Reklama

Nie jestem sknerą. Po prostu liczę. Pracuję jako graficzka na zleceniu – mam klientów, faktury, sezonowość, niepewność. Nie ma wypłaty dziesiątego, nie ma trzynastek ani bonusów. Dlatego lubię mieć kontrolę. Ustalam budżet, planuję wydatki, robię zestawienia. Kiedy coś się nie zgadza, nie mogę spać.

Maciek jest moim przeciwieństwem. Żyje chwilą. Jak dostaje wypłatę, zamawia sushi, obiad na dowóz i jakieś kraftowe piwo. „No przecież nie zbankrutujemy od jednej kolacji” – mówi. Tylko że tych „jednych kolacji” jest dziesięć w miesiącu. A potem rachunek za prąd i wspólne konto świeci pustkami.

Mieszkamy razem od roku. Na początku to miało być super – wspólne gotowanie, Netflix, zakupy. Tylko że ja kupuję mądrze, na promocjach, a on wrzuca do koszyka pistacje za trzy dychy i sok pomarańczowy „na zimno tłoczony, bo lepszy”.

Czasem czuję się jak jego księgowa. Albo mama. A przecież mam być partnerką.

I nie chodzi tylko o pieniądze. Te jego spontaniczne decyzje pokazują coś głębszego – że nasze wartości, podejście do życia i szacunek do siebie zaczynają się rozjeżdżać.

Miałam tego dość

– Hej, mam coś na poprawę humoru! – Maciek wszedł do mieszkania, trzymając torbę z logo naszej ulubionej sushi knajpy.

Stałam przy zlewie i zmywałam naczynia po obiedzie z wczoraj – makaron, który ugotowałam z resztek z lodówki. Odwróciłam się powoli.

Znowu sushi?

– No… miałem ciężki dzień. Potrzebowałem nagrody.

Poczułam, jak coś mi się zaciska w środku. „Nagroda”, myślałam. Dla niego każda frustracja to pretekst, by wydać stówę. A potem „będziemy żyć o ryżu i fasoli, bo już koniec miesiąca”.

– Mieliśmy umowę – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – W tym miesiącu zero jedzenia na mieście. Mamy wspólne konto, pamiętasz?

– Serio, Magda? Przesadzasz. Jedno zamówienie, nie rób scen.

– Jedno? Przez ciebie już przekroczyliśmy budżet spożywczy o trzysta złotych!

Maciek wzruszył ramionami.

– Bo ty wszystko liczysz. Życie to nie arkusz kalkulacyjny.

I wtedy pękłam.

– Mam czasem wrażenie, że żyję z dzieckiem, a nie z partnerem!

Widziałam, jak się cofa o krok. Jego twarz zesztywniała.

– Zawsze masz coś do powiedzenia. Nie możesz się po prostu cieszyć chwilą?

Nie odpowiedziałam. Bo w tej chwili nie czułam radości. Czułam żal. I zmęczenie. Jakbyśmy rozmawiali w dwóch różnych językach.

Siedziałam potem na kanapie i wpatrywałam się w jego torbę z sushi. Nie tknęłam nic. W głowie kołatała mi się myśl: Czy ja naprawdę przesadzam? Może jestem zbyt spięta? Ale potem przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy to ja byłam tą rozsądną. Tą, która ogarnia.

A on? On po prostu chciał się „nagrodzić”.

Czułam się niezrozumiana

– Możemy pogadać? – zapytałam, siadając naprzeciwko Maćka z otwartym laptopem i przygotowaną tabelką wydatków.

Spojrzał na mnie znad telefonu, westchnął teatralnie.

– Serio? Teraz?

– Tak, serio. To potrwa pięć minut.

– No dobra – odłożył telefon z miną męczennika. – Mów, pani księgowa.

Zignorowałam ironię. Kliknęłam w zakładkę „lipiec”.

– Wydaliśmy łącznie 3900 zł na codzienne zakupy, jedzenie na mieście i transport. Plan był – 2700.

– Czyli co? Mam przestać jeść?

– Masz przestać robić zakupy impulsywne. Taksówka za 40 zł, bo ci się nie chciało iść 15 minut pieszo? Albo te lody z aplikacji, które przyszły z dostawą ekspresową? Po co?

Maciek się roześmiał.

– Kochanie, życie to nie arkusz kalkulacyjny.

Zamknęłam laptop z trzaskiem.

– Nie, ale kredyt i czynsz się same nie płacą.

Wstał gwałtownie, jakby go coś oparzyło.

– Nie mam siły na te twoje gadki. Jak zwykle robisz z igły widły. Nie chcę psuć sobie dnia.

Złapał klucze i wyszedł, zostawiając mnie z otwartym plikiem i uciskiem w klatce piersiowej.

Siedziałam przez chwilę bez ruchu. Czułam się jak idiotka. Może faktycznie za dużo analizuję? Ale jednocześnie... ktoś tu musi to robić. Ktoś musi być dorosły.

Patrzyłam na zamknięte drzwi i pomyślałam: Czy on naprawdę nie widzi, że to nie chodzi tylko o kasę? Że to chodzi o odpowiedzialność. Szacunek. Partnerstwo. I może o to, że od dłuższego czasu mam wrażenie, że jestem w tym związku… zupełnie sama.

Było mi przykro

Wróciłam wcześniej z pracy, bo rozbolała mnie głowa. Cicho otworzyłam drzwi. Z mieszkania dochodził głos Maćka – rozmawiał przez telefon.

Zamierzałam wejść od razu i się przywitać, ale coś mnie zatrzymało.

– …no serio, Tomek, czasem mam wrażenie, że jestem w związku z kontrolerką bankową, nie z dziewczyną.

Zamarłam.

– Tak, znowu była akcja o jakieś cholerne dostawy. Ona wszystko przelicza na złotówki, na budżety, na jakieś procenty… Czuję się, jakbym mieszkał z audytorem – zaśmiał się.

Miałam ochotę wejść tam i rzucić mu w twarz, że wszystko słyszałam. Ale zostałam za ścianą. Sparaliżowana. Jakbym właśnie dostała pstryczka w nos od kogoś, komu ufałam.

– Wiem, wiem, że niby dba. Ale serio, jak ja mam jej powiedzieć, że duszę się z tym wszystkim? Że to, co robię, jest krytykowane? – ciągnął dalej. – A jednocześnie… no nie wiem, może po prostu nie pasujemy do siebie.

Wbiłam paznokcie w dłoń. Nie pasujemy. Te słowa dźwięczały mi w głowie, gdy cofałam się na palcach do przedpokoju. Cicho wyszłam i poszłam na spacer, choć deszcz wisiał w powietrzu.

Nie pasujemy. Ale przecież jeszcze miesiąc temu planowaliśmy wspólny wyjazd, śmialiśmy się z idiotycznych memów, leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy seriale, które oboje uwielbiamy.

Kiedy to się zaczęło psuć? Czy naprawdę jestem aż tak nieznośna?

Zaczęłam przypominać sobie wszystkie sytuacje, kiedy próbowałam z nim rozmawiać, a on zbywał mnie śmiechem. Wszystkie momenty, kiedy chciałam się dogadać, a on wolał „nie psuć sobie dnia”.

Tym razem nie było złości. Tylko pustka.

Nie chciałam tak żyć

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Maciek przewijał coś na telefonie, jakby nic się nie wydarzyło.

– Słyszałam twoją rozmowę z Tomkiem – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Zamarł. W sekundzie zeszło z niego całe rozbawienie.

– Magda… ja… to nie tak…

– To dokładnie tak – przerwałam. – Audytor, kontrolerka, dusisz się ze mną, nie pasujemy do siebie. Nic nie musisz tłumaczyć. Usłyszałam wszystko.

Zrobiło się cicho. Nawet lodówka przestała buczeć.

– Czasem mam wrażenie, że dla ciebie ważniejsze są liczby niż ja – powiedział cicho. – Że jesteśmy w relacji, gdzie muszę się tłumaczyć z każdego zakupu, z każdego biletu na tramwaj. I że cokolwiek nie zrobię, i tak będzie źle.

Zacisnęłam usta.

– A ja mam wrażenie, że jestem w relacji, w której muszę być dorosła za nas oboje. Że ty się chcesz bawić, a ja mam ogarniać rzeczywistość. I wiesz co? Mam dość. Potrzebuję partnera. A nie kolejnego obowiązku do odhaczenia.

W jego oczach pojawił się cień… może żalu? A może tylko szoku, że powiedziałam to na głos.

– Myślisz, że nie próbowałem się dostosować?

– Myślę, że nigdy nie traktowałeś mnie poważnie. Bo gdybym cię poprosiła, żebyśmy ustalili plan wyjazdu, to byś parsknął, że „daj spokój, przecież się zobaczy”. A ja nie chcę „się zobaczy”. Ja chcę życia, w którym mogę na kimś polegać.

Długo siedzieliśmy w ciszy. Na koniec powiedziałam już tylko:

– Nie wiem, co dalej. Ale wiem, że nie mogę tak żyć.

Nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie tym razem.

Muszę się uwolnić

Spakowałam plecak, tylko to, co konieczne – laptop, kilka ubrań, ładowarka, kosmetyczka. Reszta mogła poczekać. Zostawiłam Maćkowi kartkę: Potrzebuję czasu. Jestem u Oli.

Ola przyjęła mnie bez pytań. Po prostu zrobiła mi herbatę, rozłożyła koc na kanapie i podała mi ciasteczka, których zwykle nie jem, bo „cukier to puste kalorie”. Tego wieczoru zjadłam trzy.

– I co teraz? – zapytała, gdy siedziałyśmy na balkonie, zawinięte w koce.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale chyba muszę się dowiedzieć, kim jestem bez niego. Bo ostatnio miałam wrażenie, że jestem tylko od zarządzania, ogarniania, zdrowego rozsądku.

Ola milczała chwilę.

– A może zawsze tak było? Może tylko teraz to w końcu zauważyłaś?

To zdanie uderzyło mnie w środek klatki piersiowej. Zbyt trafne. Zbyt prawdziwe.

W kolejnych dniach chodziłam po mieście bez celu, odwiedziłam mamę, zadzwoniłam do przyjaciółki z liceum. Robiłam wszystko, by wrócić do siebie. I wtedy usiadłam wieczorem z kartką papieru.

Napisałam list do Maćka. Bez pretensji, bez krzyku. Po prostu napisałam, że muszę się od niego uwolnić, żeby odzyskać siebie. Że być może on potrzebuje kogoś, kto nie zadaje pytań. Ale ja potrzebuję kogoś, kto mnie dostrzega. I bierze odpowiedzialność – nie tylko za sushi i jedzenie na telefon, ale też za słowa, decyzje i za wspólne życie.

Nie wiem, co zrobi z tym listem. Ale wiem, że to ja muszę zrobić pierwszy krok.

Magdalena, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama