„Mój świat się zawalił, gdy umarła moja ukochana siostra. W spadku zostawiła mi jednak coś ważniejszego niż pieniądze”
„Minął może miesiąc od pogrzebu, kiedy zadzwoniłam do jej męża Jerzego. Zawsze był tylko szwagrem, mężem mojej siostry, a teraz wdowcem, człowiekiem zamkniętym w swoim bólu. Nie lubiłam się narzucać. Ale tego dnia coś mnie tknęło”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że cisza może tyle ważyć. A jednak. Po śmierci mojej siostry Ani moja kuchnia stała się tak cicha, że aż bolały mnie uszy. Kiedyś siedziałyśmy tu razem. Teraz robię kawę tylko sobie, ale nadal parzę dwie. Druga stygnie. Codziennie siadałam przy stole i wpatrywałam się w puste miejsce naprzeciwko. Niby już jej nie ma, ale ja wciąż słyszę, jak mówi:
– Dodaj jeszcze bazylii, Hela, przecież wiesz, że lubię wyraźne smaki.
A ja, złośliwie, jak za dawnych czasów, przewracałam oczami i robiłam po swojemu. A potem, gdy się krzywiła, mówiłam:
– No już, nie marudź, to cię nie zabije.
Zawsze mnie rozbrajała swoim spojrzeniem – trochę surowym, trochę matczynym. Taka była. A teraz wszystko ucichło. Nawet moje myśli.
Minął może miesiąc od pogrzebu, kiedy zadzwoniłam do jej męża Jerzego. Zawsze był tylko szwagrem, mężem mojej siostry, a teraz wdowcem, człowiekiem zamkniętym w swoim bólu. Nie lubiłam się narzucać. Ale tego dnia coś mnie tknęło. Serce waliło mi jak przed egzaminem. A przecież to tylko telefon. Zadzwoniłam z obowiązku, może też trochę z litości. Bo może on też parzy sobie dwie kawy, chociaż od miesiąca nie ma komu podać tej drugiej?
Martwiłam się
Odebrał po trzecim sygnale. W słuchawce rozległo się ciche, zgaszone „halo?”, jakby nie spodziewał się nikogo konkretnego, jakby sam nie wiedział, czy chce rozmawiać. Przez chwilę milczałam. Nie byłam pewna, czy powinnam mówić od razu, czy najpierw zapytać, czy to dobry moment. Powiedziałam tylko:
– Jerzy… to ja, Helena.
Znowu cisza. Nie taka pełna oczekiwania, tylko raczej ta, w której człowiek nie wie, co powiedzieć, więc pozwala, żeby milczenie załatwiło sprawę za niego. Po chwili usłyszałam jego westchnienie. Może ulga, może zaskoczenie.
– Helena… tak, dzień dobry.
Nie zabrzmiało to serdecznie, ale nie było też oziębłe. Jego głos był przytłumiony, zmęczony. Zapytałam, jak się trzyma. On odpowiedział krótko:
– Jakoś. Dziękuję.
I znów cisza. Siedziałam na brzegu fotela, zaciskając palce na telefonie, jakby mogło mi to dodać odwagi. On pewnie stał przy oknie albo opierał się o stół, próbując nie myśleć o tym, że w tym mieszkaniu wszystko przypomina mu o niej.
– Chciałam tylko… zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz.
– Nie, nie trzeba. Wszystko mam.
Współczułam mu
Głos miał spokojny, ale nieobecny, jakby mówił do kogoś, kto i tak zaraz zniknie. Może liczył na to, że się rozłączę, może sam chciał to zrobić, ale coś go powstrzymało. A może tylko ja się upierałam przy tej rozmowie, bo nie umiałam pogodzić się z tym, że teraz jesteśmy tylko obcymi ludźmi połączonymi cienką nitką wspomnień o tej samej osobie?
– Dobrze – powiedziałam. – Nie będę przeszkadzać.
– Nie przeszkadzasz – odpowiedział cicho.
Chciałam dodać coś jeszcze: że często o niej myślę, że ten dom bez niej jest jak teatr po spektaklu. Ale nie umiałam. Rozłączyłam się.
Przez długi czas siedziałam w milczeniu, analizując każde jego słowo. Czy to „nie przeszkadzasz” znaczyło: zadzwoń jeszcze kiedyś? Czy może: dobrze, że zadzwoniłaś, ale nie rób tego znów? Nie wiedziałam, ale coś mnie uwierało. Coś, co nie pozwalało zostawić tej rozmowy w spokoju.
Zadzwoniłam ponownie tydzień później. I znowu po tygodniu. Z czasem sobota zaczęła mieć sens. Odbierał zawsze. Mówiliśmy o pogodzie, o liściach spadających z drzew, o tym, że zima będzie raczej łagodna. Potem pojawił się temat pierogów. Opowiedziałam mu, że zrobiłam z serem, on powiedział, że nie pamięta, kiedy ostatni raz gotował coś poza jajkiem na miękko. Zaśmiał się nawet.
Myślałam o nim
Zaczęłam czekać na te rozmowy. Tłumaczyłam sobie, że to nic. Że po prostu jesteśmy dwojgiem samotnych ludzi, którzy przypadkiem mają wspólne wspomnienia. Ale przecież nie czeka się na przypadkowe rozmowy z bijącym sercem. Nie uśmiecha się do słuchawki w pustym pokoju.
W rocznicę śmierci Ani spotkaliśmy się na cmentarzu. To on zadzwonił tydzień wcześniej i zapytał, czy przyjdę. Powiedziałam, że tak, choć przez kilka dni nie mogłam spać. W dniu spotkania ubrałam się starannie. Nowy płaszcz, rękawiczki, których nie nosiłam od lat. Zauważyłam to w lustrze i zrobiło mi się głupio, ale nie przebrałam się.
Czekał już przy grobie. Miał w rękach wiązankę z białych róż. Milczeliśmy chwilę, patrząc na płytę z jej imieniem. Powiedziałam coś o zniczu, że trudno było zapalić przy tym wietrze. Pokiwał głową. I wtedy, nie patrząc na mnie, powiedział:
– Wiem, że to dziwne, ale zakochałem się w tobie przez telefon.
Był mi bliski
Spojrzałam na niego. Miał spuszczony wzrok. Czekał. A ja poczułam, że te wszystkie soboty, wszystkie rozmowy, wszystkie przerwy między słowami to było więcej niż tylko pocieszenie. Odpowiedziałam cicho:
– Ja też. Między zdaniami.
Uśmiechnął się. Ledwie drgnęły mu usta, ale to wystarczyło. Przez chwilę staliśmy obok siebie jak ludzie, którzy zgubili drogę, ale przez przypadek trafili w to samo miejsce.
Zadzwoniłam do niego wieczorem, nie czekając na sobotę. Głos miał senny, cichy, ale gdy usłyszał moje imię, od razu się ożywił. Zapytałam, czy może przyjść. Nie pytał dlaczego. Po prostu powiedział: zaraz będę.
Czekałam jak wtedy, gdy Ania miała do mnie wpaść na herbatę. Nawet filiżanki postawiłam dwie. Kiedy zapukał, przez chwilę nie umiałam się ruszyć. Otworzyłam dopiero za drugim razem. Wszedł powoli, jakby bał się, że cokolwiek powie za dużo.
– Cześć – wyszeptałam, a on tylko uśmiechnął się niepewnie.
Nie spodziewałam się
Usiadł naprzeciwko. Nie potrzebowaliśmy wielu słów. Widziałam, że i on się wahał.
– Nie powinniśmy byli… – zaczęłam, ale urwałam, nie wiedząc, co dalej. On skinął głową, jakby wiedział, co chcę powiedzieć.
– Myślałem, że to się we mnie skończy, ale… – zawahał się, szukając słów. – Ale potem przyszła sobota i znowu czekałem, aż zadzwonisz. I tak co tydzień. Aż przestałem mówić sobie, że to tylko przyzwyczajenie.
Zamilkł na chwilę, patrząc na moje dłonie.
– Helena… ty sprawiłaś, że znów zacząłem czuć się potrzebny. Jakby ten świat nie był już taki pusty.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale gardło miałam ściśnięte, więc tylko położyłam dłoń na jego. Odpowiedział tym samym. Jego palce były ciepłe. Trzymaliśmy się tak, w ciszy.
– Boję się – wyszeptałam.
– Ja też. Ale bardziej boję się tego, że moglibyśmy nie spróbować.
Nie padły wielkie słowa. Nie było wyznań, nie było łez. Tylko jedno pytanie, które zadał, ledwie słyszalnie:
– Mogę do ciebie dzwonić nie tylko w soboty?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Tak. Zawsze, kiedy zechcesz.
Wszystko się ułożyło
Minął rok. Rok pełen rozmów, spacerów, spojrzeń, które mówiły więcej niż słowa. Rok bez wielkich gestów, ale z codzienną czułością. Nie mieszkamy razem, nie planujemy wspólnej przyszłości i może właśnie dlatego to wszystko jest takie delikatne, takie prawdziwe.
Jerzy przychodzi w soboty z ciastem z tej samej cukierni, z której Ania zawsze przynosiła sernik. Czasem siadamy razem na ławce w parku i trzymamy się za ręce, nie patrząc na siebie. Innym razem dzwoni w środku tygodnia tylko po to, by powiedzieć:
– Nie wiem czemu, ale chciałem usłyszeć twój głos.
Spotykamy się w prostych gestach. W tym, jak nakłada mi płaszcz, zanim wyjdziemy. W tym, jak milczymy razem – nie niezręcznie, ale zrozumiale, spokojnie, tak jakbyśmy znali się całe życie, a nie dopiero poznawali na nowo.
Helena, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama ukrywała swoje długi przed ojcem. Gdy prawda wyszła na jaw, wyrzucił ją z domu bez słowa”
- „Ojciec mnie wyśmiał, gdy chciałem zostać stolarzem. Teraz z dumą zamawia u mnie meble dla znajomych”
- „Kupiłam perfumy na promocji, ale nie wiedziałam, w co się pakuję. Takiej reakcji mojego męża się nie spodziewałam”

