Reklama

Jakbym nie była jego matką, przysięgłabym, że jakiś obcy chłopak się pod nas podszył. Tyle serca mu z ojcem włożyliśmy, żeby wiedział, skąd pochodzi. Żeby umiał z szacunkiem patrzeć na ziemię, z której rósł chleb. A on? Jakby tego wszystkiego nigdy nie było.

Kiedyś Kamil biegał boso po rosie, nosił wiadra z wodą większe od siebie, śmiał się, że świnia go szturchnęła nosem w kolano. Mówił, że jak dorośnie, to kupi traktor, taki nowoczesny, z klimatyzacją, i będzie orał do nocy, żeby ziemia odpoczywała w dzień. A ja, głupia, wierzyłam. Zawsze mówił „mamo, to moje miejsce”. I co? Teraz miejsce jest „przytłaczające”, „ciemne”, „zbyt daleko od wszystkiego”. Od czego? Od tramwaju? Od kawiarni, gdzie się siedzi z nosem w laptopie i udaje, że się pracuje?

– Nie wracam – powiedział mi tydzień temu. – Nie jestem do tego stworzony. Mam pracę mieszkanie w mieście.

Spojrzałam na niego uważnie

– Wiesz, mamo, ja się tu po prostu duszę – powiedział, siadając naprzeciw mnie przy kuchennym stole, jakby rozmawiał o pogodzie.

– Dusisz? – odłożyłam łyżkę do zupy i spojrzałam na niego uważnie. – W domu, gdzie się wychowałeś?

– Mamo, nie o to chodzi. Tylko… no zobacz sama. Zimą błoto po kolana, latem upał jak w piekle. Do sklepu dwa kilometry. Do ludzi — jeszcze dalej.

– A jak byłeś mały, to nie przeszkadzało, że do szkoły na piechotę chodziłeś?

– Bo nie znałem innego życia. Teraz wiem, że można inaczej. W mieście mam wszystko pod ręką. Mam znajomych, kino, restauracje, galerie...

– A ziemia? A sad? A gospodarstwo, które twój ojciec trzymał, dopóki sił mu starczyło?

– Dasz sobie radę. A jak nie, to sprzedaj to wszystko i zamieszkaj gdzieś bliżej mnie. Kupisz sobie mieszkanie. Winda, ogrzewanie miejskie, apteka za rogiem. Będziesz miała wygodnie.

– Wygodnie? – powtórzyłam wolno. – Myślisz, że po siedemdziesięciu latach życia z ziemią ja się przeniosę do bloku?

– No ale przecież... za jakiś czas nie zostaniesz tu sama. Będzie ci samej ciężko.

– Ciężko mi słuchać własnego syna. Bo już sobie nowe życie urządził i tamto mu nie pasuje. To jest ciężko.

Zamilkł. Wbił wzrok w stół, jakby nagle to drewno miało wszystkie odpowiedzi.

– Ojciec się w grobie przewraca. Słyszysz?

– Może i tak – szepnął. – Ale ja nie chcę żyć jego życiem, mamo.

Zranił moje serce

Nie spałam całą noc. Leżałam w ciemności, gapiąc się w sufit i słyszałam tylko jedno zdanie w głowie: „Nie chcę żyć jego życiem, mamo”. Jakby to życie, które prowadziliśmy, było jakimś brzemieniem, którego trzeba się pozbyć, zmyć z siebie jak błoto z kaloszy. Rano zrobiłam jajecznicę na boczku. Taką, jaką syn lubił od dziecka. Przyszedł do kuchni w dresie, z tym swoim telefonem w ręce.

– Mmm… pachnie jak dawniej – uśmiechnął się, siadając.

– Bo to wciąż sam dom. Nie zdążył się zmienić przez noc – odparłam ostro, podając mu talerz.

– Nie chcę się kłócić. Wiem, że to dla ciebie ważne.

– Dla mnie? A dla ciebie nie?

Dla mnie ważne jest coś innego. Praca, rozwój, ludzie…

– A ojciec? Pamiętasz, jak zrywał jabłka po nocy, bo rano miało padać? Albo jak zimą ładował siano, żeby krowy nie padły z głodu?

– Pamiętam. Ale ja… ja tego nie czuję. Nie jestem taki jak on.

– A wiesz, że ostatnim tchem prosił, żebyś zajął się tym wszystkim?

Zamilkł. Pokroił kromkę chleba, patrzył gdzieś przez okno.

– Przykro mi, mamo. Nie wrócę. To nie jest moje miejsce.

– Nie twoje? A wiesz, gdzie są twoje pierwsze kroki zapisane? Na tej podłodze. Gdzie twój śmiech się niósł? Między tymi ścianami.

Westchnął. Nie odpowiedział. Wstał, zostawiając połowę jajecznicy nietkniętą.

Wszystko mnie denerwowało

Dwa dni później przyszła sąsiadka. Niosła ciasto.

– Słyszałam, że Kamil przyjechał. Zostaje?

– Tylko na chwilę. Wiesz, on teraz miastowy – powiedziałam gorzko, stawiając kawę na stole.

– A gospodarstwo?

– On już nie chce. Ma inne plany.

Zosia pokiwała głową. Nie zapytała o szczegóły. Wiedziała, że jak człowieka boli, to lepiej nie rozdrapywać. Nie chciałam z nią siedzieć zbyt długo. Wszystko mnie denerwowało. Nawet jej dobre serce. Zabrałam fartuch i poszłam do obory, bo krowa z rana miała jakiś dziwny oddech. Kamil stał pod stodołą i rozmawiał przez telefon.

– No mówię ci, ta wieś to jak skansen. Matka nie ogarnia, że świat się zmienił. Nie da się tu żyć.

Zamarłam.

– Tak, wiem, wiem. Przyjadę na weekend. Przynajmniej się pośmiejecie z mojej traumy. Dobra, pa.

Odłożył telefon i dopiero mnie zauważył. Nasze spojrzenia się spotkały. Ja – z rękami ubłoconymi od słomy, on – w czystych butach, z tym swoim nowoczesnym światem w kieszeni.

Podsłuchiwałaś?

– Nie trzeba podsłuchiwać, jak ktoś krzyczy.

– Mamo, to była taka… figura retoryczna. Przesadzasz.

– Trauma?

– Mamo, błagam cię. Nie rób z tego dramatu.

– Nie muszę. Sam go napisałeś, synku.

Odwróciłam się i poszłam. Bałam się, że jeśli zostanę, powiem coś, czego nie da się cofnąć.

Było mi ciężko

Wieczorem zgasło światło w całym domu. Zamiast szukać latarki, zapaliłam świecę i usiadłam w fotelu. Cisza była jak ciężka pierzyna – tłumiła wszystko, nawet myśli. Po chwili Kamil zszedł po schodach. Bez telefonu i bez słuchawek w uszach.

– Mamo, masz gdzieś zapałki?

– Na parapecie, obok słoika z guzikiem od twojej koszuli. Tej w kratę. Co ją zostawiłeś pięć lat temu.

– Serio je trzymasz?

– Serio.

Usiadł naprzeciwko mnie, w milczeniu. Przez moment tylko patrzyliśmy, jak płomień świecy migocze.

– Wiesz, że nie chcę cię ranić? – zaczął cicho. – Po prostu… ja się boję, że jak tu zostanę, to przestanę być sobą.

– A kim ty teraz jesteś?

– Ktoś, kto wreszcie czuje, że oddycha. Że może coś stworzyć, a nie tylko przekopywać pole i liczyć, czy wystarczy na paszę.

– A myślisz, że twojemu ojcu to przychodziło łatwo? Że nie chciał czasem tego wszystkiego rzucić?

– Ale nie rzucił.

– Bo wiedział, że nie sam dla siebie żyje.

Zamilkł. Wpatrywał się w ogień. W jego oczach pierwszy raz zobaczyłam coś więcej niż obojętność.

– Nie mówię ci, żebyś się tu zakopał. Tylko żebyś nie zapominał, z czego jesteś ulepiony.

Pokiwał głową. Nic nie odpowiedział.

Serce mi zadrżało

Następnego dnia syn długo nie schodził na śniadanie. Myślałam, że znowu wyjechał bez słowa, jak to kiedyś zrobił. Jednak kiedy zaczęłam zamiatać podwórze, usłyszałam, jak otwierają się drzwi stodoły. Wyszedł, ubrany w starą koszulę ojca, spodnie robocze i gumiaki, których nie ruszał od liceum.

– Pomóc ci?

Zawahałam się. Serce mi zadrżało, ale nie chciałam, żeby to zobaczył.

– Wiesz, gdzie się trzyma widły? – zapytałam obojętnie.

– Tam, gdzie zawsze, pod schodkami.

Przyniósł je i zabrał się do roboty bez gadania. Bez telefonu, bez narzekania. W ciszy jak jego ojciec. Nie chciałam robić sobie nadziei, ale każdy jego ruch budził we mnie coś, czego nie czułam od dawna – cień spokoju.

W południe usiedliśmy pod jabłonią.

– Pamiętasz, jak ojciec cię tu uczył czytać? – zapytałam. – Kładł ci książkę na kolanach i mówił, że jak człowiek zna słowa, to się nie zgubi.

– Pamiętam. Zrobił ze mną wtedy skrócony kurs literatury i ogłady – uśmiechnął się lekko.

– Wtedy mówiłeś, że jak dorośniesz, to będziesz pisał książki i prowadził traktor.

– No i widzisz… jedno z dwóch się udało.

– A to drugie?

Spojrzał na mnie poważnie.

– Może jeszcze nie jest za późno. Może... da się połączyć jedno z drugim.

– Tylko musisz chcieć, synu.

– Chyba zaczynam.

Zaniemówiłam

Wyjechał w niedzielę po obiedzie. Pomógł mi jeszcze nakarmić kury i rozczesał psu sierść, czego nigdy wcześniej nie robił. Zostawił pokój posprzątany, łóżko pościelone, śmieci wyniesione. A na stole zostawił kartkę.

„Mamo, daj mi jeszcze czas. Jeszcze nie wiem, gdzie jest moje miejsce, ale teraz przynajmniej chcę szukać, a nie uciekać. K”.

Wzięłam tę kartkę do ręki i usiadłam w kuchni. Zegar tykał miarowo, ziemniaki pyrkały na kuchence. I tak jakoś spokojniej się zrobiło. Bez goryczy, bez krzyku. Po tygodniu zadzwonił.

– Mamo… znalazłem w internecie ogłoszenie. Warsztaty dla dzieci z miasta, na wsi. Chcą przyjeżdżać na lato, żeby zobaczyć, skąd się bierze mleko i jak się zbiera jajka. Może… moglibyśmy to razem zrobić?

Zaniemówiłam.

– Ja bym to jakoś ogarnął od tej... strony technicznej. Promocja, zapisy, te sprawy. Ty byś pokazała im, co i jak. Jak dawniej.

– Mówisz poważnie?

– Tak. Tylko jeśli chcesz.

– Ja? – uśmiechnęłam się do słuchawki. – Ja się już chyba na wszystko zgadzam, jak słyszę, że wracasz.

Nie odpowiedział, ale słyszałam, jak odetchnął z ulgą.

Irena, 75 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama