„Mój SMS-owy żart na Prima Aprilis miał być wybitnie śmieszny. Teraz nie mam ani męża, ani humoru”
„Spędziłam cały wieczór przeglądając nasze stare zdjęcia. Te z wakacji w Toskanii, z sylwestra u znajomych, nawet te nieostre z kuchni, kiedy Michał gotował, a ja śmiałam się, że przypala cebulę. Na każdym z nich patrzył na mnie z czułością. A ja? Coraz częściej miałam minę, jakby mnie tam nie było”.

Od dziesięciu jestem żoną Michała. Kiedyś byliśmy dobrym "teamem" — rozumieliśmy się bez słów, śmialiśmy z tych samych rzeczy, snuliśmy wspólne plany. Ale ostatnio między nami zapadła cisza, której nie umiem już przerwać. Coraz więcej niedopowiedzeń, coraz mniej dotyku. Jakbyśmy żyli obok siebie, nie ze sobą. Najgorsze jest to, że Michał przestał walczyć. Kiedyś próbował – teraz tylko milczy. Wciąż go kocham, ale czuję się przezroczysta, jak cień, którego nie zauważa. Dlatego pojechałam do mamy. Niby na chwilę.
Chciałam, żeby się zaniepokoił
Żeby zatęsknił. W Prima Aprilis wysłałam mu wiadomość: „Zostaję u mamy na zawsze. Potrzebuję czasu. To koniec.” Czekałam, że zadzwoni, że przyjedzie, że cokolwiek powie. Nie odpisał. Mijały godziny, a on nie reagował. To miał być impuls. Żart. Test. Teraz siedzę w starym pokoju z dzieciństwa i zadaję sobie pytanie, które parzy mnie od środka – co, jeśli on naprawdę tego chciał? Co, jeśli wcale nie planuje mnie zatrzymać?
Wróciłam dzień po Prima Aprilis. Wcześniej długo się wahałam, czy to w ogóle dobry pomysł, ale ostatecznie uznałam, że dość tej gry. Liczyłam, że kiedy tylko przekroczę próg, Michał będzie stał w przedpokoju z zaciśniętą szczęką, może z wyrzutem w oczach.
Że coś powie. Albo że po prostu mnie przytuli. Albo że przyzna, że od początku czuł, że to durny żart i razem będziemy się z tego śmiać. Ale mieszkanie było puste. Ciche, nienaturalnie ciche. Jakby nikt tu nie mieszkał.
Zrzuciłam torbę na podłogę i ruszyłam w głąb. Na stole w kuchni leżała jego obrączka. Zamarłam. Obok niej – bilet lotniczy. Toronto. Lot z wczorajszego wieczora. Poczułam, jak kolana uginają mi się pod ciężarem tego, co właśnie odkryłam.
– Co ty zrobiłeś... – szepnęłam sama do siebie, choć dobrze wiedziałam, że nie ma komu odpowiedzieć.
Otworzyłam szafę. Pusta. Zniknęły jego bluzy, kurtka, nawet ulubione buty, które zawsze rzucał byle gdzie. Zerknęłam do łazienki – nie było szczoteczki, maszynki, perfum. Michał się wyprowadził. Ale kiedy? Jak?
Usiadłam przy biurku. Odpaliłam komputer, którego zwykle używał tylko on. Historia przeglądania pokazała mi rezerwację lotu – Kanada, wylot 1 kwietnia. Czyli zanim wysłałam wiadomość.
Wszystko już zaplanował. Bez słowa
Z drżącymi rękami zaczęłam nagrywać wiadomość głosową.
– Michał... co to ma znaczyć? Gdzie jesteś? Czy to jakiś żart?
Skasowałam. Nagrałam nową.
– Michał, wróciłam. Odezwij się, proszę. Nie tak to miało wyglądać.
I znów – skasowałam. Nic nie pasowało. Bo nie wiedziałam, co właściwie chcę mu powiedzieć.
Wróciłam do mamy i zaczęłam od SMS-ów. Jeden po drugim, jakby liczba słów mogła coś zmienić. Pisałam, że nie rozumiem, że chcę porozmawiać, że go kocham. Że to był głupi żart. Dzwoniłam – telefon był nieaktywny. Głos poczty głosowej brzmiał jak wyrok. Po kilku godzinach napisałam do jego siostry, Magdy. Odpisała dopiero po dwóch dniach.
– Becia, ale ja nic nie wiem. Michał przestał się do mnie odzywać miesiąc temu. Myślałam, że się pokłóciliście. Ale nie wiedziałam, że aż tak...
– Aż tak? – zapytałam. – Mówisz, że zostawił mnie na dobre?
– Nie wiem. Może potrzebuje czasu. Może... naprawdę miał już dosyć?
Zamknęłam oczy. Serce waliło mi w piersi. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz trzymaliśmy się za ręce. Kiedy powiedział mi coś ciepłego. Kiedy ja mu na to pozwoliłam. Bo przecież on próbował. Pamiętam, jak przyniósł mi kawę do łóżka.
Jak zaproponował, żebyśmy pojechali gdzieś tylko we dwoje. A ja – wiecznie zmęczona, zajęta, rozdrażniona. Odrzucałam to.
Mama weszła do pokoju, patrząc na mnie z troską.
– Coś się stało?
– On... on chyba naprawdę odszedł – powiedziałam cicho, a głos mi zadrżał.
– Tyle razy mówiłam, że on cię nie rozumie. Może lepiej, że tak wyszło.
Zerwałam się na równe nogi.
– Właśnie! Zawsze go osądzałaś, podjudzałaś mnie! Zamiast pomóc, tylko dolewałaś oliwy do ognia!
Wybiegłam z pokoju. Wszystko zaczynało mi się wymykać z rąk. A może nigdy ich tak naprawdę nie trzymałam.
Znalazłam ten list przypadkiem
Schowany w szufladzie biurka, pod stosem papierów, których od miesięcy nikt nie ruszał. Koperta z moim imieniem. Drżały mi ręce, gdy ją otwierałam. Słowa były znajomym pismem Michała – prostym, starannym. Czytałam, a serce waliło jak oszalałe.
„Beata,
jeśli to czytasz, to znaczy, że naprawdę wróciłaś. A ja już nie mogłem dłużej czekać. Wiem, że pewnie myślisz, że to przez ten SMS. Ale prawda jest taka, że to zaczęło się dużo wcześniej.
Od miesięcy próbowałem się do Ciebie zbliżyć. Pytałem, rozmawiałem, proponowałem. Zawsze byłaś gdzieś dalej – w pracy, w telefonie, w myślach. Widziałem, że mnie nie słyszysz. I chyba już nie chcesz słyszeć.
Ten SMS był tylko pieczęcią. Przypieczętował coś, co umierało powoli. Tylko że ja cały czas miałem nadzieję. Tylko że nadzieja boli, kiedy zostajesz z nią sam.
Nie wyjeżdżam, żeby Cię ukarać. Wyjeżdżam, żeby przestać czuć się niewidzialny. Żeby zacząć życie, w którym znów będę dla kogoś ważny. Może nawet dla samego siebie.
Nie chcę się żegnać w złości. Nie umiem już tylko czekać.
Michał
Zsunęłam się na podłogę i płakałam. Nie umiałam tego ogarnąć. Czy naprawdę aż tak bardzo go zraniłam? Czy byłam ślepa? Chłodna? Obojętna?
W myślach krzyczałam, że to nie tak miało być. Że przecież go kochałam. Ale chyba nie tak, jak potrzebował. A może tylko wydawało mi się, że miłość wystarczy.
Spędziłam cały wieczór przeglądając nasze stare zdjęcia. Te z wakacji w Toskanii, z sylwestra u znajomych, nawet te nieostre z kuchni, kiedy Michał gotował, a ja śmiałam się, że przypala cebulę. Na każdym z nich patrzył na mnie z czułością. A ja? Coraz częściej miałam minę, jakby mnie tam nie było. Jakby wszystko mnie drażniło.
Potem wzięłam jego telefon, który kiedyś schował na dno szuflady, gdy kupił nowy. Odblokowałam go – znałam hasło. Znalazłam nasze rozmowy sprzed lat. Były pełne żartów, drobnych czułości. „Tęsknię”, „Zrób sobie dziś wolne, zrobimy coś razem”, „Chciałbym Cię teraz przytulić”. A potem... chłód. Suchość. Odpowiedzi w stylu „Zobaczymy”, „Może”, „Nie teraz”.
– Michał... – szepnęłam do pustego pokoju. – Przepraszam. Powinnam była... nie wiem. Po prostu być z tobą. A nie obok.
Zaczęłam mówić do niego, jakby siedział naprzeciwko mnie. Opowiadałam mu, jak głupio się czułam, jak bardzo chciałam, żeby zareagował, a jednocześnie sama go odpychałam. W końcu wzięłam telefon i znów nacisnęłam „Nagraj wiadomość”.
– Wiem, że zawaliłam. Że cię nie słuchałam. Ale nigdy nie chciałam cię stracić. Proszę, odezwij się. Tylko jedno słowo. Chcę naprawić to, co się da.
Nacisnęłam „Odtwórz”. Mój głos drżał. Brzmiał jak kogoś, kto błaga o ostatnią szansę. Potem... skasowałam. Bo nie wiedziałam, czy Michał chce jeszcze cokolwiek słyszeć.
Zaczęłam szukać Michała wszędzie, gdzie mogłam. Przeszukiwałam jego znajomych na Facebooku, przeglądałam LinkedIna, nawet napisałam do jego byłego kolegi z uczelni, z którym kiedyś tylko się witali. Większość milczała albo nie wiedziała nic konkretnego. Aż w końcu napisał do mnie Kuba – jeden z jego dawnych przyjaciół z pracy.
– Hej, Beata. Michał się do mnie odezwał przed wyjazdem. Chciał, żebym nikomu nie mówił, ale... chyba powinnaś wiedzieć. Jest w Kanadzie. Na razie w Toronto, ale planuje się przenieść gdzieś dalej. Mówił, że chce zacząć wszystko od nowa.
– Ale... nie podał adresu? Numeru? Czegokolwiek?
– Nie. Powiedział, że nie chce, żeby ktokolwiek go szukał. Że musi to zrobić sam. Przepraszam.
Zamilkłam. Z jednej strony czułam ulgę, że żyje, że dotarł. Z drugiej – miałam wrażenie, że ktoś podciął mi skrzydła. Michał nie tylko wyjechał. On zamknął za sobą wszystkie drzwi.
Siedziałam w jego starym swetrze, który znalazłam w pralni. Pachniał jeszcze jego perfumami. Z każdym kolejnym oddechem czułam, jak tracę go naprawdę. Nie fizycznie. Emocjonalnie. Bezpowrotnie.
– Czy ja naprawdę straciłam miłość życia, bo chciałam go tylko sprawdzić? – zapytałam ciszy.
I ta cisza odpowiedziała mi boleśniej niż jakiekolwiek słowo.
Michał zniknął. Bez awantury, bez dramatów. Po prostu... odszedł.
Teraz siedzę w naszym mieszkaniu. Wszystko wygląda tak samo – kanapa, na której oglądaliśmy filmy, filiżanki do kawy, które kiedyś wybieraliśmy razem, zdjęcia na ścianie, których nie mam siły zdjąć. Tylko jedno się zmieniło – nie ma już nas. A może nigdy tak naprawdę nie było.
Tym razem już nie piszę SMS-ów. Zostawiłam mu list. Papierowy, jak za dawnych lat. Chciałam, żeby poczuł, że to coś więcej niż impulsywna reakcja.
„Michał, nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytasz te słowa. Nie wiem nawet, gdzie jesteś. Ale muszę ci to napisać. Zrozumiałam wszystko za późno. Zrozumiałam, ile razy cię odpychałam, ile razy kazałam ci czekać na coś, co już dawno straciłam w sobie – czułość, uwagę, bliskość. Ten SMS miał cię sprowokować, obudzić, ale to był tylko okrutny test. A ty... ty byłeś już dawno zmęczony. I miałeś prawo. Nie proszę, żebyś wracał. Nie mam do tego prawa. Ale chciałabym, żebyś wiedział, że żałuję. I że jeśli kiedyś zechcesz – jestem gotowa usłyszeć wszystko, czego nie mówiłeś przez lata. Tym razem nie ucieknę. Beata”
Złożyłam list, włożyłam do koperty i schowałam do szuflady. Nie wiem, czy kiedykolwiek go wyślę. Może nie. W końcu i tak nie wiem, dokąd. Może to już nie ma znaczenia.
Bo czasem można odejść dla żartu. Ale nie da się cofnąć prawdziwego odejścia. I nie wracam. Do tej ciszy, do czekania. Teraz muszę nauczyć się żyć... bez niego.
Beata, 35 lat
Czytaj także:
„Mąż poleciał na miesięczny kontrakt i zostawił mnie samą. Smutki słomianej wdowy topię w ramionach jego przyjaciela”
„Po śmierci ojca matka wpadła w wir randkowania. Przez jej mieszkanie przewijają się tabuny facetów”
„Kiedy teściowa usłyszała, jak zarabiam, zamilkła jak głaz. Teraz wstydzi się przed sąsiadkami, kto utrzymuje jej córkę”

