zasłużyliśmy na obojętność – dodał cicho.
Przesunęłam dłoń po jego dłoni.
– Myślisz, że kiedyś… zrozumie?
– Może. Ale już nie dla nas, Jadźka. My musimy nauczyć się żyć inaczej. Bez złudzeń i bez Michała.
Siedzieliśmy tak długo, w milczeniu, trzymając się za ręce. I pierwszy raz od bardzo dawna czułam, że jesteśmy razem. Nie w bólu z powodu syna – ale w tym, co zostało między nami.
Jadwiga, 68 lat
Czytaj także:
- „Mąż ciągle jeździł w delegacje. Przez przypadek zajrzałam do jego walizki i już wiedziałam, że nie wróci”
- „Oddawałam narzeczonemu całą pensję, bo niby znał się na finansach. Teraz mam na głowie komornika i kochankę byłego”
- „Po rozwodzie mąż zabrał mi wszystko poza dzieckiem i kredytem. Odzyskałam majątek z nawiązką dzięki jego nowej żonie”

