Reklama

Byłam tylko opiekunką. Zatrudnioną po to, by zajmować się dziećmi państwa M. – roześmianym pięciolatkiem Filipem i poważną jak na swój wiek dziesięcioletnią Zuzią. Mój świat ograniczał się do zabaw w ogrodzie, odrabiania z nimi lekcji i pilnowania, by chodziły spać na czas. W zamian dostawałam całkiem przyzwoitą pensję i spokój – to, czego najbardziej potrzebowałam po wyprowadzce z rodzinnego miasta.

Reklama

Państwo M. byli z pozoru idealni. Monika, elegancka i zawsze uśmiechnięta, trzymała dom w perfekcyjnym porządku, podczas gdy Marek, pewny siebie biznesmen, zarządzał swoją firmą z rozmachem. Kiedyś nawet uwierzyłabym w ich bajkę. Ale z bliska zauważałam coraz więcej rys. Monika bywała chłodna wobec Marka, on z kolei wydawał się wiecznie zajęty czymś innym niż rodziną.

I wtedy wszystko się zmieniło. Marek zaczął ze mną rozmawiać. Najpierw były to krótkie zdania o dzieciach. Potem pytania o mnie – skąd jestem, jakie mam plany. Na początku nie widziałam w tym niczego szczególnego, aż do chwili, gdy zauważyłam, jak często nasze spojrzenia się spotykają, a jego dotyk przy podaniu kubka herbaty wydaje się o sekundę za długi.

Zaczęłam unikać jego wzroku. Ale zamiast zniknąć, ta relacja się pogłębiła. Jedna rozmowa prowadziła do kolejnej, aż któregoś wieczoru… przekroczyliśmy granicę. Marek obiecywał, że to coś więcej niż chwilowy kaprys. Że dla niego to ważne. Chciałam wierzyć, że mówi prawdę.

Zaskoczyła mnie ta propozycja

Pewnego dnia zrobiłam test. Kiedy powiedziałam Markowi o ciąży, jego twarz zdradzała wszystko. Zaskoczenie, zmieszanie, a w końcu napięcie, które pojawiło się w kącikach ust.

– Kasia, to… – zaczął, ale zamilkł, jakby szukał odpowiednich słów.

– Wiem, co powiesz – przerwałam, z trudem tłumiąc łzy. – Że to nie był dobry moment, że nie planowaliśmy tego. Ale nie chcę, żebyś czuł się do czegokolwiek zmuszony. Poradzę sobie sama.

– Daj mi trochę czasu – odparł, biorąc mnie za rękę. – Muszę to przemyśleć.

Te słowa, choć miały być uspokajające, zabrzmiały jak wyrok. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. Marek był mężczyzną, który lubił kontrolować swoje życie. Dziecko spoza małżeństwa? To nie pasowało do jego idealnej układanki.

Kilka dni później sytuacja zmieniła się diametralnie. W salonie zastałam Monikę, siedzącą na kanapie z kamiennym wyrazem twarzy. Na stoliku leżała filiżanka herbaty, nietknięta.

Marek powiedział mi wszystko – zaczęła bez wstępu, patrząc na mnie jak na zbuntowaną uczennicę. – To nie jest łatwa sytuacja. Ale mogę ci pomóc.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jej głos był chłodny, ale kontrolowany, jakby rozgrywała dobrze przemyślaną partię szachów.

– Pomóc? – zapytałam ostrożnie.

– Tak. Nie chcemy skandalu. Możemy zająć się dzieckiem. Damy mu wszystko, czego potrzebuje. A ty… ty dostaniesz wsparcie. Finansowe, rzecz jasna – dodała, prostując plecy.

– Chcecie je ode mnie wziąć? – wyszeptałam.

– Zastanów się, Kasia – odpowiedziała spokojnie. – Co możesz mu dać? Marek i ja zapewnimy mu dom, edukację, przyszłość. To dla wszystkich najlepsze rozwiązanie.

Nie czekała na moją odpowiedź. Zostawiła mi te słowa i wyszła z salonu, zostawiając mnie z rosnącym ciężarem w piersi.

Mogłam się tego spodziewać

Po rozmowie z Moniką czułam, jak moje myśli zapętlają się w bez końca powtarzane pytania. Czy naprawdę mogłabym oddać swoje dziecko? Czy Monika miała rację? Byłam młoda, bez stabilnej pracy, a moje życie dalekie było od ideału.

Każdego dnia Marek unikał mnie, a kiedy w końcu się pojawiał, jego słowa były bardziej kalkulacją niż wsparciem.

– Kasia, to naprawdę najlepsze rozwiązanie – powiedział, siadając naprzeciwko mnie w kuchni. – Monika się tym zajmie. Wiesz, że ona wszystko dopnie na ostatni guzik. Ty będziesz mogła zacząć od nowa.

Spojrzałam na niego, próbując dostrzec w jego oczach to ciepło, które przyciągnęło mnie do niego na początku. Ale nie było tam nic poza wyrachowaniem.

A co z tobą? – zapytałam cicho. – Ty nie chcesz go wychowywać?

Zawahał się, zanim odpowiedział.

– Chcę, żeby miało najlepsze życie, a to oznacza wychowanie w stabilnej rodzinie.

Każde jego słowo wbijało we mnie kolejną szpilę. W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos Moniki: „To nie tylko dla nas – to dla dziecka.” Ale czy rzeczywiście? Czy to dziecko potrzebowało ich pieniędzy bardziej niż mojej miłości?

W kolejnych dniach Monika zaczęła działać. Przynosiła mi broszury o adopcji, sugerowała, że mogłabym zamieszkać gdzieś indziej po urodzeniu dziecka. Każda rozmowa z nią przypominała grę, w której ona rozdawała wszystkie karty.

W głębi duszy zaczynałam jednak rozumieć, że nie chodziło tylko o dobro dziecka. Monika chciała zachować swój idealny obrazek rodziny, a Marek był zbyt słaby, by jej się przeciwstawić.

Zaczęłam się jej bać

Monika przestała udawać życzliwość. Z każdym kolejnym dniem czułam, jak coraz bardziej próbuje przejąć kontrolę nad moim życiem. Kiedy któregoś wieczoru wróciłam do swojego pokoju, na stoliku czekała koperta z dokumentami adopcyjnymi. Dołączona była notatka, napisana jej schludnym, równym pismem:

„To jedyna słuszna decyzja. Podpisz to, a zapewnimy ci stabilność i wsparcie. W przeciwnym razie… przemyśl konsekwencje”.

Konsekwencje? Te słowa nie dawały mi spokoju. Marek w końcu przyznał, że Monika wie więcej, niż mówi.

– Ona nie pozwoli, żeby to wyszło na jaw – powiedział, kiedy w końcu zmusiłam go do rozmowy. – Jeśli zdecydujesz się iść własną drogą, Monika cię zniszczy. Ma znajomości, pieniądze, wpływy.

– A ty? – zapytałam ostro. – Ty staniesz po mojej stronie?

Marek odwrócił wzrok, bawiąc się obrączką na palcu.

– Kasia, nie rozumiesz. Ona trzyma nas wszystkich w garści.

Zaczęłam zauważać, jak bardzo Monika próbowała mnie zastraszyć. Raz znalazłam w swoim telefonie zdjęcia zrobione ukradkiem – moje i Marka w kuchni, nasze ukradkowe spojrzenia. Innym razem usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon, wyraźnie sugerując, że „pewna osoba” nie jest stabilna emocjonalnie i może wymagać pomocy psychiatrycznej. Wiedziałam, że chcą mnie zniszczyć, zanim zdążę opowiedzieć swoją wersję.

Pewnego wieczoru Monika stanęła w progu mojego pokoju, opierając się nonszalancko o framugę drzwi.

Myślisz, że masz wybór? – zapytała, z uśmiechem, który przyprawiał mnie o dreszcze. – Możesz się wycofać i wyjdziesz na tym dobrze. Albo możesz się postawić i wtedy wszystko się skończy… dla ciebie.

To moje dziecko – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

– I tylko dzięki mnie będzie miało przyszłość – odparła z chłodem.

Czułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Ale wiedziałam jedno: nie mogłam pozwolić, by mnie złamali.

Czułam się jak w pułapce

Monika nie ustępowała. Jej presja stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Każdy dzień w rezydencji przypominał pole bitwy, na którym nie miałam żadnych sojuszników. Marek unikał mnie, jakby bał się nawet spojrzeć mi w oczy.

W końcu postanowiłam uciec. Spakowałam kilka rzeczy i jeszcze tego samego wieczoru opuściłam dom M., zostawiając za sobą wszystko, co przypominało mi o tej rodzinie. Przez kilka dni mieszkałam u znajomej, próbując wymyślić, co robić dalej.

Myślałam, że to koniec, ale Monika szybko mnie odnalazła. Pewnego ranka dostałam wiadomość od Marka: „Musimy porozmawiać. Monika wie, gdzie jesteś. Nie pogarszaj swojej sytuacji”.

Kilka godzin później Marek zapukał do drzwi mieszkania. Był zdenerwowany, wyglądał na zmęczonego i zrezygnowanego.

– Czego chcesz? – zapytałam, stając w drzwiach.

Musimy to rozwiązać – powiedział, przeczesując dłonią włosy. – Kasia, Monika nie odpuści. Ona jest w stanie zniszczyć nas oboje.

– To twoja żona. Dlaczego pozwalasz jej na wszystko? – odparłam z wyrzutem.

Opuścił głowę, jakby nie miał siły na obronę.

Nie rozumiesz, do czego jest zdolna. Ona ma środki, znajomości. Jeśli jej się sprzeciwisz, sprawi, że nie będziesz w stanie nigdzie znaleźć pracy, nigdzie się odnaleźć.

Wtedy zrozumiałam, że Marek nie jest w stanie mi pomóc. Był zakładnikiem własnego życia, zbyt słabym, by postawić się Monice.

– To twoje dziecko – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Dlaczego pozwalasz, by twoja żona o wszystkim decydowała?

– Bo czasami nie mamy wyboru – odparł cicho.

Ale ja wiedziałam, że mam wybór. I zamierzałam go podjąć, niezależnie od tego, co mogło mnie czekać.

Podjęłam trudną decyzję

Wiedziałam, że Monika nie spocznie, dopóki nie przejmie kontroli nad moim życiem i dzieckiem. Ale zamiast się wycofać, postanowiłam zrobić coś, czego się nie spodziewała. Postanowiłam powiedzieć światu prawdę.

Spotkałam się z nią w domu, gdzie wszystko się zaczęło. Wchodząc do tego miejsca, czułam ciężar wspomnień, ale jednocześnie determinację, by zakończyć tę grę. Monika siedziała w salonie, jak zwykle opanowana, z filiżanką herbaty w dłoni.

– Wróciłaś – powiedziała z fałszywym uśmiechem. – Mam nadzieję, że jesteś gotowa podjąć rozsądną decyzję.

Usiadłam naprzeciw niej, patrząc jej prosto w oczy.

Nie wróciłam, żeby podpisać twoje dokumenty – powiedziałam stanowczo. – Wróciłam, żeby powiedzieć ci, że nie oddam swojego dziecka.

Monika uniosła brwi, ale jej uśmiech nie zniknął.

Nie bądź nierozsądna. Wiesz, co mogę zrobić. Twoje życie może się skończyć szybciej, niż myślisz.

– Moje życie nie jest twoje – odparłam spokojnie. – A jeśli spróbujesz mnie zniszczyć, ujawnię wszystko. O naszym romansie, o twojej presji, o tym, jak manipulujesz ludźmi, żeby zachować swoją idealną reputację.

Jej twarz na moment zdradziła szok, ale szybko odzyskała zimną maskę.

– Naprawdę myślisz, że ktoś ci uwierzy? – zapytała z kpiną. – Jestem Monika M.. Ty jesteś nikim.

– Może i tak. Ale wystarczy, że zadam pytania, które zmuszą ludzi do myślenia. A pytania wystarczą, żeby zniszczyć twoją bajkę – odpowiedziałam, nachylając się w jej stronę.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Monika odstawiła filiżankę i wstała.

– Dobrze. Rób, co chcesz. Ale pamiętaj – w tej grze nigdy nie ma wygranych.

Opuściłam dom z uniesioną głową. Choć wiedziałam, że walka się nie skończyła, pierwszy raz od dawna poczułam, że mam kontrolę nad swoim życiem.

Kilka miesięcy później trzymałam w ramionach swoje dziecko, patrząc, jak zasypia. Moje życie nie było łatwe, ale było moje – wolne od manipulacji, kłamstw i kontroli. Zrozumiałam, że prawda, choć trudna, daje wolność. To dziecko jest moim nowym początkiem. I choć droga przede mną jest długa, wiem, że dam radę. Dla niego.

Katarzyna, 26 lat

Reklama

Czytaj także:
„W prezencie na walentynki dostałem od dziewczyny test ciążowy. Aż tak jej nie kocham, żeby bawić się w tatusia”
„Koleżanki sądzą, że żyję jak pączek w maśle, bo mam gorącego męża. Niestety oklapły Adonis nie staje na wysokości zadania”
„W walentynki zamiast sufletu czekoladowego, najadłam się wstydu. Żałuję, że przy rozwodzie nie wcisnęłam syna jego ojcu”

Reklama
Reklama
Reklama