„Mój pies skakał z radości, gdy tylko widział młodą sąsiadkę. Po nitce do kłębka doszłam do prawdy”
„Fred od zawsze był psem towarzyskim, ale nigdy aż tak. Normalnie wylegiwał się pod kaloryferem albo spał na kanapie z pyskiem wciśniętym w poduszkę. A teraz? Teraz wystarczyło, że usłyszał skrzypnięcie drzwi klatki schodowej, a już siedział przy drzwiach wyjściowych”.

- Redakcja
Kiedy do klatki obok wprowadziła się młoda dziewczyna, nie przywiązywałam do tego większej wagi. Ot, kolejna studentka z pieskiem – jakich w okolicy wiele. Ale mój własny pies, Fred, od razu oszalał na jej punkcie. Wystarczyło, że usłyszał jej kroki na schodach, a zaczynał szczekać, piszczeć, a nawet podskakiwać z taką energią, jakby wygrał los na loterii. Przez chwilę to mnie nawet bawiło. Potem zaczęło niepokoić. Bo im dłużej się temu przyglądałam, tym więcej widziałam rzeczy, które nie miały prawa się dziać. A już na pewno nie w moim własnym małżeństwie.
Nowa twarz w sąsiedztwie
Zobaczyłam ją pierwszy raz, kiedy wracałam z zakupami i próbowałam wtachać siatkę z warzywami po schodach. Miała na sobie zbyt cienką bluzę jak na październik, do tego legginsy i ogromny plecak, który zsuwał się z ramienia. Uśmiechnęła się do mnie odruchowo, jakbyśmy się znały od lat, chociaż widziałyśmy się pierwszy raz w życiu.
– Dzień dobry – rzuciła pogodnie. – Sąsiadka z trójki?
Przytaknęłam, zaskoczona jej bezpośredniością.
– Dopiero się wprowadzam, będzie trochę hałasu z meblami – uprzedziła z uśmiechem. – Mam nadzieję, że nie za dużo…
– Spokojnie. Te ściany już słyszały gorsze rzeczy – odpowiedziałam, próbując zażartować.
Minęłyśmy się, ale Fred już wtedy zareagował inaczej niż zwykle. Pisnął, wyrwał się z mojej ręki i pobiegł za nią kilka schodów w górę. Zatrzymałam go smyczą, lekko speszona.
– No coś ty, głuptasie – mruknęłam pod nosem, ściągając go z powrotem. – Nie znasz jej, nie wypada tak się rzucać na ludzi.
Ona tylko się roześmiała, przykucnęła i pogłaskała go bez cienia strachu.
– Ale jaki cudny! – powiedziała, drapiąc go za uchem. – Jak się nazywa?
– Fred – odpowiedziałam, patrząc, jak mój pies dosłownie się rozpływa.
Pomyślałam wtedy, że to pewnie dlatego, że młoda, pachnie szamponem i ma ciepłe ręce. Nie przewidziałam, że zaledwie tydzień później Fred będzie czekał pod drzwiami jej mieszkania jak zaczarowany.
Podejrzanie radosne szczekanie
Fred od zawsze był psem towarzyskim, ale nigdy aż tak. Normalnie wylegiwał się pod kaloryferem albo spał na kanapie z pyskiem wciśniętym w poduszkę. A teraz? Teraz wystarczyło, że usłyszał skrzypnięcie drzwi klatki schodowej, a już siedział przy drzwiach wyjściowych, merdał ogonem i popiskiwał jak szczeniak. Próbowałam to ignorować. Wmawiałam sobie, że może tęskni mu się za towarzystwem, że coś mu się przyśniło, że to przypadek.
Ale przypadek nie powtarza się codziennie o tej samej godzinie. Zauważyłam, że Fred robi się niespokojny zawsze o siedemnastej trzydzieści – niemal co do minuty. Jakby miał wbudowany zegarek. Wystarczyło jedno skrzypnięcie schodów i już był przy drzwiach, szczekając jak szalony.
Któregoś dnia nie wytrzymałam.
– No dobra, Fred, idziemy zobaczyć, kogo ty tam tak kochasz – powiedziałam, łapiąc za smycz.
Ledwie otworzyłam drzwi, a on wyrwał się jak z procy i pognaliśmy po schodach na górę, prosto pod trójkę. Sąsiadka – chyba miała na imię Weronika – właśnie stała z kluczami w dłoni, próbując otworzyć drzwi. Fred prawie wskoczył na nią z entuzjazmu.
– No cześć, kawalerze! – zaśmiała się i zaczęła go głaskać.
Zamurowało mnie. Mój pies nigdy nikomu nie skakał na kolana, a teraz wyglądał, jakby spotkał miłość swojego życia.
– On… nigdy taki nie był – wymamrotałam.
– Może czuje dobrych ludzi – odpowiedziała z tym swoim beztroskim uśmiechem.
Zaczęłam się zastanawiać, co takiego dobrego Fred wyczuł. Bo coś mi tu zaczynało nie grać.
Za dużo zbiegów okoliczności
Od tamtego dnia Fred dosłownie codziennie próbował mnie wyciągnąć na spacer dokładnie wtedy, kiedy młoda sąsiadka wracała z zajęć. Jeśli się spóźniłam, siedział pod drzwiami, jakby próbował mnie przekonać, że coś mnie omija. A kiedy trafiliśmy na nią na klatce, Fred dosłownie tańczył wokół jej nóg. Weronika głaskała go, śmiała się, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że się spinam. Niby nic złego – dziewczyna miła, z psem dobrze się dogadywała, a jednak coś zgrzytało.
Zaczęłam przyglądać się bardziej. Najpierw niby przypadkiem zauważyłam, że Fred zawsze ciągnie w stronę osiedlowego sklepiku, gdzie Weronika dorabiała sobie po uczelni. Potem zaczęłam zauważać inne rzeczy. Że zna dokładnie jej grafik. Że nawet jak dziewczyna wracała o nietypowej godzinie, mój pies nagle stawał przy drzwiach i nasłuchiwał.
Któregoś wieczoru, gdy wróciliśmy z dłuższego spaceru, na naszej wycieraczce leżała gumowa zabawka. Taka sama, jaką kiedyś kupiłam Fredowi, ale tę dawno pogubił. Zabrałam ją do środka i rzuciłam na podłogę. Fred oszalał. Zaczął merdać ogonem jak oszalały, rzucał się na nią z radością, ale po chwili… podniósł ją w zębach i zaniósł pod drzwi.
Co, u diabła, pies chce mi pokazać tą zabawką na wycieraczce? Weronika tego wieczoru nie wróciła. Fred siedział przed drzwiami przez pół godziny. A ja – po raz pierwszy – poczułam zimny niepokój w żołądku.
Niczego nie zauważyłam
Nie spałam dobrze tej nocy. Fred warował przy drzwiach, jakby czekał na czyjeś kroki. A ja w głowie odtwarzałam ostatnie tygodnie, szukając sensu w tej dziwnej fascynacji mojego psa. Coś mi umykało. Coś, co czaiło się tuż pod powierzchnią zwyczajnych, codziennych scen. Nad ranem podjęłam decyzję: muszę wiedzieć więcej. To już nie była tylko ciekawość – to było instynktowne przeczucie.
Zaczęłam rozpytywać sąsiadki z klatki. Jedna z nich, pani Wanda z parteru, była jak żywa kronika osiedla. Gdy tylko zapytałam o Weronikę, aż się rozpromieniła.
– A, ta studentka? Ładna dziewczyna. Ale wie pani, co dziwne? Ja ją kiedyś widziałam, jak wychodziła z waszej klatki dużo wcześniej, zanim się oficjalnie wprowadziła. Z takim jednym chłopakiem… Wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony. Nie z tych studentów, raczej z tych, co im w życiu się udało.
Zadrżała mi ręka.
– Dobrze zbudowany, krótkie włosy… Jakieś szczegóły?
– Taki… bardzo przystojny, z autem, wie pani… srebrne BMW, nowe. Coś pięknego. A ona wtedy bez plecaka. Było koło dziesiątej wieczorem.
Miałam gęsią skórkę. Mój mąż jeździł srebrnym BMW. Nowym. I był przystojny. I dobrze zbudowany. Zeszłam na dół z Fredem, niby na spacer. Ale zamiast w prawo, jak zwykle, skręciłam w lewo. Prosto pod sklepik, w którym pracowała Weronika. Nie zdążyłam podejść. Weronika właśnie wychodziła. A za nią… on.
Mój mąż. Zamarli oboje, jakby zobaczyli ducha. A ja – jakby ktoś mi z całej siły walnął w brzuch.
Prawda na spacerze
Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałam. W głowie miałam szum. Fred był jedynym spokojnym stworzeniem w tym trójkącie absurdu – z radością merdał ogonem. Weronika zbladła i opuściła wzrok. A mój mąż... cóż, próbował udawać, że to wszystko jedno wielkie nieporozumienie.
– Kochanie, to nie tak... – zaczął, ale nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Nie tak? – powtórzyłam, a głos miałam spokojny, aż za spokojny. – A jak?
Nie odpowiedział. Weronika wyprzedziła go.
– Przepraszam… ja nie wiedziałam, że on jest żonaty. Naprawdę. Powiedział, że jest po rozwodzie, że to już dawno zamknięta sprawa.
Zaczęłam się śmiać. Sucho, pusto, bez śladu radości.
– No jasne. Rozwód. I co jeszcze ci obiecał? Że kupi ci psa?
Fred jakby na potwierdzenie moich słów znów skoczył na Weronikę, jakby chciał ją uspokoić. Albo bronić. Poczułam, że cały świat się przewraca, ale nogi miałam jak z kamienia. Nie zrobiłam awantury. Nie wykrzyczałam mu w twarz, że jest zdrajcą. Po prostu odwróciłam się i odeszłam. Z Fredem. Który, jak się później okazało, znał prawdę pierwszy.
Bo to on wiedział, że Weronika pachnie znajomo. Pachniała jak nasza pościel, jak jego ubrania, jak te wieczory, które miał spędzać „na delegacji”. Po nitce do kłębka doszłam do prawdy. I już wiedziałam, czemu Fred tak ją kochał. Bo to ona pachniała jego panem.
Przestałam być naiwna
Spakował się tydzień później. Bez walki. Bez słowa. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Chyba oboje wiedzieliśmy, że nie ma już czego ratować. Nie zapytałam, czy zamieszka z Weroniką. Nie interesowało mnie to. Byłam zbyt zajęta próbą poskładania siebie z kawałków, które zostały. Najtrudniejsze w tym wszystkim było nie to, że mnie zdradził, tylko to, że robił to pod moim nosem. W moim domu. Z kobietą, która mówiła mi „dzień dobry” na klatce schodowej.
Fred przez kilka dni chodził niespokojny, szukał zapachu swojego pana. Potem jakby zrozumiał. Zaczął znów spać przy moim łóżku, nie wypatrywał już Weroniki pod drzwiami. Czasem tylko, gdy wychodziłyśmy na spacer, zatrzymywał się pod jej drzwiami i spoglądał w górę. Jakby chciał mi powiedzieć: „Widzisz? Mówiłem ci. Ale nie chciałaś słuchać”.
Zmieniłam zamek w drzwiach. Wyrzuciłam jego koszule, jego maszynkę do golenia, nawet jego ulubiony kubek z napisem „Najlepszy mąż świata”, który kiedyś kupiłam mu na rocznicę. Przestałam go śledzić w sieci, przestałam pytać wspólnych znajomych, jak się miewa. Nie chciałam już wiedzieć.
Z Fredem chodziliśmy na coraz dłuższe spacery. Czasem siadałam z nim na ławce i mówiłam na głos wszystko to, czego nie zdążyłam powiedzieć wcześniej. On słuchał. Zawsze słuchał. A ja zrozumiałam jedno – czasem to pies widzi więcej niż człowiek. I szkoda tylko, że zanim się człowiek zorientuje, to już nie ma czego ratować.
Alicja, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znicze na grobie mamy jeszcze nie zgasły, a ojciec już szukał pocieszenia w ramionach obcej kobiety. Co za tupet”
- „Teściowa chowa garnki i nie wpuszcza mnie do kuchni. Uważa, że mam dwie lewe ręce i przypalam nawet jajka na twardo”
- „Bartek robił wszystko, żebym była szczęśliwa. Płacił rachunki, spełniał zachcianki, a ja nadal nic nie czułam”

