Reklama

Mój poprzedni wóz był totalną ruiną, ciągle coś w nim nie działało. Mimo to bardzo miło go wspominam. W końcu to właśnie dzięki niemu udało mi się spotkać Mateusza.

– To jakiś eksponat z muzeum? – zdziwiłam się, gdy wujek Leszek wskazał przez szybę na samochód, którym od teraz miałam jeździć. Volkswagen golf miał dekady i w opinii wujka stanowił idealny pierwszy pojazd dla świeżo upieczonego kierowcy.

Nie za bardzo wiedziałam, jak mam z nim dyskutować, bo za tego grata nie chciał ani złotówki. Jakiś klient podrzucił mu go w rozliczeniu i wujek stwierdził, że łatwiej będzie przekazać go mnie, niż męczyć się ze sprzedażą. I tak oto zyskałam Bronka – golfa trzeciej generacji w nieokreślonym kolorze, który przy każdym wrzucaniu biegu wydawał z siebie dziwne odgłosy.

Zapalał dopiero po kilku próbach

– Jedyne co musisz zrobić, kochana, to poszukać porządnego mechanika i najlepiej za niego wyjść za mąż – poradził mi wujcio, podając kluczyki.

Przez pierwsze tygodnie naszej relacji Bronek, na całe szczęście, był całkiem niezawodny. Owszem, zapalał dopiero po kilku próbach, czasem nawet sześciu, przy wrzucaniu dwójki warczał jak potępieniec, o wyższych przełożeniach nie wspominając, a kiedy próbowałam wrzucić wsteczny to silnik mu gasnął, ale poza tym jeździło się nim całkiem znośnie, a przecież o to chodziło.

To było kluczowe, ponieważ każdego dnia pokonywałam ponad czterdzieści kilometrów w drodze do pracy. Pracowałam na zmiany, więc nieraz wracałam do domu w środku nocy. To właśnie z tego powodu, mając już trzydziestkę na karku, zdecydowałam się w końcu zrobić prawo jazdy.

– Kochanie, nigdy nie zapomnij wozić w bagażniku małego kanistra z paliwem, gdybyś utknęła gdzieś w trasie – radziła mi mama, która sama nigdy nie prowadziła auta.

– Skarbie, nawet nie myśl o tym, żeby zabierać ze sobą autostopowiczów… – to z kolei była obawa ojca. – Bo jeszcze trafisz na jakiegoś psychopatę–mordercę rodem z amerykańskich filmów…

– Zainwestuj w paralizator i trzymaj go w schowku, tak na czarną godzinę – dorzuciła kuzynka. – Moją znajomą kiedyś napadli na czerwonym świetle, wyrwali jej torebkę z fotela…

Kiedy usłyszałam te "bezcenne" wskazówki, ledwo się powstrzymałam, żeby nie zrobić dziwnej miny. Muszę jednak przyznać, że ta myśl o paralizatorze nie była wcale taka zła.

Często wracam do domu po zmroku

Przede wszystkim z tego powodu, że mój Bronek nie posiadał automatycznej blokady drzwi i za każdym razem musiałam pamiętać, aby ręcznie je zaryglować od wewnątrz. A prawda wygląda tak, że często wracam do domu po zmroku przez las i gdyby nagle mój wózek odmówił współpracy, to chyba padłabym trupem ze strachu, że ktoś może mnie napaść.

Zaopatrzenie się w paralizator okazało się dość proste. Umieściłam go pod fotelem pasażera, co natychmiast zwiększyło moje poczucie bezpieczeństwa. W głębi duszy liczyłam jednak, że nie będę zmuszona po niego sięgać. Wkrótce przekonałam się też, że kolejna sugestia od rodziny była na wagę złota – chodzi o trzymanie w bagażniku zapasu paliwa w postaci trzech litrów benzyny. Mama upchnęła tam kanister, kompletnie ignorując moje zapewnienia o istnieniu w aucie kontrolki informującej o rezerwie. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że mama miała stuprocentową rację.

Lampka sygnalizacyjna z jakiegoś powodu nie zapaliła się wtedy, kiedy powinna, więc nie miałam pojęcia, że ledwo zipię na resztkach paliwa. Te resztki skończyły mi się akurat w połowie trasy do mieszkania, gdy jechałam po nocnej zmianie. Silnik zaczął prychać, potem auto podskoczyło parę razy i zwolniło. W końcu stanęło jak wół na samym środku leśnej szosy. Było kilka minut po pierwszej w nocy…

– Okej, tylko bez nerwów… – powtarzałam sobie w myślach, główkując, co by tu wymyślić.

Znalazłam się w samym środku ponurego, mrocznego lasu, z zepsutym autem i głową pełną przerażających opowieści, które przez lata opowiadał mi tata – wielbiciel horrorów. W końcu wzięłam się w garść, wysiadłam z samochodu, podeszłam do bagażnika i wyjęłam z niego kanister. Trzęsącymi się dłońmi przelałam paliwo do zbiornika i błyskawicznie wskoczyłam z powrotem do środka, bojąc się, że lada moment z gęstwiny wyskoczy jakiś psychopata z piłą motorową i mnie zaatakuje. Na moje szczęście silnik odpalił, auto jeszcze parę razy podskoczyło, zazgrzytało, zakaszlało i ruszyliśmy w drogę.

Instynktownie wcisnęłam hamulec

Ledwo pokonałam odcinek trasy, a tu nagle dostrzegłam leżący przy drodze motor. Instynktownie wcisnęłam hamulec, ale sekundę później uświadomiłam sobie, że to może być zasadzka! Czyż złoczyńcy nie stosują podobnych sztuczek? Symulują wypadek, a gdy ktoś podjedzie atakują. Niestety, było już po ptokach. Bronek zgasł i za nic nie dał się uruchomić. Coraz bardziej zdenerwowana obracałam kluczyk w stacyjce, jednak samochód ani myślał odpalić.

Nagle dostrzegłam w lusterku jakiś ruch. Po chwili wyraźnie zobaczyłam sylwetkę człowieka. Mężczyznę! Z kapturem na głowie! O matko, czyli ojciec gadał prawdę! To faktycznie napad!

Przerażona i spanikowana przekręcałam kluczyk, głośno szeptem odmawiając modlitwę, żeby samochód odpalił, a domniemany złoczyńca zbliżał się wielkimi krokami. Przez to zamieszanie zupełnie wyleciało mi z głowy, że po tankowaniu nie zamknęłam drzwi na zamek i raptem uświadomiłam sobie, że widzę zarośniętą gębę tuż za szybą, a między mną a przestępcą nie ma żadnej przeszkody…

– Hej, dobry wieczór! – zawołał mężczyzna z bujną brodą, nachylając się w stronę samochodu.

Odruchowo sięgnęłam dłonią w kierunku przycisku, by zamknąć drzwi. Mężczyzna to zauważył i posłał mi szeroki uśmiech. – Proszę się nie obawiać, nic pani nie grozi! Może potrzebuje pani pomocy?

– Nie potrzebuję ! – odparłam, bez sensu podnosząc głos. Jednocześnie próbowałam wymacać paralizator, który jak na złość rozpłynął się w powietrzu. – Dam sobie radę!

– Jest pani tego pewna? – mężczyzna nie krzyczał, ale mówił na tyle donośnie, że doskonale go słyszałam. Przyszło mi nagle do głowy, by uchylić szybę, potraktować go paralizatorem i dać nogę. – Widzę, że nie może pani odpalić. Może rzucę okiem pod maskę?

Desperacko przekręciłam kluczyk w stacyjce, mając nadzieję, że silnik w końcu odpali i uda mi się odjechać z piskiem opon, zanim facet rozbije szybę.

Facet z brodą mnie przestrzegł

– Uważaj, bo zaraz zatrzesz silnik na amen! – facet z brodą mnie przestrzegł. – Może to wina oleju. Trzeba to sprawdzić. Serio mówię, chcę pomóc. Nazywam się Mateusz, mieszkam za Wólką. Jestem mechanikiem. Naprawdę! Proszę spojrzeć. Widzisz? Mateusz, o tutaj.

Z takimi słowami przytknął swój dokument tożsamości do szyby. Ledwo zdołałam odczytać drobne litery. Rzeczywiście, miał na imię Mateusz. Co więcej, był prawie w tym samym wieku co ja, raptem o trzy lata starszy. Może zatem faktycznie nie był żadnym leśnym opryszkiem czyhającym na kierowców?

Po kwadransie miałam już stuprocentową pewność, że nim nie był. I rzeczywiście pracował jako mechanik. Co więcej, okazał się takim fachowcem, który uświadomił mi, że w Bronku nie tylko wskaźnik paliwa był uszkodzony. Chodziło o poziom oleju.

Gdyby Mateusz tego nie sprawdził, doszłoby do zatarcia silnika...

– Niedaleko, jakieś dwa kilometry stąd, mam zakład mechaniczny – oznajmił, podnosząc się znad maski. – Trochę naciągniemy sensor, żeby pokonać ten kawałek, powinno być okej. Uzupełnimy olej i będziesz mogła odjechać do domu. Zmieści się mój skuter do kufra? To taki składany model.

W taki oto sposób dopuściłam do tego, żeby kompletnie nieznany facet wsiadł nocą do auta i w dodatku dałam mu prowadzić po polnych ścieżkach.

Od naszego ślubu minęły dwa lata

– I już, skończone! – powiedział, wymachując opróżnionym pojemnikiem po oleju do silnika. – Ale słuchaj, trzeba by tu jeszcze parę spraw ogarnąć. Znasz jakiegoś dobrego mechanika?

Pokiwałam przecząco głową, a chwilę później okazało się, że w sumie to już tak. Mateusz polecił mi, żebym na drugi dzień przyjechała z Bronkiem na oględziny. Spytałam, ile płacę za olej, a on na to, że płyny wymienia wyłącznie na inne płyny.

– Jeśli lubisz piwo, to zapraszam na jedno. A jak wolisz kawę, to też może być – powiedział z uśmiechem, zauważając moje zaskoczenie. – Naprawdę uważam, że należy mi się od ciebie mały poczęstunek za tę nocną akcję ratunkową pośrodku puszczy. Kto wie, co by się stało, gdybym się tam nie pojawił... Wow, ale byłaś wystraszona!

Kolejnego dnia pojawiłam się w jego warsztacie i przy świetle dziennym ujrzałam, że ten „bandyta z lasu” to tak naprawdę wyjątkowo atrakcyjny mężczyzna, który miał uśmiech powalający na łopatki i rozbawiony błysk w oczach, który zdawał się nie znikać.

Bronek został na kanale, a mój świeżo poznany mechanik podwiózł mnie własnym samochodem do miasteczka, gdzie postawiłam mu piwo, a nawet zamówiłam steka. Od naszego ślubu minęły już dwa lata. Chyba najbardziej cieszył się z tego wujek Leszek, który stwierdził, że grzeczna siostrzenica posłuchała jego mądrej rady i znalazła sobie porządnego mechanika na męża.

Bogdan, mimo wielu starań, by przywrócić go do życia, w końcu odszedł na zawsze, a jego miejsce zajął Robaczek – przepiękny, kanarkowy volkswagen beetle, sprowadzony specjalnie dla mnie przez Mateusza zza zachodniej granicy i perfekcyjnie wyremontowany.

Jednak nigdy nie zdradziłam ukochanemu jednej rzeczy – tej pamiętnej nocy byłam stuprocentowo zdecydowana, by potraktować go paralizatorem. Powstrzymał mnie przed tym tylko drobny szczegół – nie mogłam tego ustrojstwa namierzyć pod siedzeniem...

Przeszukałam każdy zakamarek samochodu, ale nigdzie nie mogłam go odnaleźć. Mateusz z kolei z rozczuleniem wspomina nasze spotkanie, kiedy to natknął się na mnie bezradną i przerażoną w środku lasu. Ja zaś tylko się uśmiecham, dumając za każdym razem, gdzie u licha zapodziałam ten paralizator. I jak to dobrze się złożyło, że ostatecznie go nie odszukałam!

Reklama
Reklama
Reklama