„Mój ślub miał być jak ze snu, ale wszystko zepsuła 3-letnia siostrzenica. Reakcja rodziny zupełnie mnie zaskoczyła”
„Przez lata patrzyłam, jak Zosia robi, co chce, jak rozrzuca zabawki po całym mieszkaniu, jak krzyczy, gdy coś jej nie pasuje, jak tupie nóżkami i wymusza wszystko, co sobie wymyśli”.

- Redakcja
Od zawsze marzyłam o tym dniu. O białej sukni, o welonie spływającym na ramiona, o tej chwili, gdy przekroczę próg kościoła, a wszyscy spojrzą na mnie z zachwytem. Wyobrażałam sobie, jak Marek czeka na mnie przy ołtarzu, z oczami pełnymi łez. Jak wszyscy wstrzymują oddech, a potem rozlega się wzruszony szept: „Wygląda jak księżniczka”. Chciałam, żeby wszystko było idealne – od sukni po bukiet, od muzyki po każde wypowiedziane słowo.
To był mój dzień
Przed ślubem mama poprawiała mi welon i całowała mnie w policzek.
– Będziesz wyglądała jak księżniczka, kochanie – szeptała, a ja przytakiwałam.
Moja siostra Alicja stała obok, z małą Zosią na rękach. Zosia kręciła się niespokojnie, marudząc, że chce pić, że jest jej gorąco, że buciki ją uwierają.
– Justyna, jak się czujesz? – zapytała Alicja, zerkając na mnie z niepokojem.
– Jestem taka podekscytowana – odpowiedziałam.
Weszliśmy z Markiem do kościoła i ruszyliśmy powoli w stronę ołtarza, jak w transie, każdy krok wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Marek patrzył na mnie z uśmiechem, który miał mnie uspokoić. W kościele panował cichy szmer – goście przestępowali z nogi na nogę, szeptali coś do siebie. Gdy nadszedł moment przysięgi, wciągnęłam powietrze, czując, jak serce wali mi w piersi.
– Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… – powiedział Marek spokojnym, cichym głosem. Był skupiony, opanowany, pewny siebie.
I wtedy rozległ się krzyk. Wysoki, przeszywający, rozdzierający ciszę jak nóż.
– Nieee! Chcę do mamy! – zawyła Zosia.
Zepsuła całą ceremonię
Odwróciłam głowę gwałtownie. Alicja, blada jak ściana, próbowała ją uciszyć, szeptała coś gorączkowo, ale Zosia wyrwała się z jej rąk, płacząc i krzycząc jeszcze głośniej.
– Ciii, Zosiu, ciii, uspokój się, proszę… – powtarzała Alicja, ale Zosia nie chciała słuchać, kopała nogami, machała rękami, jej głos odbijał się echem od ścian kościoła.
Patrzyłam na nich, jakby to był zły sen. Moja siostra z różowymi policzkami od wstydu, usiłująca zapanować nad dzieckiem, które nie chciało dać się uciszyć. Goście szeptali coraz głośniej.
– Co tu się dzieje?
– Ale wstyd…
Czułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Nie wzruszenia, tylko złości, rozczarowania i wstydu. Marek nachylił się do mnie, szepcząc:
– Spokojnie, skarbie, to tylko dziecko…
Ale ja nie byłam w stanie się uspokoić. To miał być mój moment. Mój dzień.
– Nie, to nie może się dziać… – wyszeptałam pod nosem, zaciskając zęby.
Po ceremonii starałam się uśmiechać, rozmawiać z gośćmi, dziękować za gratulacje, ale wszystko wydawało się rozmyte, jakby działo się obok mnie. Miałam ochotę uciec, zamknąć się w samochodzie, wrócić do mieszkania i zrzucić tę suknię, która teraz uwierała mnie jak za ciasna skorupa.
Byłam załamana
Alicja podeszła do mnie, niosąc na rękach Zosię, która wyglądała, jakby nic się nie stało.
– Justyna, proszę cię, nie rób takiej miny… – powiedziała cicho, jakby to mnie trzeba było teraz uspokajać.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Nie mogłaś jej jakoś przygotować? To był mój dzień… – wyrzuciłam z siebie, głos mi się łamał.
– Dzieci takie są. Nie przesadzaj.
Czułam, jak coś ściska mi gardło. Miałam ochotę wybuchnąć, ale wokół byli ludzie – ciotki, wujkowie, kuzyni, znajomi Marka, którzy patrzyli na mnie. Mama podeszła, uśmiechając się wymuszenie.
– Nie rób z tego tragedii, wszystko było pięknie.
Patrzyłam na nią z otwartymi ustami. Pięknie? Czy my byliśmy na tym samym ślubie?
Przypomniałam sobie, jak Alicja zawsze mówiła, że dzieci muszą się wyszaleć, nie można ich ograniczać, bo wtedy się buntują. Przez lata patrzyłam, jak jej Zosia robi, co chce, jak rozrzuca zabawki po całym mieszkaniu, jak krzyczy, gdy coś jej nie pasuje, jak tupie nóżkami i wymusza wszystko, co sobie wymyśli. A Alicja zawsze z tym swoim uśmiechem, jakby to było coś uroczego, mówiła: „Zosia ma charakterek, co poradzisz”.
Marek też nigdy nie mówił złego słowa o Zosi. „To tylko dziecko” – powtarzał, jakby to było jakieś magiczne zaklęcie, które usprawiedliwia każdy jej wybryk.
Usprawiedliwiali ją
Tylko że to dziecko zniszczyło mi dzień. Ten jeden, jedyny, na który czekałam tyle miesięcy. I nikt tego nie zauważył. Dla nich to była drobnostka. Zosia zrobiła scenę, trudno, takie życie. Bo ważniejsze było to, żeby mogła się wyszaleć i żeby Alicja nie musiała jej ograniczać.
Wieczorem, po weselu, siedzieliśmy z Markiem w pokoju hotelowym, w ciszy. On patrzył w ekran telefonu, jakby tam było coś ważniejszego od tego, co właśnie się działo między nami.
– Nie rozumiesz, to miał być mój dzień – powiedziałam cicho, z trudem hamując łzy.
– Wiem, ale przecież jesteśmy już małżeństwem, to się liczy. Ten jeden moment nic nie zmienia – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
– Dla ciebie może nie – powiedziałam szeptem. – Ale ja chciałam, żeby to był nasz dzień, wyjątkowy, piękny, o którym się opowiada dzieciom… A wyszło jak zawsze.
Marek westchnął, podszedł i objął mnie ramieniem, jakby to miało cokolwiek naprawić.
– Przecież Zosia to tylko dziecko.
Miałam ich dość
– To dziecko zniszczyło mi najważniejszy dzień w życiu. I wiesz co? Nie chcę mieć z tym dzieckiem nic wspólnego. Ani z Alicją.
Marek zamarł.
– Nie możesz tak mówić.
– Mogę – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. – Nie chcę ich już w swoim życiu. Nie chcę słuchać o tym, jak Zosia znowu coś wymusiła, jak się rozdarła w sklepie, jak Alicja znowu jej odpuściła.
Marek milczał. Widziałam, że nie rozumie. Nie czuje tego, co ja. Nie widzi tego gniewu, który we mnie siedzi.
Od tamtego dnia przestałam odbierać telefony od Alicji. Nie odpisywałam na wiadomości, nie przychodziłam na rodzinne spotkania. Kiedy mama pytała, co się stało, mówiłam tylko:
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Nie chciałam mieć w swoim życiu dzieci, które krzyczą, płaczą, rozbijają wszystko na kawałki. Nie chciałam mieć w swoim życiu ludzi, którzy mówią „to tylko dziecko” i patrzą na mnie, jakbym to ja była tą złą.
Justyna, 30 lat
Czytaj także:
- „Bałam się teściowej jak ognia. Pewnego dnia udzieliła mi zaskakującej rady, która odmieniła moje życie”
- „Musiałam udawać dorosłą, ale w środku byłam wciąż dzieckiem. 1 czerwca nikt nie zapytał nawet, jak się czuję”
- „Sprzedałam złote kolczyki po babci, żeby kupić córce wymarzony prezent na Dzień Dziecka. Choć raz była szczęśliwa”