Reklama

Ostatnie miesiące w mieście były jak niekończący się maraton. Wszystko szybko, szybko i bez ustanku. Praca w agencji reklamowej nie rozpieszczała: ciągle słyszałam dźwięki powiadomień, a ciśnienie, by być kreatywną na zawołanie, praktycznie ze mnie nie schodziło. Zaczęłam mieć wrażenie, że moje życie to jeden wielki brief. Budziłam się zmęczona, zasypiałam niespokojna. Nie pamiętałam już nawet, kiedy ostatni raz czułam się dobrze. Dlatego spakowałam plecak, wyłączyłam telefon i ruszyłam do chatki w lesie. Tylko na weekend. Bez internetu, bez ludzi. Do towarzystwa miałam tylko ciszę. Uznałam, że może tam, wśród drzew, uda mi się znów usłyszeć siebie. A może przynajmniej świat wokół zamilknie na chwilę i przestanie tak męczyć.

Pachniało dymem i żywicą

Leśna droga prowadząca do chatki była wąska i pełna wybojów, ale kiedy w końcu zaparkowałam, wreszcie udało mi się wziąć oddech — taki prawdziwy, nabierany pełną piersią. Jakby moje ciało od dawna czekało, aż wreszcie się zatrzymam. Wysiadłam i się rozejrzałam. Drzewa w jesiennych kolorach, na ziemi opadłe liście. I rzeczywiście, było cicho. Zupełnie inaczej niż w mieście. Tylko szelest drzew, trzask łamanych patyków pod stopami i wiatr, który zdawał się szeptać coś między gałęziami.

Chatka była skromna. Piecyk na drewno, łóżko z narzutą w kratę, mały stolik o lekko zdartym blacie. Od razu rzuciłam telefon na szafkę. Był wyłączony. Dokładnie tak, jak chciałam.

— No to jesteś, Klara — powiedziałam półgłosem do siebie, siadając na progu.

Czułam napięcie. Paradoksalnie, w tej upragnionej ciszy, moje myśli stały się głośniejsze. Sprawdziłam odruchowo kieszenie, jakby szukała telefonu. Przez pierwszą godzinę miałam ochotę zawrócić. Ale potem rozpaliłam ogień. Zapachniało dymem i żywicą. Usiadłam z kubkiem herbaty na zewnątrz, otulona kocem. Wtedy zza drzew, od strony ścieżki, wyszedł starszy mężczyzna.

— Dobry wieczór, pani pewnie z miasta? — zagaił.

— Tylko na weekend. Potrzebuję odpocząć od ludzi — wymamrotałam nieco speszona.

— To idealne miejsce — uśmiechnął się. — Zostawię drewno przy drzwiach.

Kiedy odszedł, zrobiło się ciemniej. A jednak z jakiegoś powodu wcale się nie bałam.

Nie było dobrze

Drugi dzień w lesie był jeszcze cichszy niż pierwszy. Nie miałam nic, co mogłoby mnie rozpraszać. Nie było telefonu, maili, reklam do napisania. Była tylko ja. I nagle ta cisza, której tak pragnęłam, zaczęła mi przeszkadzać. Usiadłam więc na werandzie z notesem, który zabrałam ze sobą odruchowo, jeszcze nie wiedząc po co. Na początku bazgrałam bez sensu. Rysowałam liście, cienie drzew, krzywe serca. Potem zaczęłam pisać. Nie o pracy ani o planach. O ojcu.

„Dlaczego nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co czuję?” — napisałam i przez chwilę patrzyłam na te słowa. Gdyby był tu teraz, pewnie tylko wzruszyłby ramionami. Miał w sobie chłód. Nie ten bliski okrucieństwu — raczej ten kojarzący się z tą prostą, konkretną szorstkością. Zawsze mówił, że trzeba działać, nie gadać.

„Nie musieliśmy, przecież wszystko było dobrze”— usłyszałam w głowie jego głos, jakby w odpowiedzi na zapisane pytanie.

Ale nie było dobrze. Nie wtedy, kiedy po śmierci mamy zamknął się w sobie na dobre, a ja musiałam się sama uczyć bycia dorosłą. Chciałam go wtedy zapytać: „Co teraz?”, ale nie było na to przestrzeni. Tylko to potworne milczenie.

Napisałam w notesie: „Może to ja uciekłam pierwsza”.

Zamknęłam notes i schowałam go pod poduszkę. Patrzyłam na drzewa, które wydawały się takie spokojne. I myślałam o tym, że może nie chodzi o to, by wybaczyć. Może wystarczy, że wreszcie usłyszę samą siebie.

On nie żyje

Wracając, czułam się… lekka. Niby pusta, ale w dobrym sensie. Jakby ktoś zdjął mi z pleców nieopisany ciężar. Słońce świeciło, drzewa migały za szybą auta, a ja wyobrażałam sobie, jak robię sobie kawę w mojej kawalerce i idę usiąść na kanapie bez laptopa. Chciałam zabrać ze sobą kawałek tej ciszy.

Zaparkowałam pod blokiem. Odruchowo sięgnęłam po telefon i go włączyłam go. I wtedy się zaczęło. Wibracje — jedna za drugą. Dwadzieścia jeden nieodebranych połączeń, kilkadziesiąt wiadomości. „Klara, odezwij się, to pilne”, „Dzwoń jak tylko to przeczytasz”, „Gdzie ty jesteś?!”.

Włączyłam pocztę głosową. Usłyszałam mojego brata. Głos mu drżał:

— Klara, błagam, oddzwoń… Tata miał zawał. Nie żyje. Nie zdążyliśmy. Nikt nie zdążył…

Świat się zatrzymał. Stałam oparta o samochód, z telefonem przy uchu, z sercem w gardle. Po kilku rozpaczliwych oddechach zadzwoniłam do Marty, mojej siostry.

— Klara… nie wiem, jak ci to powiedzieć — odezwała się po pierwszym sygnale. — On nie żyje. Zmarł wczoraj rano. Nie mogli się do ciebie dodzwonić.

— Nie. To niemożliwe — zaprzeczyłam gwałtownie. — Rozmawiałam z nim… przedwczoraj. Powiedział tylko, żebym uważała na drodze. Miał normalny głos.

— Wiem — wyszeptała. — Po prostu zasłabł. W nocy. To stało się tak szybko...

Usiadłam na krawężniku. Ludzie przechodzili obok, a ja czułam, jakby cały świat się rozpadł. Byłam niedostępna, kiedy umierał. Szukałam ciszy, a teraz cisza była wszędzie. Tylko nie taka, jakiej pragnęłam.

Zawsze uciekałam

W domu wszystko nim pachniało. Tą kawą, którą parzył tylko dla siebie, gazetami, które zawsze przeglądał w niedzielne poranki, jego wodą kolońską, której nie zmieniał od lat. Kiedy weszłam do kuchni, stał tam jeszcze kubek. Niedomyty. Jakby miał zaraz wrócić.

Mój brat siedział przy stole, skulony jak zagubiony chłopiec.

— Ciotka i ludzie z zakładu pogrzebowego byli rano. Ustalili już prawie wszystko — odezwał się cicho. — On... pytał o ciebie tego wieczora, Klara. Kiedy wrócisz, czy dzwoniłaś. Czekał.

— Nie wiedziałam, po prostu… potrzebowałam chwili. — Głos mi się załamał.

— Wiem. — Podniósł na mnie puste spojrzenie, choć oczy miał mokre od łez. — Ale on myślał, że się na niego złościsz. Że uciekasz.

Milczałam. Zastanawiałam się, czy miał rację.

Poszłam do jego pokoju. Wszystko tam było w idealnym porządku, jakby dopiero wyszedł. Na biurku leżał zeszyt. Otwarty. Zobaczyłam kilka zdań zapisanych nierównym pismem: „Chyba coś mi się śniło. Klara była mała. Pytała, dlaczego mama nie wraca. Nie umiałem odpowiedzieć. Może porozmawiamy. Może jeszcze nie jest na to za późno”.

Dotknęłam kartki, jakbym dotykała jego. Jego ręki, ciepłej skóry. A potem usiadłam na jego łóżku. W dłoni ściskałam ten niedokończony list i mówiłam cicho, nie wiedząc nawet, czy do niego, czy do siebie:

– Miałeś rację, tato. Zawsze uciekałam. Zamiast usiąść z tobą przy stole. Zamiast zapytać, jak się czujesz. Zamiast spróbować cię zrozumieć. Bałam się, że powiesz za mało. Albo za dużo.

Za oknem słońce zaczęło zachodzić. Pokój był taki cichy... Nie tak, jak to sobie wyobrażałam.

Teraz rozumiałam

Las przy domu ojca był dokładnie taki, jak zapamiętałam z dzieciństwa — wilgotny, cichy, pachnący mchem. Szłam wzdłuż znajomej ścieżki, a gałęzie delikatnie muskały moje ramiona. Po pogrzebie nie potrafiłam wrócić od razu do miasta. Zostałam jeszcze chwilę. Chciałam pobyć z tym, co tutaj zostało.

W kieszeni miałam kamień z jego grobu. Nie wiem po co. Może, żeby coś ze sobą zabrać. Mieć zawsze obok. Zatrzymałam się przy niewielkiej polanie i usiadłam na zwalonym pniu. Cisza była głęboka, ciężka, ale tym razem… nie uciekałam. Pozwoliłam, by ze mną została.

— Nie mogłaś tego przewidzieć — powiedziała Marta, kiedy rozmawiałyśmy na pogrzebie. — Przecież nie wiedziałaś.

— Ale mogłam być bliżej — upierałam się. — Chociaż raz. Nie tylko ciałem, ale i duszą.

Milczała po drugiej stronie. Może nie wiedziała, co powiedzieć. A może nie trzeba było nic mówić.

Patrzyłam w górę, na korony drzew. Ojciec często powtarzał, że drzewa uczą cierpliwości. Że trwają nawet wtedy, kiedy nikt ich nie widzi. Teraz to rozumiałam. Całe życie próbowałam go rozszyfrować, zamiast po prostu… być z nim.

— Wyciszenie nie polega na odcięciu świata — szepnęłam do siebie. — Tylko na odwadze, by w nim zostać. Z tym, co trudne. Z tym, co boli.

Wstałam i ruszyłam w stronę domu. Wiedziałam, że kiedy wrócę do miasta, będzie inaczej. Nie łatwiej, nie mniej boleśnie. Ale prawdziwiej.

Cisza nie jest już pustką

Wróciłam do miasta. Do tych samych ulic, kawiarni, tramwajów. Ale to nie było już to samo życie. Nie mogło być. Nie po tej okrutnej ciszy, nie po śmierci ojca, nie po tej lekcji, której wcale nie chciałam, ale której chyba potrzebowałam.

W pracy zrezygnowałam z jednego z projektów. Bez robienia przedstawienia, bez niepotrzebnych dramatów. Po prostu powiedziałam: „Nie dam rady”. Po raz pierwszy od lat nie czułam się z tego powodu gorsza. Nie próbowałam już wszystkiego udźwignąć sama. Zaczęłam terapię. Potrzebowałam kogoś, kto pomoże mi poskładać rzeczy, które rozsypały się dawno temu, a ja wciąż ich nie posklejałam.

Odwiedzam grób ojca w każdy weekend. Najczęściej milczę. Czasem opowiadam, co słychać. Albo czytam fragmenty z notesu, który prowadziłam w lesie. Jakbym chciała przekazać ojcu to, czego nie zdążyłam wcześniej. W jego pokoju, który zostawiłam prawie nietknięty, wisi teraz zdjęcie mamy i mnie z dzieciństwa. Ojciec je zrobił. Zawsze uważałam, że nie umie pokazywać uczuć. Teraz myślę, że po prostu pokazywał je tak, jak potrafił — przez gesty, przez obecność, przez to, że nie odszedł, choć miał wiele powodów.

Już nie uciekam. Cisza nie jest już pustką i choć często mnie otacza, nie czuję się z nią źle. Uczę się w niej żyć z tym, co straciłam. I z tym, co odzyskałam — choć w pewnym sensie zbyt późno.

Klara, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama